W szkole 31 sierpnia 2018

Byle nie jedynki! Dwójki i trójki mogą być

Podobno rodzice wymagają od dzieci za dużo. Nieważne, czy te dzieci są zdolne, czy nie, mają się dobrze uczyć i koniec. Jakiś czas temu miałam sąsiadów, którzy uświadomili mi, że jest i druga grupa rodziców.

Sąsiedzi byli młodzi, śmiem wątpić, czy przekroczyli dwudziestkę. Nie wyglądali. Dziewczynka miała na oko półtora roku. Nie umiała mówić, ale była bardzo towarzyska. To ona pierwsza podeszła do naszej siatki i niejako zacieśniła kontakty sąsiedzkie. Duśka miała wtedy może sześć lat, więcej nie. Jeszcze nie chodziła do szkoły.

Sąsiedzkie pogaduchy dwóch matek wcześniej czy później musiały zejść na dzieci. Gadka-szmatka, od słowa do słowa i w pewnym momencie usłyszałam:

– Ja to tylko chcę, żeby jedynek nie miała, dwójki, trójki może mieć, zawodówkę musi skończyć, bo to lepsze niż co inne, a po osiemnastce niech robi, co chce, nie obchodzi mnie to.

Spytałam, czemu dwójki, przecież może się okazać, że zdolna jest, no i się dowiedziałam, że jest cwana nie zdolna. Cwana? No ma półtora roku, to ma prawo, małe dzieci takie są. Ale żeby już na tym etapie oceniać, że nie będzie się dobrze uczyć? Niby na jakiej podstawie? Nie pogadałam długo z tą panią, poszłam sobie do domu pod pretekstem przełożenia zakupów do lodówki. Niestety obawiam się, że była sąsiadka takie wychowanie wyniosła z domu. I przykro mi się zrobiło w imieniu tego małego dziecka, którego los został z góry przesądzony. Wsparcie od rodziców skończy się w momencie odebrania dowodu osobistego.

To nie jedyny taki przypadek, jaki znam. Może mam pecha, może znam nieodpowiednich ludzi, a może to nie jest tak rzadkie, jak myślałam? Może faktycznie niektórzy rodzice uważają, że jak doprowadzą dziecko do pełnoletności, to ich rola się skończy? Tylko czy to nie jest nieco przestarzały sposób myślenia? Ten sprawdzał się mniej więcej czterdzieści, może pięćdziesiąt lat temu. Mało kto wtedy kończył studia, bo i uczelni było mało, większość zadowalała się maksymalnie maturą (która miała wtedy mniej więcej taką wartość, jak dzisiejsza magisterka). Faktycznie w okolicach osiemnastki ludzie kończyli edukację, szli do pracy i zakładali rodziny. Kiedyś to szło jakoś szybciej niż teraz. Teraz zmuszać dziecko do takiego modelu życia to… właściwie nie wiem co, bo słowo niehumanitarne wydaje mi się za łagodne. Życie pisze różne scenariusze, zdarzają się i takie, nie przeczę. Ale żeby zakładać to w momencie, kiedy dziecko jeszcze z pieluch nie wyrosło, to mi się w głowie nie mieści.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 30 sierpnia 2018

3 pytania dzieci, które sprawiają trudność rodzicom

Dzieci są bardzo bezpośrednimi rozmówcami i nie zastanawiają się długo nad tym, o co chcą zapytać. A pytania potrafią wpędzić rodzica w stan osłupienia czy zawstydzenia. I wtedy najczęściej trzeba dobrze się zastanowić, jak daną rzecz wytłumaczyć dziecku. I umówmy się – rzadko kiedy odpowiedź udzielona przez rodzica jest wystarczająca – dzieci chcą wiedzieć więcej i więcej, drążąc temat, aż do bólu głowy u dorosłego.

Dotychczas z moimi dziećmi przerobiłam  trzy mało komfortowe dla mnie sytuacje i za każdym razem musiałam pomyśleć, co i jak powiedzieć, żeby nie było zbyt dosadnie lub niezręcznie. I mimo, że miałam i psychologię i pedagogikę na studiach, teoria w starciu z żywą materią czasem przegrywała.

