Dania główne 27 czerwca 2019

Zupa z botwiny na gorąco. Prosty smak wczesnego lata

Zupa z botwiny na gorąco to pomysł na obiad, który podrzucam Wam w ostatniej chwili. Przełom wiosny i lata to idealny czas, by skorzystać z obfitości botwiny, czyli młodych buraczków z łodygami i liśćmi. A im botwina jest młodsza, tym jest delikatniejsza. Ten smak nieodłącznie kojarzy mi się z czasem dzieciństwa, i pysznymi zupami, które gotowała moja babcia i mama, więc z przyjemnością dzielę się moim przepisem.  

Zupa z botwiny na gorąco. Składniki

Składniki:

  • 40-50 dkg mięsa na wywar (ja uwielbiam żeberka)
  • 3 pęczki botwinki (buraczki, łodygi i liście razem) 
  • 2 marchewki,
  • 1 pietruszka (korzeń, ale nać również możecie wrzucić do wywaru i odłowić po ugotowaniu)
  • ok 500 dkg ziemniaków,
  • sok z ok. 1/2 cytryny,
  • pieprz, cukier i sól do smaku,
  • przyprawy (2-3 liście laurowe, kilka ziaren ziela angielskiego, lubczyk – jeśli lubicie),
  • śmietana do zabielenia zupy,
  • jajko (nieobowiązkowo, ale ja dodaję, bo uwielbiam),
  • koper lub szczypiorek do posypania.

Zupa z botwiny na gorąco. Przepis

  1. W dużym garnku gotuję wodę, mięso, przyprawy. Gotuję pod przykryciem około 30 minut.
  2. W międzyczasie botwinę myję, liście oddzielam od buraczków i dokładnie płuczę z ziemi. Zaniedbanie tej czynności poskutkuje tym, że będzie Wam piach strzelał w zębach podczas obiadu 😉 Obieram buraczki ze skórki i kroję na plasterki, a łodyżki i liście szatkuję.
  3. Pozostałe warzywa obieram i kroję, wrzucam do wywaru (młodą marchew, pietruszkę najpierw, a po kilku minutach ziemniaki). Po ok 7-10 minutach dorzucam buraczki, ale bez łodyg i liści (im młodsze, tym szybciej się gotują). Gdy warzywa w garnku zaczną mięknąć, po kilku minutach dodaję łodygi i liście botwiny. Im wystarczy dłuższa chwila, by zmięknąć. Nigdy nie gotuję z zegarkiem w ręku, tylko na tzw. wyczucie – ono mnie nie zawodzi. Jeśli akurat dodałam nać pietruszki i lubczyk – odławiam je, a zupę doprawiam cytryną, solą, cukrem, pieprzem. 
  4. Śmietanę wlewam do szklanki i dodaję do niej odrobinę wrzącej zupy, mieszając intensywnie. Chodzi o to, by śmietanę zahartować – wlana bezpośrednio do wrzątku może się zważyć i będą pływały białe “męty”. 
  5. W osobnym garneczku gotuję jajka na twardo i studzę je. Koperek lub szczypiorek drobno kroję.
  6. Gorąca zupa trafia do talerzy, razem z jajkiem. Całość posypuję dla męża i dzieci koperkiem, a dla siebie szczypiorkiem. 

zupa z botwiny na gorąco

I tyle, zupa z botwiny gotowa! Smak cudowny, ja nie mogę się nią najeść, wracając do kuchni po dokładkę. Jeśli też lubicie takie “babcine” gotowanie, zupa z botwiny na gorąco z pewnością Wam posmakuje.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Gry planszowe i nie tylko 27 czerwca 2019

Motyla noga, Kurza stopa, Psia kość – gry na wakacje

Dokładnie pamiętam swój zachwyt, gdy wiele lat temu odkryłam grę Dobble. Każdego dnia grałam w nią z moim synem, który nieraz mnie ogrywał, udowadniając, że kilkulatek ma świetny refleks i potrafi być bardzo skoncentrowany. Dlaczego piszę o tej karciance, recenzując zupełnie inne gry? A no dlatego, że „Kurza stopa”, „Psia kość” i „Motyla noga” bardzo mi się z Dobble kojarzą, mimo że… zasady są zupełnie inne 😉 Grając we wszystkie trzy gry podobnie, jak w Doble, rozwijamy przede wszystkim koncentrację, spostrzegawczość i refleks – wiem, że sporo z Was jest fanami tej gry.

Tymczasem „Kurza stopa”, „Psia kość” i „Motyla noga” to nasze ojczyste produkty, których twórcą jest Krzysztof Kasprzak. Andrzej Mleczko wykonał znakomite i zabawne ilustracje. Zasady każdej karcianki zostały opisane w krótkiej, czytelnej dwustronicowej instrukcji. Choć wszystkie opierają się na podobnych regułach, to jednak różnią się między sobą … W gry może grać od dwóch do ośmiu osób od 6 do 106 lat.

