Znad kołyski 21 grudnia 2011

„Omotani… w chusto-manii”

We współczesnym świecie, coraz więcej nowoczesnych mam wraca do sposobów sprawdzonych przez nasze (i nie tylko ) prababki. Modna i wygodna chusta skradła już dawno nasze serca, a razem z nimi i umysły (przekupione całym potokiem argumentów wychwalających chusty).Na naszym blogu mieliśmy przyjemność opublikować już artykuł przybliżający Wam, drodzy Czytelnicy idee i historię chustonoszenia (jeśli jeszcze nie mieliście okazji oddać się lekturze, serdecznie zapraszamy: do lektury), więc tym razem zabierzemy Was w podróż z chustą… A podróżować będziemy po doświadczeniach naszych Mam!

Specjalnie dla Was –  Motały się:

Fizinka, zwolenniczka wolnych rąk i niezależności. Mama żyjąca w zgodzie z sobą, Jasiem i chustą.

„O rozpoczęciu przygody z chustą pomyślałam mniej więcej miesiąc po porodzie. Byłam wtedy w pełni zregenerowana i sprawna fizycznie . Miałam mnóstwo energii i siły do działania. Chciałam robić wszystko, lecz na „wszystko” nie  pozwalał mi syn 😉  On w przeciwieństwie do mnie miał ochotę tylko na jedzenie, sen  i bycie blisko mamy.

Żeby pogodzić jego potrzebę bliskości i moją chęć działania kupiłam właśnie chustę . Początek oczywiście nie był łatwy, ja – musiałam nauczyć się wiązać prawie 5-cio  metrowy kawał materiału ;-), a Jaś musiał przyzwyczaić się do tego rodzaju noszenia.

Kilka prób, kilka błędów, kilka złości (moich i Jasia) …i chustonoszenie opanowane! Od tej pory mogłam zajmować się domem (sprzątać, prasować, gotować…. etc. ), jednocześnie tuląc do siebie syna, co mu ewidentnie odpowiadało, bo szybko wtedy zasypiał 😉

Chusta okazała się również  bardzo pomocna w wypadach na szybkie zakupy. Nie musiałam wówczas tarabanić się z wózkiem, zastanawiając się czy w ogóle wejdę do sklepu ( w marketach są „cudowne” bramki obrotowe uniemożliwiające wjazd wózkiem ), czy zmieszczę się pomiędzy regałami  i czy załaduję do kosza Jasiowego mobila tyle towaru ile potrzebuję?

Zaplątana w chustę wszędzie wejdę i wyjdę 😉  Schody, bramki, wąskie drzwi czy ścieżki pomiędzy regałami… nic nie stanowi przeszkody ! Aaa i ręce mam obie wolne, co podczas zakupów bywa przydatne 😉

Tak więc wszystkim mamom, które są zdane tylko na siebie i swoje „biedne” ręce, z czystym sumieniem mogę gorąco polecić CHUSTONOSZENIE ! ;-)”

Paulina,  zamotana dla przyjemności i pragmatyzmu. Dociekliwa amatorka tematu.

„Jeszcze będąc w ciąży czytałam trochę o chustowaniu i bardzo spodobała mi się ta idea, maluszek blisko, mogę wszędzie dotrzeć bez wózka i takie to naturalne. Przerażała mnie jednak myśl wiązania się w tą „długą szmatę”, wydawało mi się to „czarną magią”. Postanowiłam, więc znaleźć coś co pozwoli mi połączyć te dwa skrajne odczucia. Poszperałam troszkę po stronach internetowych i znalazłam…

Mój wybór padł na chustę kołyskę. Zakupiłam taką, oczywiście używaną, gdyby jednak użytkowanie okazało się nieciekawe dla którejś ze stron tj. noszonego czyli synka lub noszącego czyli mnie. Moje obawy się potwierdziły i noszenie w tym wynalazku okazało się niewygodne dla mojego synusia. Swoje niezadowolenie z obranej pozycji okazywał donośnym krzykiem przy każdej próbie zapakowania w nasz wynalazek. Pomyślałam, że się nie poddam i znajdę w końcu sposób na mojego małego krzykacza. Zdecydowałam się na chustę tkaną wiązaną i taką zakupiliśmy. Poszukałam filmików instruktażowych i poćwiczyłam motanie na lalce. W końcu odważyłam się i zamotaliśmy się z młodym. O dziwo zasnął jeszcze zanim skończyłam wiązanie. Poszliśmy sobie tak na spacerek, kiedy wróciliśmy wyciągnęłam go, żeby na początek nie siedział tak zbyt długo, w końcu trzeba robić wszystko powoli i małymi kroczkami.

