W szkole 21 września 2018

Masz w domu ucznia? Sprawdź, czego możesz oczekiwać od szkoły

Obowiązek szkolny dotyczy każdego dziecka. Innymi słowy – osoby niepełnoletnie muszą chodzić do szkoły. Taka karma. Mało tego. Muszą się uczyć. Szkoła ma prawo wymagać całej gamy rzeczy, ale… no właśnie. Czego może, a czego nie może wymagać szkoła? I czy przypadkiem od niej też nie można czegoś poza edukacją wyegzekwować na mocy prawa?

Szkoła ma zadbać o poziom nauczania i bezpieczeństwo uczniów na jej terenie. Szkoła w sensie umownym – wiadomo, że mowa o dyrekcji i pracownikach, a nie budynku jako takim. Stan techniczny samego budynku nie powinien budzić zastrzeżeń, a wyposażenie stanowczo nie powinno pamiętać epoki Gomułki i Gierka. To jakby zrozumiałe. Ale są pomniejsze drobiazgi, na które nie zwraca się uwagi

Papier toaletowy i papier „do drukarki”

Do czego służy papier toaletowy, wszyscy wiedzą (aczkolwiek pomysłowość dzieci nie zna granic, ale pozostańmy przy pierwotnym zastosowaniu), z papierem do drukarki jest różnie. W szkołach często traktowany jest jako zapas kartek do rysowania, szczególnie w młodszych klasach. W większości placówek rodzice na początku roku szkolnego są informowani, jaką ilość jednego i drugiego papieru powinni dostarczyć do szkoły. Przy okazji na listę zakupów trafiają też ręczniki papierowe, mokre i suche chusteczki. Na ogół przekazane jest to w formie informacji, iż rodzice mają obowiązek owe przedmioty do szkoły przynieść. Tymczasem guzik prawda. Mogą, ale nie muszą. Szkoła nie ma prawa żądać od rodziców wsparcia finansowego. Może o takowe poprosić, a rodzice mogą wyrazić zgodę albo nie. Tak naprawdę to na placówce spoczywa obowiązek zapewnienia wszystkich niezbędnych papierów.

Logopeda i reedukator

Korzystanie z fachowej pomocy na terenie szkoły to żaden przywilej, to święte prawo ucznia. Na rozkładającego bezradnie ręce dyrektora możemy co najwyżej popatrzeć z politowaniem. Wyjaśnienie, że nie ma pieniędzy, niech sobie między bajki włoży, prawo jest po naszej stronie. Jeśli uczeń potrzebuje wsparcia, szkoła musi je zapewnić i tyle. Na ten cel przeznacza się specjalne środki, np. z budżetowej subwencji oświatowej.

Rada Rodziców

Z tą radą to bywa różnie, w niektórych szkołach jest to bardzo prężny organ, którego praca jest widoczna, w innych ciało-widmo. Niemniej jednak fama głosi, że składki na Radę Rodziców są obowiązkowe i płacić trzeba, czy się tego chce, czy nie. Nieprawda. Wiedzą o tym szczególnie rodzice płacący osobiście np. w sekretariacie. Na wystawionym paragonie/kwicie czy co tam się dostaje, zawsze jak byk stoi: dobrowolna darowizna. Decyzję trzeba pozostawić rodzicom. Tak naprawdę to kwestia uczciwości. Jeśli Rada Rodziców jest w szkole widoczna, aktywna, pracuje na rzecz dzieci, to jej konto na pewno nie będzie świeciło pustkami. I odwrotnie – nikt nie da kasy za darmo na ładne oczy.

Ameryka, czyli szafki w szkołach

Jeszcze do niedawna mogliśmy je sobie co najwyżej pooglądać na amerykańskich filmach, powoli stają się normą w polskich szkołach. Szafki na przybory, książki, zeszyty i inne potrzebne rzeczy nie są ukłonem w stronę ucznia i grzecznością ze strony szkoły. O nie! Teraz to szkoła ma obowiązek zapewnić bezpieczne miejsce do przechowywania prywatnych rzeczy uczniów. Tak naprawdę nie muszą to być szafki. Równie dobrze mogą być pojemniki, półki, a choćby i worki, pod warunkiem, że będą zabezpieczone przed kradzieżą. Nowe przepisy weszły w życie dopiero co, więc w szkołach może być różnie. U Duśki na przykład szafki zafundowała Rada Rodziców chyba rok temu. Wcześniej były tylko szafki w szatni i szczerze mówiąc, nie wiem, kto takowe rozwiązanie wymyślił. W jednej szafce zabłocone zimowe buty i podręczniki? Czapki z głów dla pomysłodawcy!