Temat nr 1 – anatomia człowieka

Edukatorzy seksualni, których artykuły miałam okazję przeczytać twierdzą, że lepiej nie używać nazw “TYCH” części ciała, takich jak np. “sisiak” czy “pisia”, tylko nazywać “po imieniu”. Ok, teoria jest jasna, ale w praktyce tłumaczenie dziecku różnic między penisem a pochwą, może sprawić trochę trudności. Wiele zależy od podejścia samych rodziców, bo jeśli dla nich tematy intymności są naturalne, większego problemu z tym nie będzie. Ja przerobiłam to i z Bartkiem i z Wojtkiem, ale tak jak Bartkowi wystarczyło samo werbalne wyjaśnienie, tak Woj koniecznie chciał te różnice obejrzeć. Szczęśliwie wujek Google ma w swych zasobach ładne grafiki i Woj po prezentacji przestał drążyć temat. Póki co, oczywiście, bo czekam na rzut pytań pt. “a skąd w brzuchu bierze się dziecko”.

Temat nr 2 – niepełnosprawność

Kilka dni temu spacerowałam z Wojem w pobliżu szpitala. Z naprzeciwka szło małżeństwo ze starszym dzieckiem w wózku inwalidzkim. Chłopiec nie wyglądał zwyczajnie – miał zdeformowane rysy twarzy, co nie umknęło uwadze Wojtka. Niestety wyraził swoje zdziwienie głośno, gdy rodzice przechodzili obok nas – “mamo, a dlaczego to dziecko jest takie dziwne”? Chyba aż mi się brwi uniosły, gdy usłyszałam tak głośne pytanie. Rodzice chłopca również to usłyszeli, ale uśmiechnęli się tylko do Woja i nie komentowali tego. A mnie było po ludzku przykro, bo sytuacja nie była komfortowa ani dla mnie, ani pewnie dla nich. Wyjaśniłam młodemu, że są takie choroby, które zmieniają kształt twarzy lub ciała, więc nie wszyscy wyglądamy tak samo. Czy to wyjaśnienie wystarczyło? Wyglądało na to, że tak.

Temat nr 3 – śmierć

To chyba było najtrudniejsze, z czym przyszło mi się zmagać. Jak wytłumaczyć dziecku, że kogoś już nie ma? Miałam z tym ogromny problem, gdy pytania pojawiły się po pogrzebie bliskiej osoby. A było ich wiele – co to znaczy, że kogoś już nie ma i gdzie w takim razie jest, co to jest niebo, dlaczego trumnę wkłada się do ziemi i wszyscy przy tym płaczą. I zastanawiałam się, komu jest łatwiej to wyjaśnić – wierzącym czy ateistom, jak podejść do każdego z tych pytań – bardziej technicznie (serce nie bije, ciało umiera) czy iść w kierunku duszy i nieba. A może jedno i drugie, ale tak, by nie spowodować mętliku w głowie dziecka? Odejście bliskiej osoby jest bolesne i trudne, a mimo starań dorosłych, dzieci nie zawsze to rozumieją. Mama dziewczynki, która jako trzylatka straciła tatę w wypadku samochodowym mówiła, że mała, jeszcze w rok po jego śmierci, podbiegała do drzwi kiedy ktoś wchodził, z nadzieją, że to tatuś.

Tak to u nas wyglądało i coś czuję, że to nie jedyne pytania, nad którymi przyjdzie mi się dobrze zastanowić.

A jak było/jest z tym u Was?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 29 sierpnia 2018

Cytat, który obiegł internet, zamiast dać do myślenia, wzbudził w rodzicach falę oburzenia…

W ostatnich dniach krąży w sieci cytat Macieja Borkowskiego dotyczący obowiązkowych zajęć dodatkowych dla dzieci. Na pewno natknęliście się gdzieś na niego, być może nawet na naszym fanpejdżu, bo tam również się pojawił.

Jeśli jednak jakimś cudem jeszcze go nie widzieliście to podrzucam…

Cytat według mnie trafia idealnie w punkt. Każdy rodzic powinien go przeczytać  ZE ZROZUMIENIEM, a następnie przyswoić i wcielić w życie – jeśli jeszcze tego nie praktykuje.

Jakież było moje zdziwienie, gdy na jednej ze stron internetowych, pod owym zdjęciem dostrzegłam masę negatywnych komentarzy typu „ten tekst jest durny i stereotypowy”! I w tym momencie musiałam na chwilę się tam zatrzymać, bo niby skąd ludzie wyciągnęli takie wnioski?? Gdzie znowu ukryte jest jakieś drugie dno?

