Bunt dwulatka – nieważne czy on istnieje, ważne by uświadomić sobie, w czym rzecz
Bunt dwulatka związany jest z wieloma emocjami, nie tylko u maluchów, ale też wśród dorosłych, o czym przekonałam się sama, gdy moje dziecko przeistoczyło się ze słodkiego bobasa w małego nerwuska. Zaczęłam więc szukać informacji na ten temat, żeby wiedzieć, jak podejść do sytuacji. Mimo, iż nie jest to moje pierwsze dziecko, ale tak się składa, że ciut starsza córka, takiego etapu nie przechodziła (a przynajmniej nie dała mi w kość). Natomiast najstarszy syn robił to samo, co najmłodszy, tyle że było to już ponad siedem lat temu, więc szczerze mówiąc nie pamiętam już, co wtedy mądrego czytałam o tym.
W każdym razie wokół buntu dwulatka krążą różne opinie, rzec by można, że dorośli podzielili się na dwa obozy: zwolennicy tego określenia, którzy często łączą się w bólu i wymieniają doświadczeniami oraz poradami, a także przeciwnicy twierdzący, że coś takiego jak „bunt dwulatka nie istnieje!”.
Kto ma rację nie mnie oceniać, nie jestem bowiem żadnym psychologiem, ani specjalistą do spraw rozwoju dzieci, ale nie w tym rzecz. Bardziej od tego gdzie tkwi prawda i czy rzeczywiście jest to rodzaj buntu, interesuje mnie kwestia tego, co w tym okresie dzieje się w głowach maluchów i dlaczego zachowują się tak, że próbujemy to jakoś nazwać i zdiagnozować.
Zacząć więc należy od stwierdzenia faktu, że pierwsze miesiące i lata życia dziecka, to okres intensywnego rozwoju. W przedziale (mniej więcej) od osiemnastego do trzydziestego miesiąca życia (tj. od półtorej roku do dwóch i pół lat) dzieci wykazują silną, naturalną potrzebę uniezależnienia się i wyrażania własnego, często odmiennego od rodziców, zdania. W tym wieku są na tyle duże, że próbują podejmować różne wyzwania, jak choćby samodzielne ubieranie się, mycie, jedzenie, itp.
Z pozoru proste czynności dla takich maluchów bywają jednak kłopotliwe i wywołują u nich frustrację. Co, jak się na spokojnie zastanowić, nikogo nie powinno dziwić, ponieważ my, dorośli, również wściekamy się, gdy coś nam nie wychodzi. Krzyczymy, rzucamy na lewo i prawo niewybrednym słownictwem… To samo robią dzieci, tyle że w nieco inny sposób – tupią nogami, płaczą, rzucają zabawkami, kładą się na podłodze, gryzą, itd. Jak to zwykle bywa, osobom patrzącym z boku, takie zachowanie wydaje się niewłaściwe i nieadekwatne do zaistniałej sytuacji, problemu – bo przecież łatwo nam oceniać, prawda?
Zmierzam jednak do wniosku, że powinniśmy nieco inaczej spojrzeć na tzw. bunt dwulatka. Powinniśmy pozwalać dzieciom na samodzielność, na podejmowanie decyzji (w granicach rozsądku oczywiście) i wyrażanie własnych emocji oraz zdania. To w końcu też są ludzie, tacy jak my, tyle że mniejsi i mniej doświadczeni. Tym bardziej, że w przyszłości z pewnością będziemy od nich wymagać tego, by byli niezależni i asertywni.
Poza tym zwróćmy też uwagę na to, że przedstawianie naszych własnych dzieci, jako: rozwrzeszczanych, niegrzecznych, upartych, czy złośliwych, wcale nam nie pomaga, wręcz przeciwnie, sami się nakręcamy i dodatkowo złościmy.
I choć z własnego doświadczenia wiem, że bywa naprawdę ciężko, że dzieci potrafią zrobić ogromną awanturę i dać niemałe przedstawienie np. w sklepie, gdzie obecność obcych ludzi dodatkowo nas zawstydza i wzmaga jeszcze większą złość, musimy nad sobą pracować i nie dać się ponosić emocjom. Powinniśmy spojrzeć na ten problem, jak na przełomowy moment w życiu naszych pociech, kiedy budują własną autonomię, uczą się samodzielności, doświadczają i ponoszą konsekwencje swoich czynów. W tym trzeba je wspierać, a nie ganić i karać.
Myślę (patrząc też na samą siebie), że jak już to sobie uświadomimy, będzie nam łatwiej zrozumieć te wybuchy płaczu, złości i wielokrotne powtarzanie nam prosto w twarz – „Nie!” A to, że nie jest nam łatwo w takich sytuacjach, cóż… takie jest właśnie rodzicielstwo, z tym wiąże się wychowywanie potomstwa. Nikt przecież nigdy nie mówił, że bycie mamą/tatą jest łatwe, prawda? ?