Jeśli w szkołach Waszych dzieci jeszcze nie ma szafek, muszą się pojawić do końca lutego przyszłego roku. Od 1 marca muszą być we wszystkich placówkach, a ich sfinansowanie spoczywa na szkole.

Darmowa woda

Nowe przepisy zakładają także udostępnienie uczniom wody pitnej. I nie ma być to typowa „kranówa” (kto z nas jej nie pił na przerwie?), ale woda przeznaczona do spożycia. U Duśki w szkole stanęły dwa tzw. źródełka. Młodsze dzieci napełniają wypływającą z nich wodą butelki, starsze plastikowe torebki. Sami sobie dopowiedzcie, co się potem dzieje.

Plan lekcji

​„Co za kretyn tak ułożył plan lekcji, że fizyka jest ostatnia?!” No cóż… na ogół szkoły nie informują, kto fizycznie zajmuje się układaniem owego planu. W większości przypadków robi to odpowiednio nafaszerowany danymi komputer, ale są jeszcze szkoły, w których plan lekcji układa się „na piechotę”. U Duśki tak jest. Teraz ma być ponoć inaczej. Najcięższe lekcje mają być nie później niż na szóstej godzinie. Ciężko tylko ustalić, czy na szóstej godzinie lekcyjnej, czy na szóstej lekcji danej klasy. Przerwy będą musiały trwać minimum dziesięć minut.

Świetlica

Po co jest świetlica, wiadomo. Dzieci idą na świetlicę czekać na rodziców lub autobus szkolny. Nie mogą w tym czasie samotnie biegać po korytarzach. Świetlica teoretycznie przysługuje każdemu uczniowi i żadnemu nie może odmówić. W praktyce bywa różnie, bo w bardziej przepełnionych szkołach wszyscy chętni zwyczajnie nie pomieszczą się w nierzadko małej świetlicy. W takiej sytuacji szkoła ma obowiązek zapewnić im inną formę opieki. Mogą to być np. zajęcia biblioteczne. Przyjęło się, że na świetlicę chodzą przede wszystkim młodsi uczniowie (wiadomo, tam są zabawki), jeśli jednak uczeń starszej klasy ma życzenie przebywać w świetlicy po zakończeniu zajęć, nikt nie może go wyrzucić.

U Duśki w szkole jest podział: klasy 1 – 4 świetlica, klasy 5 – 8 biblioteka. Duśka na początku się cieszyła, ale już po jednym razie w czwartej klasie zmieniła zdanie. Na świetlicy same małe dzieci, a warunki do odrabiania lekcji takie sobie, bo nawet w sali do „odrabianek” jest głośno. Ma dwa okienka w tygodniu, chodzi odrabiać lekcje do biblioteki. Nikt jej nie wygania na świetlicę. Czyli da się to jakoś poukładać.

Autobus szkolny

Nie wiem, kto ustala kryteria przysługiwania darmowego transportu, ale niewątpliwie jest to miłośnik pieszych wycieczek. Darmowy autobus przysługuje bowiem uczniom mieszkającym minimum 3 km od szkoły, a jeśli są w klasie piątej lub wyżej – 4 km. Jeśli dziecko spełnia owe kryteria i jednocześnie dojeżdża komunikacją publiczną, może liczyć na zwrot kosztów przejazdu.

Telefon komórkowy a prawo do kontaktu z rodzicami

Decyzja o tym, czy uczniowie mogą korzystać z telefonów komórkowych na terenie szkoły, należy do dyrekcji, nie jest regulowana odgórnie. Przed podjęciem owej decyzji dyrektor szkoły powinien skonsultować ją z rodzicami i wziąć pod uwagę ich zdanie. Problem nie jest tak jednoznaczny, jak mogłoby się wydawać. Jesteśmy przyzwyczajeni, że chcąc się z kimś skontaktować, po prostu wybieramy jego numer. W przypadku chęci/potrzeby kontaktu z własnym dzieckiem natrafiamy na mur. Jakiś kompromis?

U Duśki w szkole można mieć ze sobą telefon, ale nie można go włączyć. Co oczywiście nie znaczy, że uczniowie tego nie robią, na przykład zamykając się na przerwach w toaletach. Co bardziej uczciwi potrafią podejść na przerwie do nauczyciela dyżurującego i zapytać, czy mogą włączyć telefon, bo chcą zadzwonić do rodziców. Ponadto w sekretariacie dostępny jest telefon dla uczniów. W razie potrzeby mogą sobie zadzwonić do domu. Potrzeby miewają różne – maluchy chwalą się, że dostały piątkę, albo skarżą, że niesłusznie dostały uwagę.

Duśka nie nosi telefonu do szkoły i zdarza jej się dzwonić z sekretariatu. Moim prywatnym zdaniem to całkiem dobre rozwiązanie.