Następnego dnia znów się zawiązaliśmy, było podobnie, młody spał sobie a ja mogłam robić prawie wszystko, a zwłaszcza spacerować bez wózka nie martwiąc się, że znowu zacznie się złościć w środku spaceru, jak to miał wtedy w zwyczaju. Nawet mój mąż jest zachwycony i choć sam nie potrafi się zamotać, to chętnie nosi młodego kiedy ich zawiążę.

Odtąd, codziennie przynajmniej raz pakujemy się w chustę napawając się wspólnymi chwilami i bliskością. Chodzimy na spacery, tulimy się w domu. Zawsze kiedy jest niespokojny, w chuście się wycisza i zasypia. Zauważyłam, że odkąd motamy się w chustę, młody mniej płacze, kolki które się pojawiały, przebiegały delikatniej. Jestem teraz wielką fanką chustonoszenia i polecam wszystkim spróbować, nawet jeśli sama idea nie do końca do nas przemawia, to naprawdę warto.”

Rachela, profesjonalistka, która omotała na dobre swoich ukochanych mężczyzn.

„Pamiętam, jak będąc jeszcze w ciąży, zachwalałam wśród innych znajomych noszenie dzieci  w chuście już od narodzin dziecka. Kiedy Marcin przyszedł na świat, stwierdziłam, że jest za mały, taki kruchy, bałam się, że coś mu zrobię, że źle zawinę chustę – mimo wcześniejszych ćwiczeń na pluszaku. Jednak po dwóch tygodniach zaczęłam się przełamywać i nawiązałam kontakt z osobą, która na co dzień wiąże swe pociechy. Miałam wiele pytań i trosk, ale najważniejszy był dla mnie moment, kiedy po raz pierwszy zawiązałam na sobie swojego syna. Był taki spokojny, i wkrótce potem zasnął. To było cudowne uczucie, być znów tak blisko maleństwa. Od tamtej chwili, kiedy tylko mogę wiążemy się do chusty, często muszę rywalizować z mężem, który także domaga się noszenia małego w chuście. Przyznam, że były momenty, kiedy mały marudził jak się wiązaliśmy, ale dziś uśmiecha się całą twarzą .

Jest to wspaniała alternatywa na nasze polskie chodniki, wejścia bez podjazdów, czy też wejście na klatkę bloku bez windy, itd. “

Żaklina Kańczucka, chuściana terapeutka, której żaden zwierz i  deszcz nie straszny.

„Chusta, chustowanie – te terminy zna już chyba każda Matka Polka. Ja też, najpierw ze zdjęć i artykułów wyszukiwanych w gazetach dla rodziców, instrukcji wiązań pokazywanych w telewizji i pochwał płynących z ust mam zamotanych na punkcie chusty. Pewnie sama z nudów nie sprawiłabym obie takiego cudeńka, gdyby nie moja bezsilność w walce z kolkami mojego synka. Od noszenia odpadały mi ręce, praktycznie nie mogłam się nigdzie ruszyć bez młodego przyklejonego do mojej piersi lub rąk. Wiecie drogie mamy, że w chuście można spokojnie nawet dziecko nakarmić? Ale po kolei.

W moim przypadku chusta okazała się być nie tylko pięknym, kolorowym długaśnym materiałem, który na początku motał się jedynie bez ładu i składu wokół moich kostek, ale prawdziwym wybawieniem, zwracającym mi możliwość eksploatacji rąk, podczas gdy Bartek spał spokojnie zamotany na mojej piersi. Nauka motania jest prosta, choć na pierwszy rzut oka wygląda na „czary-mary”, po kilku wiązaniach testowanych na miśku, odważyłam się zapakować moje zakolkowane dziecię. I eureka, podziałało, chodziłam z młodym po mieszkaniu, a on szybko się uspokajał. Dostawał i moje ciepełko i masaż zbolałego brzuszka jednocześnie. Ja z kolei chwaliłam sobie wolne ręce i odciążony kręgosłup, który w „bezchustowym czasie” chyba najbardziej dostawał w kość.

Teraz młody jest zbyt ciężki na chustowanie, z resztą sam woli ćwiczyć nóżki w chodzeniu, ale przyznam, że gdy pogoda za oknem nie nastraja do długich spacerów, a psa muszę wyprowadzić, łapię za chustę, motam dziecko, parasol w jedną rękę, smycz w drugą i poszli! Nie muszę targać wózka, myśląc, jak tu ogarnąć jeszcze psa i parasol jednocześnie. Wszystko mam pod kontrolą, a Bartek ma dobrą widoczność z zupełnie innej perspektywy. Tylko czasem, gdy nieco intensywnej przyglądają nam się zaciekawieni przechodnie, mam ochotę krzyknąć do nich hasłem jak z reklamy: Chustowanie? Gorąco polecam – Żaklina Kańczucka :)!”

