Emocje 13 września 2018

Dom bez klamek

Pamiętacie? Już Wam kiedyś pisałam, że moje najmłodsze dziecko to urodzony ancymonek. Dziecko petarda, sztandarowy przykład malucha, przy którym rodzice nigdy nie odpoczywają. Nie, nie żeby marudził i ciągle kradł naszą uwagę, bo lubi. On ma inną “wadę” –  nadmiar energii, którą kieruje w najmniej właściwą stronę. Uściślając, Aleksander robi to, czego nie powinien, i pojawia się tam, gdzie na logikę być go nie powinno. Mały ma dwadzieścia miesięcy i niesamowitą koordynację, rzekłabym, że jest potomkiem najprawdziwszej małpy.

W moim mieszkaniu, dla bezpieczeństwa Olka, mam zamontowaną bramkę do kuchni, pozamykane pomieszczenia, w których aktualnie nie przebywa, ale to dopiero początek. Moje mieszkanie bliżej ma do psychiatryka, niż siedliska zwyczajnej rodziny.

  1. Bez klamek w oknach

Złapałam Olka wczoraj na łażeniu po parapecie i szarpaniu za klamki. Wszedł jakimś cudem przez łóżeczko (nadal nie wiem, jak – przefrunął, przeskoczył???) na parapet. Zabezpieczenia na okna mam, ale raczej gówniane, więc widząc, że on już takie cuda odstawia, mąż wykręcił klamki, a łóżeczko przestawił w inny kąt, choć i tak nie wiemy, jak się po nim wdrapał wyżej.

  1. Nie ma drabinki na piętrowe łóżko

Mały miał czternaście miesięcy, gdy obcykał, jak wchodzi się na piętro łóżka po drabinie, na wysokość dwóch metrów. Skurkowaniec “łamał” ciało w pół i trzymając się rękoma, zarzucał nogi bokiem szczebel wyżej, i tak do szczytu. Wykręciliśmy dolny szczebel, ale pomogło na chwilę, bo potrafi podstawić zabawki i wejść po nich na kolejny szczebel i dalej do góry. Przez te sześć miesięcy znacznie poprawił swoje osiągi we wspinaczce. Drabinkę zdejmujemy w ciągu dnia i stoi zamknięta  w kuchni, wstawiamy ją tylko na noc, kiedy najstarszy idzie do siebie spać.

  1. Nie ma dużych zabawek, np. rowerek czy zjeżdżalnia

Tzn. są, ale w kuchni, bo mały wykorzystuje je jako podstawkę i wchodzi na meble – taniec na stole i wdrapywanie się na parapety to klasyka. Musimy go pilnować, gdy się bawi. Kilka samodzielnych chwil na rowerku kosztowało mnie pożegnanie z kwiatami w doniczkach i książkami. Moja ukochana mandarynka stoi, póki ciepło, na balkonie. Boję się też o akwarium, bo Olek ma w zwyczaju walić w nie zabawkami.

  1. Nie mam krzeseł przy stole

To znaczy mam, ale nie stoją normalnie – są ustawione jedno na drugim, bo Olek ciągnął je do drzwi, stawał na nich i otwierał zamek u góry, albo podsuwał do akwarium, by zdjąć pokrywę czy też dosuwał je do stołu i rozwalał mi laptop. Namiętnie zdejmuje talerze i szklanki podczas kolacji, a co gorsze podkrada jedzenie starszym braciom 😉 I nie potrzebuje krzesła, wystarczy, że machnie zabawką na pałąku po stole, żeby wszystko zleciało. Co sięgnie, to od razu ściągnie, ale muszę mu oddać to, że zawsze znosi talerze do kuchni, żebym do zmywarki wrzuciła.

  1. Nie mam wody w łazience

To znaczy mam, ale przez jakiś czas zakręconą przy głównym zaworze, bo jak sobie mały otworzy drzwi, albo chłopaki nie zamkną, to funduje mi powódź stulecia, odkręcając krany na full. A jak wyciągnie wąż od prysznica z wanny, to robi sobie kałuże na podłodze.

Nie znam drugiego takiego dziecka. Tam, gdzie ma okazję, wybebesza wszystko z szafek – obojętnie, czy to dokumenty, czy “tylko” poskładane ubrania. Niezamknięta łazienka jest gwarantem wywalonego z kosza prania. Dla świętego spokoju odłączamy pralkę od zasilania, bo młody namiętnie się nią bawił. A najgorsze jest to, że mówię mu “NIE”, a on patrzy z uśmiechem i dalej robi swoje.

