Cud tworzenia nowego życia jest błogosławieństwem, darem jaki możemy otrzymać od losu. Te chwile uniesień – pierwsze usg, bicie serca, pierwsze kopniaki itd. To coś niesamowitego!! Podpisuję się pod tym całą sobą. Jednakże ciąża to coś więcej, to ogromne obciążenie dla organizmu i zmiany, które powodują pewne ograniczenia.
Aktualnie jestem na końcówce kolejnej ciąży, a w zasadzie to już lekko się „przeterminowałam”:)
I w tym momencie przychodzą mi dwie rzeczy do głowy:
-
Każda ciąża jest inna – ale o tym może w następnym moim wpisie.
-
Pewne etapy ciąży, a zwłaszcza jej finish, chwilowo przeistaczają kobietę w “kalekę”.
Możecie się z tym zgodzić lub nie, ale swoje przemyślenia mogę podeprzeć paroma swoimi doświadczeniami oraz obserwacją czy komentarzami znajomych.
Nie chcę się tu rozwodzić nad przebiegiem całej ciąży i dolegliwościami, które mogą nam towarzyszyć, ale skupić na moim obecnym etapie – końcówce ciąży.
Przejdźmy więc do istoty sprawy. Gdy termin porodu zbliża się nieubłaganie, coraz częściej słyszymy pytanie „jak się czujesz?” – ja odpowiadam – „jakoś się kulam”. Bo właśnie tak się czuję, mimo że „przygarnęłam” niespełna 10 dodatkowych kilogramów, jestem osobą aktywną (moja 2 letnia córka nie zna litości, do tego duży remont), to już brak mi dawnej siły i wigoru.
Znajoma opowiadała mi, jak to w nocy mąż musiał ją przewracać z boku na bok, bo sama nie była w stanie. Choć ja radzę sobie z tym samodzielnie, to jest to już nie lada wyczyn, poprzedzony obmyślaniem strategii jego dokonania. Natomiast żeby w nocy wstać/zejść z łóżka – wychodzę tyłem na czworaka:) Znalezienie wygodnej pozycji i zaśnięcie, też często graniczy z cudem.
A samodzielne zakładania/zdejmowanie butów??? Tu tez jestem samoobsługowa, jednak widziałam już tyle kobiet, które nie były w stanie się ubrać. To już chyba spore podobieństwo do kalectwa?
Zdarzyło mi się, że mąż musiał mnie zanieść do łóżka, bym mogła uśpić córkę. Otóż taki niemały już osesek, ma ogromną zdolność wyszukiwania sobie ekstremalnych pozycji w naszym brzuchu. Natrafia wówczas na różne nerwy, u mnie trafił w któryś związany z nogami. Bez żadnego uprzedzenia po prostu stanęłam w kuchni i nie mogłam zrobić kroku w żadną stronę. Każdy ruch powodował ogromny ból i bezradność, co sprawiło że w oczach pojawiły się łzy. Na szczęście po jakimś czasie, stopniowo moje kalectwo ustępowało.
Najprostsze domowe czynności zajmują o wiele więcej czasu. I wymagają większej motywacji by je w ogóle wykonać.
Codzienna pielęgnacja – też może stanowić nie lada wyzwanie. Pedicure?? Chyba lepiej odwiedzić kosmetyczkę. Balsamowanie nóg, łydek – nauka piruetów. A pielęgnacja miejsc intymnych – oooo…., to już wyższa szkoła jazdy.
Spacer po schodach, też bywa męczący. Nasze wnętrzności oraz płuca musiały zrobić miejsce maluszkowi, więc nie mają zbyt dużej wydolności. Zatem runda po schodach, to jak wejście na Mount Everest.
Co powiecie o seksie w takim „zestawie”? Przyjemność średnia, gdy z jednej strony dziecko akurat rozpoczyna wieczorne rozgrywki lub macha sobie rączkami, a z drugiej mąż chce się dostać? Do tego wybór pozycji ograniczony, a i świadomość zmiany własnego ciała też działa negatywnie. Więc i w tej sferze wszystko kuleje.
Koniec ciąży spowodował u mnie ogromną przemianę. Z osoby żwawej, wysportowanej stałam się powolną, obolałą, człapiącą kaczuszką 🙂 Pokuszę się nawet o zacytowanie mojego męża, który wymyślił (już w pierwszej ciąży) specjalny tytuł dla mnie, otóż jestem jego „nadętym robalkiem”. Hmmmm…… pieszczotliwe to czy raczej nie? Cóż tak to już u mnie wygląda.
Ciekawa jestem jak było lub jest u Was?? Z jakimi ograniczeniami swojego ciała przyszło się Wam borykać w czasie ciąży?