(nie)Magda(lena), miłośniczka czterech kółek i długich wojaży. Mama – Toli, nad wyraz ceniącej sobie przestrzeń w  klasie biznes ( w tym rozkładane fotele).

“Nasza przygoda z chustonoszeniem była dość krótka. Zaczęła się mniej więcej między 3 a 4 miesiącem życia Lusi. Małej nie odpowiadała taka forma noszenia, a właściwie nie pasował jej moment motania. Wiem, że nie można szybko się zrażać, dlatego dzielnie ćwiczyłam i wykorzystywałam chustę do noszenia przy codziennych czynnościach – zmywanie, odkurzanie, pranie. Było mi łatwiej o tyle, że Tola była na rękach i nie płakała przez jakieś 15 min, poza tym fajna sprawa tylko jak ktoś ma długie ręce. Czas noszenia nie przekraczał 20-25 min o ile odwracałam jej uwagę, w innym wypadku była niezła awantura.

Przyszedł też moment, kiedy postanowiłam wyjść z domu. Zamotanie całkiem sprawnie mi poszło, ale niestety czułam się troszkę jak UFO z UFOludkiem na piersi.

Moje miasto liczy nieco ponad 70 tys mieszkańców i chyba w tej kwestii jest daleko, daleko… w lesie. Wszyscy się za nami oglądali, samochody trąbiły – istny szał. Panie w sklepie „dla biedaków” szturchały się nawzajem, coby nie przegapić atrakcji. Chusta + moja nieco mało słowiańska uroda = wielkie zamieszanie.

Poza tym wychodzimy na bardzo długie spacery, często wracamy dopiero na kąpiel, więc nie wyobrażałam sobie tak długiej wycieczki w chuście, bo po pierwsze długi spacer, to wiele niezbędnych rzeczy, które musiałabym nieść, po drugie większość spaceru to drzemki, a według mnie wygodniej jest jednak w wózku.

Ale wybierając między chustą a nosidełkiem, wybieram zdecydowanie chustę :)”

Hanna Szczygieł, modowy sceptyk – całkowicie obłaskawiony przez swoje chusty. Chustująca przy różnych okazjach, jednak bez utraty zdrowego rozsądku.

„ Moja przygoda z chustowaniem rozpoczęła się książkowo, już w ciąży – wiedziałam, że będę chciała zaopatrzyć naszą powiększoną rodzinę w taki właśnie wynalazek. Niestety jak to w życiu bywa, z różnych powodów mieliśmy „malutkie”( i tym razem to „malutkie” nie jest podszyte potężną porcją sarkazmu) opóźnienie. Pierwsze chustowanie rozpoczęliśmy, gdy Klara miała 2 tygodnie, a nasz wybór padł na chustę elastyczną – dobrą alternatywę tradycyjnej chusty, dla początkujących (łatwiejsza w wiązaniu). Chusta wszystkim nam przypadła do gustu, niektóre sposoby wiązania ewidentnie przewyższały inne w naszej hierarchii ulubionych motań. Chusta gości w naszym domu już od ponad roku i nie traci na swojej funkcjonalności. Z upływem czasu nasza kolekcja poszerzyła się i nabyliśmy tradycyjną chustę tkaną – Nie zastąpiona w noszeniu na plecach!

Chusta ma tyle zalet, ile tylko każda z nas zechce w niej znaleźć. Nam chusta pomagała raz częściej raz rzadziej, ale zawsze z dobrym skutkiem. Gdy Klara była noworodkiem – przy karmieniu, tuleniu i masowaniu. A przez cały czas, aż do dziś,  jest niezastąpiona podczas codziennych obowiązków i usypiania naszej córeczki. Uwalnia moje ręce i kręgosłup, pomaga uspokoić i ukołysać, umożliwia często sklepowy survival między regałami.
W naszym domu chusta nie wyparła wózka do lamusa, lecz doskonale zaczęła go wyręczać w sytuacja mniej konwencjonalnych.
Z przyjemnością muszę również powiedzieć, że choć Tatuś nie jest chętny do nauki samo-motania, to coraz częściej prosi aby go okręcić… niestety nie wokół palca :)”

Subscribe
Powiadom o
guest

13 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Kopeć
12 lat temu

A ja jakoś nie myślałam wcale o chuście i żałuję. Wydawało mi się to dziwne, obce, nie wiem jak to nazwać. Teraz, gdyby Kubuś był malutki, chętnie zamieniłabym wózek nie raz na takie cudo. Zwłaszcza, że o wiele łatwiej poruszać się po mieście z dzieckiem dosłownie przy sobie. Czy choćby w codziennych czynnościach jest to świetne rozwiązanie. Jeżeli będę miała drugie dziecko chustę kupuję natychmiastowo.
Ps. nie miałam pojęcia że są w ogóle jakieś rodzaje chust :]