W moim domu jest  jak w psychiatryku – bez klamek, ostrych przedmiotów, dużych zabawek, kwiatów, ozdób, niezabezpieczonych kontaktów, krzeseł i z zamkniętymi drzwiami. Ale to dobra zaprawa,  niebawem psychiatryk stanie się moim drugim – bezpiecznym dla mojej psyche – domem 😉

Czy ktoś też ma tak jak ja?

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Emocje 11 września 2018

O domu, który kocham

Gdy wracam z pracy, gdy pokonuję ostatni odcinek drogi, cieszę się tym momentem. Delektuję się zapachem ogrodu i rozkoszuję widokiem, jaki rozpościera się przede mną. Dom – mój azyl. To jemu chciałam poświęcić dzisiejszy tekst. Będzie mi miło, jeśli będę mogła dziś Was w nim ugościć. Chodźcie!

Mieszkam w domu wybudowanym przez moich dziadków. W budynku z dużymi oknami, które dają dużo światła i piękne widoki. Z wnętrzami, które są w stanie opowiedzieć niejedną historię. Zieleń wokoło i obecność dzikich leśnych zwierząt sprawia, że ciężko uwierzyć, że to środek dużego miasta.

Pamiętam opowieści babci, jak ciężko budowało się w latach siedemdziesiątych, jak sami wypalali cegły, a murarz, który robił schody, po odebraniu zapłaty tuż przed skończeniem roboty, więcej się nie pojawił. Dom, w którym mieszkam, ma niewątpliwie swoją historię, częściowo utrwaloną na czarno-białych zdjęciach. Lubię fotografię babci i dziadka, którzy wraz ze swoim synem, a moim tatą, dumnie stoją przed prawie gotowym budynkiem. Ważne są dla mnie zdjęcia murów, ogrodu, wnętrz i osób, które mieszkały lub gościły pod tym dachem. Jestem sentymentalna i chętnie wracam do wspomnień oraz zasłyszanych historii.

Dom przeszedł niejeden remont i modernizację. Każde pokolenie, które w nim mieszkało, chciało urządzić go po swojemu, podkreślić swoją indywidualność i czuć się dobrze w tych czterech kątach. Wraz z mężem też wprowadzałam swoje pomysły i przeprowadzałam metamorfozy, zmieniając kolejne pomieszczenia, urządziłam go w nowoczesnym, funkcjonalnym stylu. Dla mnie bardzo ważna jest dusza i klimat wnętrz, dlatego zostawiliśmy pewne detale, które są w domu od samego początku. Uwielbiam na przykład przykuchenną spiżarnię – i nie wyobrażałam sobie, by wymienić do niej drzwi. Zostały więc stare, poddane jedynie renowacji, a na haczyku nadal wisi miotła mojej babci. Najlepsza miotła na świecie, na której drewnianym trzonku pewnie nadal są odciski babcinych dłoni. Albo dębowe schody, które prowadzą na piętro – jako dziecko zjeżdżałam po nich na pupie. I kilka przedmiotów znalezionych, wygrzebanych i reanimowanych. Zmieniły się natomiast wszystkie tkaniny – zasłony, poduchy, dywany. Przytulności dodaje koc na kanapie, czekający na popołudniowy odpoczynek z książką. Zmieniły się też kolory, bo najlepiej czuję się w bielach i szarościach. Choć pamiętam, że dawno temu hol także był pomalowany na szaro.

Za to w wazonie od lat te same kwiaty 😉  Staram się, by w ogródku nadal królowały ulubione gatunki babci – róże, dalie, rudbekie, kosmosy… Najsłabiej udaje mi się to z irysami, do których nie mam serca, a może po prostu ręki.

Dom z duszą to taki, który wypełniony jest ciepłem i klimatem sprawiającym, że chcesz w nim po prostu być. Kocham mój dom i czuję, że ciepła, pozytywna atmosfera wypełnia każdy jego kąt. Staram się, by pachniał czystością, zapachową świecą, upieczonym chlebem i ciastem. Nie ma piękniejszych pobudek niż tu, gdzie ptaki śpiewają i piękniejszych zachodów słońca, które podziwiam z okna sypialni. Dziękuję, że mam swoje miejsce na ziemi.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Kulinaria 10 września 2018

5 rodzajów kawy, które Polki pokochały najmocniej (przepis)

Można śmiało rzec, że jesteśmy narodem kawoszy. Wiele z nas po prostu nie wyobraża sobie poranka bez filiżanki aromatycznej, gorącej kawy. I zdecydowana większość pije więcej, niż jedną filiżankę tego napoju w ciągu dnia. Kawa pobudza, poprawia nastrój, dodaje energii i dostarcza organizmowi wielu cennych substancji, które chronią nas przed wolnymi rodnikami. Kawa służy także naszej urodzie, bo przecież jest często spotykanym składnikiem wielu profesjonalnych, a także tych robionych w domu kosmetyków.