 

Jeśli szkoła nie wywiązuje się z obowiązków, pozostaje dochodzić swoich praw. Najlepiej zacząć od wychowawcy, gdy to nie skutkuje, porozmawiać z dyrektorem. Jeśli dyrektor nie wykazuje chęci współpracy, można zwrócić się do rzecznika praw ucznia. Jeśli i to nie pomoże, kolejny krok to powiadomienie o sytuacji kuratorium oświaty.

Podstawa prawna:

Par. 3 ust. 1 rozporządzenia ministra edukacji narodowej i sportu z 31 grudnia 2002 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach (Dz.U. z 2003 r. nr 6, poz. 69 ze zm.).

Art. 42 ustawy z 26 stycznia 1982 r. – Karta nauczyciela (t.j. Dz.U. z 2016 r. 1379)

Art. 21a ust. 1 ustawy 7 września 1991 r. o systemie oświaty (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1943).

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 20 września 2018

Czym pachnie strach?

Odkryłam niedawno, że strach może mieć zapach. Drażniący, nie do usunięcia. Zapach szpitalnych murów i choroby, która rzuca na szalę życia i śmierci istnienie drogiej sercu osoby. Uwidacznia się na ciemnej plamie sufitu, który niebezpiecznie wisi nad głową, gdy gasną wszystkie światła. To właśnie tam ulatują wszystkie czarne myśli, a wielkie cienie wyłażące zza szafy i ruch firanki wzmagają najgorsze odczucia.

Strach  można poczuć. Może ściskać w dołku, na samą myśl o ostateczności, może powodować gęsią skórkę, gdy w napadzie paniki odsuwam od siebie najczarniejsze myśli.

Strach ma też smak. Smakuje goryczą, gdy pytam, dlaczego zło otula osobę, która na to nie zasłużyła. Smakuje samotnością, gdy dotyk zawisa w pół drogi niepewności. Co powiedzieć, jak pocieszyć?

Strach też słychać. Wybrzmiewa w tykaniu zegara, gdy wskazówki bezlitośnie odmierzają upływ czasu w niewiadomym kierunku życia lub śmierci. Kryje się pod wielkimi słowami, które powinny dawać siłę, a stają się jedynie atrapą bezpieczeństwa. Strach, niczym wierny pies siada tuż obok, zapraszając do towarzystwa smutek i beznadzieję. Z łatwością podsuwa pod zamknięte powieki obrazy rzeczy nieudanych, sytuacji zawinionych, i tych, które już nigdy nie mają się wydarzyć.

I to co najtrudniejsze – zaciera dobre wspomnienia, każąc pamiętać, że nawet najgorętsze łzy nie rozgrzeją struchlałego serca.

Kto go ode mnie zabierze?

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Ciąża i dziecko 19 września 2018

Brudne majtki w torebce, kupa na bluzce… – tak się robi zakupy z dziećmi!

Wybrałam się na zakupy z dwojgiem moich młodszych dzieci. Trzecie na szczęście było w tym czasie w szkole, więc o jeden „bagaż” miałam lżej. A tak się składa, że czasami z tym najstarszym bywa najtrudniej – bo wymyśla głupie zabawy, np. w chowanego lub berka, wciągając przy tym do gry młodsze rodzeństwo.

Zakupy miały być szybkie – wziąć to, co na przygotowanej wcześniej liście i w nogi. Piękna pogoda akurat była, to co będziemy marnować czas w centrum handlowym. Dla mnie to było oczywiste, dla moich dzieci niekoniecznie.

Pola na przykład postanowiła wyjątkowo w tym dniu szwędać się między licznymi regałami samodzielnie. Nie, żeby chciała mi celowo uciekać, po prostu interesowały ją różne rzeczy i koniecznie musiała je pooglądać. Nie zważając przy tym, czy jestem w pobliżu, czy nie.

Tak więc ja oglądałam swoje produkty, ona swoje. Niby miałam ją na oku, co chwilę wołałam i przywoływałam do siebie, ale mimo to w pewnym momencie na chwilę gdzieś mi umknęła. Rozglądam się w prawo, w lewo, nie ma jej. Wołam, nie odpowiada. Wołam drugi raz i słyszę – „No co mamo? ”.

Odwracam się więc nerwowo, patrzę… i nigdzie jej nie widzę. Nawołuję ją więc ponownie. A ona ze spokojem odpowiada – „No tu jestem”.

I wtedy ją dostrzegłam!  Wysoko, na schodach – takiej drabinie na kółkach. Na której jak byk jest napisane „NIE WCHODZIĆ!”.

A ona weszła, skubana! Jak ją zobaczyłam na samym szczycie, to aż mi się ciepło zrobiło. Podbiegłam więc prędko, żeby ją stamtąd ściągnąć, z sercem próbującym wyskoczyć mi przez gardło, a ona jeszcze beztrosko pyta – “No co mamuś??”.