Marysia
Marysia
12 lat temu

Chusty są genialne, nie trzeba ich się bać 🙂 gdy rozmawiałam kiedyś z przyjaciółką o decyzji o ciąży, pierwsze o czym pomyślałam, to że Ona pierwszą rzecz jaką ode mnie dostanie ” na nowa drogę” to będzie właśnie chusta 🙂 ja mam do chusty sentyment, po spełnieniu swojego zadania, teraz też nie leży zakurzona, lecz funkcjonuje jako narzuta na kanapę. Jest po prostu bajecznie piękna, i szkoda mi było chować głęboko do szafy 🙂

Patrycja Zych
12 lat temu

Temat super..ja nie używałam chusty i bardzo tego żałuję. Myślałam o tym będąc w ciąży ale sam proces motania mnie zniechęcił. Nie znałam nikogo kto mógłby mnie tego nauczyć więc się poddałam na starcie.Nie chciałam próbować sama bo bałam się,że zrobię małemu krzywdę. Pochodzę z małej mieściny gdzie nikt nie wiedział i nie słyszał np o „Klubie Kangura” ,wiem,że tam można posiąść dużą wiedzę w tym temacie. Przy następnym dziecku będę bardziej wytrwała w poszukiwaniu kogoś kto pomoże mi pogłębić tajniki tej sztuki 😉

Marysia
Marysia
12 lat temu
Reply to  Patrycja Zych

Miałam podobną sytuację, ale nawet10 godzin w ciągu dnia dosłownie „wycia” mojego synka, wykończyły mnie psychicznie na tyle, aby samodzielnie nauczyć się motania. Razem z chustą dostałam instrukcję liku motań, no i z pomocą przyszedł mi internet i zdrowy rozsądek. Naprawdę pierwszych motań uczyłam się z miśkiem sporych rozmiarów, a jak przyszło do omotania Bartka, instynktownie czułam, jak to ma być zrobione. Jestem przekonana, że przy kolejnym dziecku bartusiową chustę zdejmę z kanapy i znów zamotam wokół pleców i brzucha 🙂

divette
divette
12 lat temu
Reply to  Marysia

Ja uczyłam się wiązań z instrukcji, poprawialy mnie e-mamy a dopracować uczyłam się na filmikach z youtube.

divette
divette
12 lat temu

My mamy tkana. Czytałam o nich, kupilam wczesniej, się dygalam się i spróbowałam jak mała skończyła 3 tygodnie.
Żałuję że nie wcześniej 😉
Teraz jestem jak to koleżanka siebie nazwała 'chustowym talibem’ 😉 wózka nie używam z wyboru,a moje dziecko jest tylko chustowe.

Acekiera
Acekiera
12 lat temu

Fajny artykuł:) Ja tez jestem chusto-mamą ale nie ortodoksyjną – uważam, że wózek tez jest czasami przydatny 😉 szczególnie gdy dziecko ma już swoje kilogramy, oraz gdy jest już na tyle mobilne, że siedzenie w chuście nie dostarcza mu wystarczających wrażeń. Jednak chusta zawsze wygrywa z wózkiem w takich miejscach jak góry, piaszczysta plaża, i centrum miasta gdzie albo chodniki sa tka dziurawe, że nie da się przez nie przejechać wózkiem albo są tak obstawione samochodami, że trzeba nieraz jechać ulicą. Polecam chustę wszystkim niezdecydowanym rodzicom – jeśli nie chcecie inwestować w ciemno – kupcie używaną , jak się nie… Czytaj więcej »

Marysia
Marysia
12 lat temu
Reply to  Acekiera

Poza tym używana chusta jest o tyle fajna, że jest „wyrobiona” i przez to bardziej przyjemna w użytkowaniu 🙂

Magda Kupis
12 lat temu

Wydaje mi się, że chusta jest fajna do pewnego momentu- kiedy dziecko nie jest na tyle ciężkie i wysokie- niscy rodzice mają chyba troszkę gorzej, bo dziecko jednak powinno znajdować się na pewnej wysokości i u nich ten moment przez niski wzrost nieco się skraca (może się mylę); druga sprawa- mój roczniak chyba nie wytrzymałby całej wycieczki w chuście, a znów na nóżkach daleko nie zajdzie (i tu znów mogę się mylić, ale średnio sobie wyobrażam motanie w trakcie spaceru, zwłaszcza teraz), kolejna rzecz to chusta i padający śnieg czy deszcz – w wózku jednak zawsze można dziecko lepiej osłonić,… Czytaj więcej »