59 kwadratowych kart znajduje się w kompaktowym pudełku w kartonowej wyprasce, która graficznie nawiązuje do tematyki gry.

Przygotowanie do rozgrywki jest bardzo szybkie, nawet gdy gramy pierwszy raz i wcześniej musimy zapoznać się z instrukcją. Tasujemy karty, odpowiednią stroną kładziemy na stole, kolejno odkrywamy kartę leżącą na górze stosu i układamy ją zgodnie z odpowiednią dla danej gry zasadą. Wygrywa osoba, która nazbiera największą liczbę kart lub punktów (w przypadku Psiej kości, w której niektóre karty liczone są podwójnie). Przebieg gry jest bardzo dynamiczny.

Kurza stopa

I tak w “Kurzej stopie” na każdej karcie widnieją robaki w przeróżnych pozach – kto pierwszy zauważy takiego samego robaczka, jaki widnieje na karcie głównej z kurą na stosie – zabiera ją. Ale uwaga, może też na kolejno odkrytej karcie pojawić się zamiast robaka – łapka kury, wtedy należy po prostu jak najszybciej krzyknąć „Kurza stopa!”, żeby móc zgarnąć wyłożone karty. Genialne w swej prostocie!

Motyla noga

W „Motylej nodze” tak długo odkrywamy karty, aż pojawi się obrazek bez znacznika +1 i wtedy należy znaleźć przedmiot, na którym ostatecznie usiadł motyl, śledząc jego lot od pierwszej aż do ostatniej odkrytej karty, rozwiązując plątaniny narysowanych serpentyn. Podobnie jak w poprzedniej, może pojawić się też wyjątkowa karta, na której zamiast danego przedmiotu jest motyl i wtedy gracz, który pierwszy go zauważy – krzyczy „Motyla noga!”.

Psia kość 

Trzecia gra „Psia kość” wymaga umiejętności czytania. Reguła dotycząca kolejnego odkrywania kart ze stosu jest podobna, z tym że kładziemy karty z rysunkami psów po czterech stronach stosu. Po ułożeniu czwartej karty należy przeczytać imię psa, który dotrze do danego przedmiotu (znowu śledzimy plątaniny serpentyn lub labirynty). Jeśli karta przedstawia psa, który wabi się Budyń, zawodnicy nie muszą śledzić labiryntów, tylko krzyczą „Budyń” i zgarniają tę kartę – wartą aż dwa punkty.

To, co mnie urzekło, to kapitalne rysunki Andrzeja Mleczki i tytuły gier związane z typowo polskimi powiedzonkami. Uwielbiam grę słów i takie poczucie humoru.

Tak jak wspomniałam wcześniej – można zasiąść do rozgrywki w parze lub aż w osiem osób. Z jednej strony im większa liczba graczy, tym rywalizacja jest bardziej zacięta i dynamiczna. Z drugiej strony, zbyt dużo zawodników, sprawia, że zajmowane przy stole miejsce zaczyna odkrywać znaczenie (kto ma bliżej do kart, temu łatwiej – proste).

Gry polecam szczególnie u progu rozpoczynających się wakacji, gdyż zmieszczą się w każdym plecaku, walizce i na pewno nie wpłyną na ich ciężar. Tym bardziej, jeśli kartonowe pudełko zostawimy w domu, a do bagażu wsuniemy jedynie karty. Przemawia też za tym ich prosta forma – nie tylko jeśli chodzi o mechanikę, ale liczbę elementów. Można je sprawnie rozłożyć i szybko rozegrać np. w pociągu czy na lotnisku. Gwarantuję, że dobrze bawić będą się nie tylko dzieci, ale i Wy – Drodzy Rodzice – znajdziecie sporo przyjemności rozgrywając partyjkę. 

 

Dziękuję Wydawnictwu MDR za przekazanie gier do recenzji 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 26 czerwca 2019

Wakacje z dziećmi w domu – mam obawy o własne zdrowie psychiczne…

Pierwszy tydzień wakacji za nami, moje najstarsze dziecię zadowolone, za to ja mam wrażenie, że w ciągu ostatnich siedmiu dni przybyło mi siwych włosów, i ubyło sporo pokładów cierpliwości. A gdzie tam reszta wakacji?! Istnieje prawdopodobieństwo, że jeśli sytuacja się nie poprawi, wyląduję w jakimś zakładzie zamkniętym. I to na własne życzenie.