Ja Ci dam „co?”! – syczę przez zęby, modląc się jednocześnie w duchu, żebyśmy nie spadły, bo schody były na tyle strome, że łatwo można wywinąć na nich orła.

I wtedy mi się przypomniało, jak kilka lat wcześniej w tym samym centrum handlowym byłam na zakupach z Jasiem. Woziłam go w sklepowym wózku. Zatrzymałam się przy dziale z nabiałem i gdy zgłębiałam tajniki etykiety jakiegoś produktu, ten piernik mały wstał z siedziska – nie wiem, jak mu się to udało?! – i stojąc sobie spokojnie na tym wózku, wołał mnie z uśmiechem od ucha do ucha! Jakby tak runął na ziemię i walnął głową o kafle, to byłby niezły klops!

Oczy dookoła głowy to zdecydowanie za mało dla jednego biednego rodzica, nieprawdaż?

No ale później było już spokojniej – Pola kroczyła grzecznie blisko mnie – tyle że najmłodszy postanowił zrobić mi małego psikusa.

Znudzony bowiem leżeniem w wózku zażądał wyciągnięcia. Tak więc dalszą część zakupów robiłam w mojej „ulubionej” pozycji – z dzieckiem na biodrze, przerzucanym z jednej ręki do  drugiej, tak co by równomiernie rozłożyć ten słodki ciężar. Gdy moje ręce miały mi już odpaść, rzuciłam go z powrotem do wózka, grożąc po cichu, że nic mnie to nie obchodzi, że jemu się nie podoba leżenie plackiem. Mnie bolą ręce i dłużej nosić nie będę!

O jakże się zdziwiłam, gdy w tym momencie poczułam coś mokrego, a zaraz potem dostrzegłam wielką żółto-zieloną plamę na mojej białej bluzce! No nie! Tylko nie to! Taka awaria, teraz?! Wrrrr!

Wyobraźcie sobie moją radość i spojrzenia ludzi, gdy pędem biegłam do kasy, ciągnąc za sobą dwoje dzieci i nieudolnie próbując ukryć kupę na moim t-shircie! A żeby było śmieszniej, stojąc w kolejce i nerwowo przebierając z nogi na nogę, Pola ośmieliła się zapytać  mnie – „Co tak śmieldzi mamo??”!

I ten smród przypomniał mi, jak kiedyś byłam z Jasiem w sklepie odzieżowym. Płaciłam już za nasze zakupy, gdy on kręcąc się koło mnie, stwierdził głośno, że coś śmierdzi. Faktycznie fiołkami nie pachniało, wręcz przeciwnie, można było się przewrócić od tego odoru. I co się okazało – Jasiek miał małą niespodziankę w majtkach! Musiałam więc lecieć z nim prędko ogarnąć tę wpadkę, brudne majty zawinąć w reklamówkę (dobrze, że chwilę wcześniej zrobiłam zakupy ;-)) i wsadzić do swojej torebki!! O zgrozo! Wstyd okrutny! Do dziś pamiętam te dziwne spojrzenia ludzi, jakbym to ja puszczała brzydkie bąki 😀

No i po latach sytuacja się powtórzyła – ludzie się gapią i kręcą nosami od tego smrodu. A ja biegusiem do toalety – na szczęście była! Szkoda tylko, że kupa Stasia okazała się taka rozlazła, że lepiej było ją umyć pod kranem, niż babrać się z chusteczkami. Więc wsadziłam go do umywalki jak do wanny i umyłam… letnią wodą, bo ciepłej jak na złość nie było.

Na to nagle Poli zachciało się siku. I to już tak mocno, że wytrzymać nie mogła. Więc zanim odłożyłam Stasia do wózka, ona zaczęła popuszczać. A żeby było śmieszniej, w pomieszczeniu (w pokoju matki z dzieckiem) nie było klozetu! Co więc zrobić jak już jej cieknie po nogach – zrobić kałużę na podłodze?! No nie, lepiej było wsadzić ją do… umywalki!

O matko, jak ja klęłam w duchu, że chrzanię takie zakupy, że tylko mnie muszą spotykać takie przygody i że już nigdy więcej z berbeciami nigdzie nie jadę! Choć dobrze wiem, że to nie prawda, bo jak Tata jest w pracy, to nie mam wyjścia 😉

No więc, mimo iż miałam w planach jeszcze spacer i lody, musiałam zawijać się z tą swoją bandą do domu – ja w obsranej bluzce, Pola w obsikanych spodniach. Prezencja pierwsza klasa, czyż nie?! 😉

 

Macie podobne doświadczenia ze swoimi dzieciakami?? 😀

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close