Paulina Garbień
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

my używamy wózka z prostej przyczyny, nie mamy tu w Dublinie jeszcze samochodu i jak jedziemy na większe zakupy to łatwiej nam wziąż Adiego do chusty a zakupy władować do wózka, poza tym Adi jeszcze nie chodzi i cały dzień z nim w chuście byłby męczący, ale w wózku zawsze mamy chustę i bardzo często sie motamy 🙂 mimo, ze jestem niska wcale mi to nie przeszkadza 🙂 czesto motamy się w trakcie spacerów i nie stanowi to problemu jeśli pada to trzeba sie gdzieś schować i tyle, a teraz często motamy sie w plecak więc maluch z przodu wcale… Czytaj więcej »

divette
divette
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

A ja mykam po śniegu i deszczu. Nie szarpie się z wózkiem,a parasol chroni nas obie. Co do zimna.szaleje w płaszczu z ciąży który mieści nas obie.

Agnieszka Jelinek
12 lat temu

my w okresie zimowym chustę zamieniliśmy w nosidełko i muszę przyznać, że bardziej jestem pewna, że maluszkowi jest cieplutko niż jakby był w wózku. A kiedy decyduję się na chustę, to pożyczam od męża rozpinaną bluzę i duży polar i już mnie też jest cieplutko ;p Nie wyobrażam sobie chodzić w śniegu i błocie pośniegowym z wózkiem. U nas chusta i nosidełko rulez ;p

Boże Narodzenie 19 grudnia 2011

Gdy świąteczny nastrój puka do drzwi…

Święta Bożego Narodzenia już tuż tuż… Jest to szczególny czas, gdy spotykamy się z rodziną i przyjaciółmi przy wspólnym stole. U wielu z Was choinka pewnie już stoi pięknie ubrana, więc nadszedł czas wręczyć sobie nasz wspólny prezent. Dzięki Wam udało nam się stworzyć jedyną w swoim rodzaju Świąteczną Książkę Kucharską!

Świąteczna Książka Kucharska na was czeka!

Jest to nasze zespołowe i wyjątkowe dzieło – „Pamiętnik” świątecznych tradycji. W książce znajdziecie propozycje potraw i wypieków nadesłane przez Was – naszych czytelników. Dziękujemy! Ze względu na fakt, że wszystkie przepisy zostały przez Was przetestowane – dania na pewno się udadzą. Wiele zgromadzonych pomysłów nadaje się nie tylko na Boże Narodzenie, ale także na inne domowe przyjęcia i uroczystości rodzinne.

Mamy nadzieję, że za naszą wspólną pracę, spotka nas nagroda w postaci tego niepowtarzalnego „Zapachu Świąt „!

Pobierz naszą świąteczną książkę kucharską (format: PDF, rozmiar: 8MB)


Źródło zdjęcia: Jed Owen/Unsplash

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Paulina Garbień
12 lat temu

Książka wyszła fantastycznie i będzie miła pamiątka 🙂
Moje pierniczki już powolutku zaczynają lądować w naszych brzuszkach, nawet synek się nimi zajada 🙂 są mięciuchne i jak zwykle pyszniutkie 🙂 A jak u Was, zaczęliście juz przygotowania?

Magda Kupis
12 lat temu

ja zrobiłam pierniczki z „Naszej Książki” i sa pyszne (podkradłem jeden na spróbowanie- reszta schowana :D) a takie już konkretne przygotowania zaczną się pewnie w okolicach czwartku 🙂

Marysia
Marysia
12 lat temu

Książka jest piękna, a same przepisy ” robią smaka” Może nie wezmę się pierniki, bo trochę na to za późno, ale spróbuję przynajmniej jeden świąteczny przepis 🙂 Szkoda, że nie ma przepisu na kiszony barszcz, bo na moim wyszły podejrzane białe punkty -obawiam się ze pleśń- i przydałoby się to zweryfikować z doświadczeniem innych przyrządzających 😉

Kobiecym_okiem
Kobiecym_okiem
12 lat temu

Dzięki, ja na pewno zrobię z niej ciasteczka kruche – chodzi mi to po głowie od paru dni…

Patrycja Zych
12 lat temu

Książka jest świetna 🙂 2 przepisy wykorzystałam 🙂

Zabawa 17 grudnia 2011

Dziecko i pies

Pies i dziecko to (zazwyczaj) dobre połączenie. Śliczna mordka, cztery łapki i brzusio do zapełniania i głaskania. Cudowny przyjaciel rodziny i powiernik wielu dziecięcych trosk, pomerda ogonkiem, przyniesie aport i da mokrego „buziaka”, gdy twarz pana będzie wystarczająco blisko. 

Mało kto nie lubi psów. Ja należę do grupy „psiarzy” od zawsze i na zawsze, mój mąż i dziecko również, choć akurat Bartek wielkiego wyboru nie miał. Najpierw był pies, później dziecko.

