Afera szczepionkowa
Nie jestem matką przesadnie histeryczną. Może dlatego, że wychowałam się w PRL-u gdzie normą były zabawy na ulicy, nie istniała smycz w postaci telefonu komórkowego a rozbite kolano zasypywało się piachem i grało w piłkę dalej. Nikt z tego powodu nie umarł. No tak, ale my byliśmy szczepieni na tężec…
Wydawać by się mogło, że teraz jest lepiej. Nie ma pustych półek w sklepach, szpitale przestały straszyć, stały się przyjazne, wizyta u lekarza nie oznacza dla dziecka traumy na najbliższe dwa miesiące i żaden lekarz nie zapisuje zastrzyków jeśli nie jest to absolutną koniecznością. No i mamy szeroki dostęp do różnego rodzaju szczepionek. Zaraz, naprawdę mamy?
Duśka skończyła pięć lat w maju ubiegłego roku i powinna być zaszczepiona dawką przypominającą na błonicę, tężec i krztusiec. Błonica jakby ktoś nie wiedział to inna nazwa dyfterytu. Zabrzmiało groźnie? I słusznie, bo to bardzo groźna choroba prowadząca do uduszenia. Mało tego, mimo prawidłowego leczenia średnio co piąty pacjent umiera.
Tężec to fachowa nazwa potocznego zakażenia. Brzmi niewinnie? Niesłusznie, bo na zakażenie umiera jeszcze więcej pacjentów niż na błonicę. Mowa oczywiście o pacjentach leczonych, nieleczeni padają jak muchy.
Krztusiec czyli innymi słowy koklusz nie zbiera aż tak śmiertelnego żniwa (chociaż w przypadku zachorowań u niemowląt choroba może prowadzić do śmierci) za to jest bardzo nieprzyjemny, polega bowiem na gwałtownych atakach kaszlu, może ich być nawet kilkanaście w ciągu godziny. Jeśli wydaje Wam się, że to nic takiego to spróbujcie kasłać bez przerwy przez dwie godziny. Kilka minut przerwy i powtórka z rozrywki. I nie dzień, czy dwa tylko kilka tygodni.
No więc Duśka powinna być zaszczepiona, ale szczepionek w przychodni nie było. Nie ma to nie ma, jak mówiłam nie jestem matką przesadnie histeryczną, poczekamy. Miały być we wrześniu. Nie wiem czy były, bo we wrześniu moje dziecko poszło do przedszkola i już po dwóch tygodniach złapało pierwszą chorobę. A potem to już do wiosny leciał schemat: dwa tygodnie w przedszkolu – dwa tygodnie w domu. Ja wiem, że przeziębienie, zapalenie zatok, oskrzeli czy gardła, to nie są choroby śmiertelne, ale dziecka w takim stanie się nie szczepi, więc nawet się o te szczepionki nie dowiadywałam. Ponoć były w lutym, nawet dzwonili do mnie z przychodni. Traf chciał, że w lutym Duśka oczywiście miała infekcję górnych dróg oddechowych jak to się ładnie mówi, a do tego uporczywy kaszel. Prześwietlenie wykazało bezobjawowe zapalenie płuc. Tylko szalony lekarz wydałby zgodę na szczepienie a nasza rodzinna pani doktor z pewnością szaleńcem nie jest.
Wiosna rozgościła się na dobre,chorowanie się skończyło, może by tak dziecko zaszczepić? Nie ma szczepionek, trzeba się dowiadywać. Wczoraj byłyśmy na bilansie sześciolatka. Dziecko mam zdrowe ale niezaszczepione, komunikat w systemie komputerowym wali po oczach nawet z daleka. Wygląda prawie jak alarm przeciwpożarowy. Tylko co z tego jak szczepionek nadal nie ma? Zapytałam o płatne, owszem są, ale jakby gorsze. Te bezpłatne mają być we wrześniu. Z tym, że nie do końca wiadomo, czy Duśkę można takimi szczepić bo już ukończyła sześć lat, a te szczepionki są dla dzieci do szóstego roku życia. Mało tego, dawkę przypominającą szczepionki na krztusiec można podać dziecku tylko do siódmych urodzin, taką informację wygrzebałam w internecie. Niby do maja dużo czasu, no ale czy na pewno? Czas tak szybko biegnie…
Istnieje ponoć jakiś kalendarz szczepień obowiązkowych, którego rodzice muszą się ściśle trzymać a jak się nie trzymają to muszą mieć powód. W skrajnych przypadkach muszą się liczyć z przykrymi konsekwencjami. Nie chcę tu rozważać czy wprowadzenie obowiązkowych szczepień jest słuszne, czy decyzja powinna należeć do rodziców. Ale chciałabym nieśmiało zauważyć, że skoro już ktoś ten kalendarz wprowadził i ściga nieszczęsnych rodziców (przypomniałam sobie właśnie, że raz dostałam pismo z przychodni że mam niezaszczepione dziecko, jakbym sama nie wiedziała) to może wypadałoby umożliwić wykonywanie tego obowiązku? Tymczasem rozporządzenie sobie a życie sobie.
Jak nie wiadomo o co chodzi to zawsze chodzi o pieniądze. Czyżby produkowanie bezpłatnej szczepionki przestało być opłacalne? Czy może nastąpiła jakaś zmowa koncernów farmaceutycznych i teraz każdy rodzic, który chce mieć zaszczepione dziecko musi wyłożyć kasę?
My też czekamy, mają się w sierpniu odezwać…
ja czekam do września i mam się dowiedzieć…
Do nas z przychodni dzwonili, że zostały im 3 sztuki, a Jula powinna dostać w styczniu. teraz też się nie załapie bo jedna genialna mamuśka poszła z dzieckiem ze świeżą ospą do cukierni, towarzyszyło im niemowlę co do którego nie ma pewności czy nie zaraża. Kolejna partia szczepionek powinna być pod koniec roku ( w sezonie chorób). Pominę fakt, że gdy 3 tyg temu wybraliśmy się do zoo, tam również mieliśmy wątpliwą przyjemność sąsiadować z dziewczynką z ospą. Kilka tyg wcześniej ich kuzynka miała szkarlatynę a dziewczynki spędziły ze sobą cały dzień, po czym kuzynka zachorowała. Wcześniej był sezon chorowań,… Czytaj więcej »
Trzymam mocno kciuki, niestety niektóre mamy nie myślą o innych dzieciach poza własnymi
Ano
Oby tylko sanepid nie zwlekal
zapłaciłam i dziecko zaszczepione 🙂 z tego co mówiła to we wrześniu marne szanse na szczepionki
Kacperek ma pięć i parę miesięcy , też czekamy. Mają dzwonić…