Bo wiecie, dzieci mam troje (nie licząc męża ;-)). Dwóch chłopców, jedną dziewczynkę. Przedział wiekowy: 1, 3 i 8 lat. Rozbieżność niemała, zatem z ich dogadywaniem się  i wspólną zabawą bywa różnie. Popadają ze skrajności w skrajność. Raz się kochają i przytulają aż do przesady, innym razem się nienawidzą i tłuką nawzajem, jak najwięksi wrogowie. A ja muszę w tym wszystkim uczestniczyć i jakoś to ogarniać.

Póki co daję radę, bez wspomagaczy uspokajających, ale prawdę mówiąc nie wiem jak długo tak pociągnę? Bywa bowiem, że mam ochotę wyjść z domu i pierdyknąć głośno drzwiami. Albo, co gorsza, powiesić te małe potwory za uszy, jak mokre pranie. Ewentualnie pozamykać ich w osobnych pokojach, z zapasem wody i czekać tak długo, aż zrozumieją, że matka jest tylko jedna i należy szanować jej zdrowie – również psychiczne.   

Co prawda najmłodszego mogłabym potraktować ulgowo i oszczędzić, wszak to tylko mały, rozkoszny bobas, który niewiele jeszcze rozumie. Jednak z drugiej strony, jest za to bacznym obserwatorem, który chłonie wszystko co zobaczy i usłyszy jak gąbka, a więc chcąc nie chcąc uczy się od starszego rodzeństwa tego i owego – niekoniecznie dobrego. Tak więc pomimo swego młodego wieku potrafi już płakać bez powodu i na zawołanie, rzucać się ostentacyjnie na podłogę, krzyczeć wniebogłosy, rzucać czym popadnie (ze złością), a nawet bić – i to całkiem mocno!  Czekam tylko kiedy zacznie wołać: Nie lubię Cię. Nienawidzę Cię. Mam Cię już dość. I – Nie wchodzisz do mojego pokoju!

Bo tak właśnie krzyczą do siebie starszy brat z siostrą. Do mnie z resztą czasami też. Takie to życie matki…

Tak więc nie będę ukrywać, że w ciągu roku szkolnego było dla mnie o tyle lepiej, że jedno dziecko znikało na kilka godzin i miałam wtedy względny spokój. Teraz cała trójka jest w domu od rana do wieczora i rzadko kiedy panuje tu cisza, zgoda i porządek. Prawdę powiedziawszy momentami mam wrażenie, że nieustannie wszędzie robią rozpiździel – moje sprzątanie i ciągłe upominanie zdaje się na nic, syzyfowa praca i zbędne zdzieranie mojego aksamitnego głosu.

Z kolei od wiecznego hałasu: wrzasków, pisków, płaczu, i wykłócania – co jest czyje i kto co komu zabrał, pęka mi czasami głowa. Bywa, że tracę cierpliwość i dołączam do nich – krzyczę, że mam już tego po dziurki w nosie i więcej nie zdzierżę. A oni patrzą wtedy na mnie jakby zdziwieni, na moment milkną, dając mi nadzieję na chwilę wytchnienia, po czym znowu zaczynają swoje akcje.

Bywa też, że jestem tak zmęczona tym całym chaosem, że zamykam się w sobie i nie wydobywam z siebie żadnego dźwięku, nie okazuję żadnych emocji. Null, zero  – jakby wszystko ze mnie wyparowało. Oni się kłócą, wrzeszczą i skarżą jeden na drugiego, a ja mam to gdzieś! Nie słucham ich. Spływa po mnie to, co mówią i robią. Niewiele wówczas brakuje żebym zaczęła się bujać na krześle jak psychopatka. I muszę tak chyba wyglądać, bo oni patrzą na mnie wtedy podejrzliwie. Zdarza się nawet, że ogłoszą rozejm, zaprzestaną awantur i zapytają biedną matkę – co się stało? Ha!

Może to jest na nich sposób, a może niech po prostu się przyzwyczajają, bo do końca sierpnia mogę faktycznie ześwirować… 😉

 P.s. Wszystkich zatroskanych o losy moich dzieci zapewniam, że kocham je nad życie i krzywdy im nie zrobię – za uszy mogę powiesić jedynie ich wyprane pluszaki 😉 

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anita
Anita
4 lat temu

łączę sie w bólu 🙂

Ania
Ania
4 lat temu

Staram się dziecku zorganizować czas wakacyjny by się nie nudziło. Niestety nie zawsze udaje mi się to w pełni ale znalazłam i na to sposób, a mianowicie zabieram syna i jego kolegę na basen by tam wyładowali swą energię. Dojazd na basen mając do dyspozycji samochód nie jest problemem, a brak drugiego fotelika idealnie zastępuje alternatywnym rozwiązaniem jakim jest Smart Kid Belt. Jest to urządzenie z atestami i homologacją, które pozwala na dopasowanie pasów bezpieczeństwa do wymiarów dziecka. Po takiej eskapadzie na basen chłopcy wracają zadowoleni i zmęczeni.

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close