Mieliśmy oczywiście obawy, jak to będzie, ale odpowiednie szkolenie, świadomość charakteru zwierzęcia, jego potrzeb i naszych możliwości sprawiła, że wszystko zadziałało według planu. No, może nie wszystko, ale większość. Bo ze zwierzakami, to trochę tak jest – najpierw zachwyt i rozczulenie, a później walka z kołtunami sierści na podłodze, błotem na łapach w deszczowe dni, oraz szok, że psu z przedniej i zadniej strony ciała równie dziwnie czasem „pachnie”.

W naszym przypadku mała kulka przeistoczyła się w 35 – kilogramowy klocek w typie rasy Hovawart, pożerający 15 kg karmy miesięcznie. To nie mało, aczkolwiek istnieje podejrzenie, że młody systematycznie mu w tym pomaga – wiemy już, że tajemnicze „szuru-buru” w misce psa to sprawka Bartka.

Zresztą „chłopaki” żyją w dobrej komitywie, co i jednemu i drugiemu wychodzi raczej na zdrowie. Młody najczęściej rekompensuje braki w misce psa, dokarmiając go własnym posiłkiem – chlebek z masełkiem dla Bartusia, szyneczka pieskowi, tak że pies ostatnio jada więcej i lepiej niż my wszyscy razem wzięci. Oczywiście staram się ukrócić ten proceder komendą „nie wolno” dla psa by nie jadł, i dla Bartka, by nie dokarmiał. Ale ja swoje, Bartek swoje, z uśmiechem na ustach wciska zdezorientowanemu psu jedzenie wprost do paszczy. No i jak biedny pies ma nie zjeść?

Inny przykład. Bartek zjada jogurcik i w trybie natychmiastowym zwraca się do pokornie czekającego psa, i nie inaczej, nagradza go za wytrwałość dając do wylizania zawartość kubeczka, po czym, jeśli coś zostanie, sam poprawia po psie. I na nic tu okrzyki obrzydzenia, najwyraźniej moje dziecko zarazy się nie boi, a ja sama pocieszam się, że Małemu to i wąglik już nie straszny, tak się na wszystko chłopak uodpornił.

Proszę, oto powstał pierwszy argument za posiadaniem zwierza w domu – wzrost odporności. Oto inny przykład świetnego dogrania na linii dziecko – pies, czyli umiejętność współdziałania w zabawie. Bartek zdążył już zauważyć, że Fokus najbardziej na świecie kocha piłki, nieważne jakie, ważne, żeby się toczyły. Jak tylko Mały dorwie jedną z nich, od razu biegnie w kierunku psa wciskając mu ją do pyska, i na odwrót, pies zaczepia dziecko, kładąc obok niego piłkę. Obaj wiedzą, co robić, żeby było wesoło. Jak tylko ubieram dziecko na dwór, pies dobrze wie, że nie zostanie pominięty. Generalnie posiadanie psa pozytywnie wpływa na rozwój dziecka, co sama na co dzień obserwuję.

 Ale nie polecałabym zostawiania dziecka z psem sam na sam, bo nawet najbardziej ułożony i spokojny pies, może mieć dość ciągania za sierść czy ucho, lub próby wyciągania zdobyczy z paszczy, i może zareagować złością, czego konsekwencją może być ugryzienie malucha. Oczywiście, gdy dziecko robi psu krzywdę, również nie można na to pozwalać, bo to, że spróbuje tak z własnym psem, i nic się nie stanie, sprawi, że może spróbować tak z obcym zwierzęciem, i wtedy może stać się tragedia!

A na sam koniec – szczerze nie polecam żadnego zwierzaka osobom, które nie mają zielonego pojęcia, z czym się wiąże jego obecność w domu, a chcą jedynie sprawić (niekiedy czasową) radość dziecku, bo z reguły w pierwszej kolejności cierpi na tym zwierzę. Jedynie dobre chęci nie wystarczą, aby szczęśliwe było dziecko i pies, potrzeba również wiedzy, czasu i determinacji, aby wszystko się ułożyło.


Fot. Robert Eklund/Unsplash

Dziecko i pies

Subscribe
Powiadom o
guest

172 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Kopeć
12 lat temu

My mamy kotka 🙂 Gdy Kuba miał 1,5 roku przybył do naszego domu, właściwie przybyła. Od samego początku wychowywany był z psem. Staram się by pomagał przy opiece nad zwierzakiem, tłumaczę, że zwierzę to nie zabawka, że także ma uczucia, czuje ból i smutek. Najbardziej lubię jak wracamy do domu (np. po przedszkolu, albo od babci) a Kuba biegnie do kociaka, przytula się do niej i krzyczy „Kucia tęskniłem!”