Długo nie trzeba było szukać, okazało się bowiem, że znaczna część rodziców nie zrozumiała przekazu tego cytatu (celowo podkreśliłam wcześniej, że czytać należy ze zrozumieniem). Ludzie zbyt dosłownie wzięli słowa do serca, być może zbyt indywidualnie, doszukując się w nich na dodatek czegoś, o czym ja zupełnie nie pomyślałam.

No bo dlaczego niby ów cytat jest durny?

Ano dlatego, że zajęcia dodatkowe są fajne. Rodzice zapisują na nie swoje dzieci z troski i miłości. To dla ich dobra, żeby pożytecznie spędzały wolny czas, a przy okazji czegoś się uczyły. Ok, ja się z tym zgadzam. Też lubię różnego rodzaju lekcje, czy to sportowe, czy edukacyjne, nieważne – każde są fajne, jeśli tylko same dzieci chcą na nie uczęszczać. Z własnej nieprzymuszonej woli, jeśli realizują swoje pasje, a nie rodziców. Gdy uczą się czegoś, co sprawia im przyjemność, niezależnie od tego, czy tyczy się to gry na jakimś instrumencie muzycznym, czy języka obcego.

I grunt, by zachować w tym wszystkim umiar. Bo nie jest sztuką zapisać dzieci na tyle zajęć, by nie miały czasu się nudzić. Sztuką jest zachowanie zdrowego rozsądku. Nie zapominając przy tym, że  my jesteśmy rodzicami, a nasze dzieci są dziećmi – choć brzmi to trochę jak masło maślane. Ale tak właśnie czasami jest, że w natłoku obowiązków zapominamy o tym, że te nasze małolaty potrzebują trochę czasu na beztroską zabawę, słodkie lenistwo i spędzanie wolnych chwil z rodziną – z mamą i tatą. I nie ma tutaj znaczenia z kim będą gotować, a z kim majsterkować. Chodzi o sam fakt bycia i robienia czegoś RAZEM.

A jak już jesteśmy przy mamie i tacie, to poruszmy kwestię tych stereotypów…

Wielu rodzicom (choć właściwie głównie kobietom) przeszkadza fakt, że w cytacie jest napisane „…gotowanie z mamą w kuchni i majsterkowanie z tatą w garażu”. Dla mnie nic nadzwyczajnego, ot zwykły przykład. Pierwszy lepszy z brzegu. Dla innych to już poważna sprawa bo wpychanie kobiet do kuchni, a mężczyzn do garażu. No może faktycznie utarło się w nas takie przekonanie, że to kobiety najczęściej gotują, a mężczyźni majsterkują, ale przecież to nie znaczy, że nie może być odwrotnie. Faceci mogą stać przy garach – jest to nawet wskazane, bo są w tym bardzo dobrzy 😉 a dziewczyny mogą grzebać pod maską samochodu i bawić się wiertarką. Serio, czy trzeba to na każdym kroku podkreślać i się awanturować, gdy ktoś powie, czy napisze inaczej?

Lepiej skupić się na dobrym wychowaniu dzieci i pokazaniu im, że można iść pod prąd – na przekór stereotypom. Jednak, żeby to zrobić, trzeba z dziećmi rozmawiać i dawać im dobry przykład. A to z kolei wiąże się z tym, o czym prawi cytat.

Reasumując, zajęcia dodatkowe dla dzieci są w porządku pod warunkiem, że przeplatane są równomiernie z czasem wolnym spędzanym z rodzicami.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Milena Kamińska
Milena Kamińska
5 lat temu

Jeśli ktoś tego nie zrozumiał i się bulwersuje moim zdaniem ma coś na sumieniu 😉

Maria Ciahotna
Maria Ciahotna
5 lat temu

Eh, tak już to z ludźmi (niektórymi) jest, że wolą krytykować i obrzucać błotem, niż pomyśleć… Moim zdaniem cytat genialny, mając czwórkę dzieci wiem, ile biegania i wariowania jest z tymi zajęciami dodatkowymi, a to mieszkamy w małym mieście, mamy babcie do pomocy i niektóre zajęcia są wspólne dla rodzeństwa. Jednak właśnie z chwil spędzanych razem mamy najlepsze wspomnienia i przeżycia – bo są nasze WSPÓLNE <3

Fizinka
Fizinka
5 lat temu

Maria, otóż to!
P.s. Podziwiam Was i uwielbiam ???

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close