Nie wiem, ile wypijacie kawy w ciągu dnia, ale ja mogę powiedzieć, że 3-4 kubki wychylam z zamkniętymi oczami. Nie potrafię bez niej funkcjonować i nie zdziwię się, jeśli to jakiś etap uzależnienia od tego “czarnego złota”. Najzdrowsza jest kawa ziarnista, mielona tuż przed zaparzeniem, a najsmaczniejsza to ta, którą przygotowujemy w domowych kawiarkach czy też automatach do kawy. Najmniej zdrowa jest kawa rozpuszczalna, którą wiele osób określa mianem odpadów produkcyjnych. Co Polak/Polka, to inny gust i inny ulubiony rodzaj kawy. Niezaprzeczalne jest jednak, że najczęściej spotykamy się właśnie nad filiżanką tego napoju, niezależnie od indywidualnych preferencji. A jakie kawy królują na naszych stołach?

Caffe Latte

Kocham, kocham, kocham! Cafe Latte przygotowuje się z filiżanki kawy espresso ze spienionym mlekiem na wierzchu. Najczęściej serwujemy ją z automatu, ale można zrobić samemu, co często praktykuje moja przyjaciółka. Potrzeba  ¼ szklanki mocnego naparu kawy, do tego ¾ szklanki ciepłego mleka, które należy ubić spieniaczem lub (trochę trudniej) mikserem. Gdy spienione mleko znajdzie się w wysokiej szklance (można spieniać od razu w niej), dolewamy do niego gęsty syrop – ja kocham migdałowy – i na koniec kawę. Trzeba wlewać składniki delikatnie i pić dość szybko, bo mleko ubijane w warunkach domowych lubi opadać.

Latte Macchiato

Lubię, a jakże :)! Ten rodzaj podawania kawy powstaje poprzez delikatne wlewanie kawy espresso (czasem podwójnej porcji) po ściance wysokiej szklanki z gorącym mlekiem, pokrytym mleczną pianką. Pomiędzy warstwą piany i mleka powinna być brązowa warstwa kawy z mlekiem. Proste 😉 Piłam też wersję z bitą śmietaną, zamiast pianki mlecznej i oczywiście z czekoladową posypką. Pyszne!

P.S. Pamiętajcie, że wymawiamy nazwę kawy “late makjato”, nie “macziato”, jak niekiedy można to usłyszeć 😉  

Espresso

Jak dla mnie zbyt kawowe, ale jak zdążyłam się zorientować, espresso ma wielu zwolenników wśród moich znajomych. Generalnie jest to mała porcja kawy (25-30 ml), bardzo intensywnego naparu, który uzyskuje się przepuszczając przez 25 sekund w ekspresie wodę (o temperaturze 88-92 stopni) przez zmieloną kawę. Nie wiem, czy coś takiego można uzyskać domowymi sposobami?

P.S. Wymawiamy “espreso”, a nie “ekspresso” 🙂

Cappuccino

Na moje oko to kawa idealna do słodkich deserów. Serwuje się ją w dużych podgrzanych filiżankach, wlewając do nich 1/3 espresso, 1/3 parzonego mleka i 1/3 mlecznej pianki. Można posypać ją wiórkami czekoladowymi lub cynamonem.

Kawa mrożona

Trochę nie wczas ta informacja, bo wakacje już za nami, ale nie jest powiedziane, że taki napój można serwować wyłącznie latem 🙂 Kawa mrożona to coś więcej niż tylko kostki lodu wrzucone do zimnej kawy. Moja przyjaciółka jest mistrzynią w tej dziedzinie i robi to tak: w filiżance zaparza i słodzi kawę taką, jaką akurat ma pod ręką i studzi. Następnie wlewa napar do pojemnika blendera, dodaje mleko i kostki lodu – blenduje. Gdy lód się rozkruszy, wkłada do wysokich szklanek 2-3 małe gałki lodów (jak lodów nie ma, dodaje słodki syrop) i wlewa kawę. Na czubek daje bitą śmietanę i posypuje czekoladą. Pycha, no po prostu pycha 🙂 Próbowałam też wersji z mrożonymi owocami, ale jakoś ich smak do mnie nie przemówił.

A jak Wy serwujecie ulubioną kawę?

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close