Marysia
Marysia
12 lat temu

Jeśli rodzice od najmłodszych lat zaszczepią maluchowi szacunek dla „braci mniejszych” to na pewno będzie to procentować. Najpierw wielką radością na widok pupila, a po latach chęcią niesienia pomocy zwierzakom. A poza tym ten widok, dziecka tulącego się do pupila- bezcenny 🙂

Magda Kupis
12 lat temu

Chciałabym zobaczyć ich wspólne posiłki 😀 My w domu nie mamy zwierząt, ale mój pies został u rodziców, drugiego ma moja siostra. Pierwszy zaadoptowany kundelek, drugi Cavalier King Charles Spaniel. Gdy tylko Tola wejdzie do domu dziadków, piesek już pilnuje swojej miski (choć ona nawet tam nie zagląda), jeszcze tak szybko nie znikała jej zawartość 😀 Czasem się razem bawią, tzn Tola się z nim bawi 😀 Ciociany piesek sam garnie się do zabaw- szczególnie lubi się do Małej długo przytulać (i tylko do niej), oboje lubią lizanie 😀 Lusia sama wystawia rączki i nóżki, a ten jest w raju.… Czytaj więcej »

Uszi
Uszi
12 lat temu

Tak co prawda to prawda, Fokus i Bartek to dobzi kumple, Ale tak Jak Maryśka napisała nie każdy pies jest tak miły i cierpliwy jak Fokus. Fokusa brat, mój Magnus takiej cierpliwości juz nie ma. Niby Bartkowi krzywdy nigdy nie zrobił, a Bartka ulubioną zabawą swojego czasu bylu zaczepianie Magnusa jak obserwuje osiedle przez okno i śmianie sie jak szczeka i ucieka, to opcja pociągniecia za sierść, czy też wyciąganie smakołyków z ust w gre by nie weszła, mogłoby się to źle skończyć.

Marysia
Marysia
12 lat temu

Magda- większość psów pilnuje miski, ja na wszelki wypadek od małego uczyłam Fokusa, że nie musi michy bronić, bo zawsze jest w niej jedzenie, poza tym wydaje mi się że pies przywykł do tego że Bartek dzieli się swoim jedzeniem, i pies po prostu przyjmuje za oczywistość że Małemu zdarza się grzebać w jego misce. Z resztą od początku przyzwyczajałam psa do faktu, że mamy prawo do miski wkładać pokarm i wyciągać, oraz że to co ma pies w pysku na komendę „zostaw” z tego pyska można spokojnie wyciągać. Oczywiście nie jest tak że pies jest terroryzowany, ale nagradzany smakołykami… Czytaj więcej »

Marcin
Marcin
12 lat temu

Chciałbym dodać, że jest jeden proceder, który Bartek wraz z Fokusem rozpowszechnił, a na który ja nie do końca się zgadzam. Otóż Fokus doskonale wie, że nie ma prawa wchodzić na łóżko tak w sypialni jak w salonie. Zauważyłem jednak ostatnimi czasy, że mój mały synek gramoli się z rzeczoną piłeczką na łóżko w sypialni po czym wyciąga rączkę w kierunku psa. „Posłuszny” Fokus nie daje się długo prosić i…natychmiast dołącza do swojego zabawowego kompana. I teraz wchodzi tata do pokoju…Urzekający jest widok malucha wtulonego w to ogromnę cielsko i czworo oczu, które zauważają Twoją obecność i zdają się zgodnie… Czytaj więcej »

Julia-janeczek
Julia-janeczek
12 lat temu

My mamy shih tzu i tez najpierw byl pies a zas dziecko. Sunia nauczyla sie i malemu rzywdy jeszcze nie zrobila nigdy a jest ciagnieta szarpana czasem nawet nie widze ze maly jej cos robi ale psiak raczej omija Gracjanka szerokim lukiem 😉

Marysia
Marysia
12 lat temu

Marcin- mężu drogi, w tym wypadku jednakowo nie mamy serca psuć „chłopakom” zabawy, choć pod nosem czasem zdarza mi się wymruczeć wiązankę na temat sierści na pościeli. Choć biję się w pierś, że gdybym naprawdę nie chciała aby pies wchodził za dzieckiem, to ukróciłabym to raz na zawsze.

Julia-janeczek, ciekawa jestem, czy podejście suk do dzieci, jest takie samo jak psów, czy może mają one więcej serca i cierpliwości ze względu na płeć? ja od zawsze miałam samce, i nijak mi tego stwierdzić, jak wygląda sprawa w rzeczywistości 🙂

Sylwia
Sylwia
12 lat temu

Nasz pies (pinczer miniaturowy) Kacper ma prawie 10 lat. Teraz to nasz rodzinny pies, wcześniej tylko mój 😛 Pamiętam, że jak tylko zaczęłam spotykać się z mężem nie pozwalał mu się do mnie zbliżyć. Zawsze siadał pomiędzy nami. Dopiero jak dobrze poznał przyszłego męża zrezygnował z „pilnowania” mnie. Zastanawaiał się, bedąc jeszcze w ciąży jak zareaguje na naszego synka.Czy będzie zazdrosny. Po porodzie mąż przyniósł do domu pieluszkę tetrową „z zapachem maluszka” KAcper zaciągnął ją do swojego legowiska i z nią spał. Po tyg. wyszliśmy ze szpitala. Weszliśmy do mieszkania i pierwszą rzeczą jaką nasz pies zrobił było przywitanie mnie… Czytaj więcej »

Patrycja Zych
12 lat temu

Hmmm a ja mam odmienne zdanie i nie wyobrażam sobie psa i dziecka razem w domu a już tym bardziej wspólnego jedzenia. Nie potępiam oczywiście ludzi którzy mają dzieci i zwierzaki ale ja bym się nigdy nie zdecydowała…

Marysia
Marysia
12 lat temu

Wspólnego jedzenia tez nie umiałam sobie wyobrazić do momentu gdy to zobaczyłam 🙂 teraz już wiele rzeczy przyjmuję za oczywistość 😉 ja wychowałam się w domu z psem i kilkoma innymi futrzakami, i nie wyobrażałam sobie, ani ja ani mąż, że u nas może być inaczej. Choć sama nie potępiam ludzi, którzy nie chcą zwierząt- co innego gdy wezmą 4 łapki pod dach bądź nie potrafią się nimi zajmować.

Sylwia
Sylwia
12 lat temu

U mnie najpierw był pies, którego kupiłam w czasach ogólniaka a później nie było opcji i musiał zostac, gdy zamieszkał z nami mąż. Następnie pojawił się synek i nie mogłabym pozbyć się psa bo mam teraz dziecko i rodzinę. Niektórzy pozbywają się zwierząt, gdy tylko pojawia się maluszek. Zwierzak idzie w odstawkę. U nas żyją sobie w pełnej harmonii 🙂 Jeśłi ktoś decydyje się na psa, nawet w czasie gdy nie ma jeszczze rodziny to musi liczyć się z tym że psy są żywotne i nie znikną za rok czy 2. W momencie pijawienia się zwierzaka w domu o tym… Czytaj więcej »

Patrycja Zych
12 lat temu

U mnie nigdy w domu nie było psa (mieszkamy w bloku i rodzice się nie zdecydowali,tym bardziej,że brat ma alergię) więc może stąd moje podejście…

Marysia
Marysia
12 lat temu

Nawet alergia- oczywiście nie mówię o jakimś hardkorze- nie skreśla od razu posiadanie zwierzaka, u nas w domu rodzinnym- 2 pokoje w bloku , 5 osób w tym siostra alergik- dla psa ( nie tylko )było miejsce. Było tam gwarno i wesoło. Bardzo chciałam, aby moje dziecko mogło powiedzieć to o swoim rodzinnym domu 🙂 zwierzęta pięknie wzbogacają życie, o ile właściciele mają wiedzę, że zwierze nie zabawka, wyprowadzić trzeba nawet przy- 20stopniach w srogą zimę . O ile sama kocham psy, to również rozumiem osoby które nie mają psa, bo nie chcą bałaganu w domu i licznych obowiązków. Na… Czytaj więcej »

Szkolenia
12 lat temu

Też miałem problemy z psem, kiedy urodziło się dziecko i stwierdzono alergię, ale odpowiedni odkurzacz, pranie dywanów i szkolenie psa żeby nie wchodził na kanapy i fotele zdecydowanie pomogło.

Ania
Ania
10 lat temu

Jakbym.moja Lilke widziala na zdjeciu u gory 😀 u nas relacja pies-dziecko idealna,mamy Laba ktory poddaje sie czulemu meczeniu 🙂 kazdy zly humor,smutek naszej corci poprawia wlasnie pies mokrym buziakiem. Jogurty ..u nas jest identycznie xD pies juz czeka na kubeczek 🙂 chrupki,nie dokonczone jedzenie nagle znika nie wyjasnionym sposobem i zadne sie do.winy nie przyznaje-nie no mamo ja zjadlam siama…:-) uwielbiam psy ! 🙂

Żaklina Kańczucka
9 lat temu
Reply to  Ania

Oj tak, tak. Moje dziecko się nie krępuje i z kilometra woła- pieeeeees, chodź, masz jedz 😀

Milena Kamińska
8 lat temu

Dbają karmią czeszą i bawią się razem nie wyprowadzają bo mamy podwórko wiec otwieraja tylko balkon

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close