Zbliża się Dzień Matki. Macie pomysły, jak będzie wyglądał? Co będziecie robiły? Pewnie przyjmiecie pierwsze nieporadne życzenia i laurki od dzieci, a potem pewnie pójdziecie z „dorosłymi” życzeniami do Waszych Mam. Tak to sobie wyobrażam i tak to powinno wyglądać. No właśnie, powinno, ale…. Dziecko pewnie mi jakiegoś buziaka z tej okazji “sprzeda”, a co ja zrobię potem? Otóż jak co roku, kupię jakiś ładny znicz i pójdę na cmentarz zapalić go na grobie mojej Mamy. Pewnie się też jak co roku pomodlę za Nią.
Jestem dorosła, moja Mama nie żyje od wielu lat, teoretycznie powinnam się z tym pogodzić, ale to nie takie proste, można nauczyć się z tym żyć, ale pogodzić? Niby jak? W którym miejscu siebie mam szukać zgody na to, że Duśka nie ma babci? Na hasło babcia pokazuje na zdjęcie, to cała jej „znajomość” z babcią. Jest mała, nie rozumie co to znaczy, że babcia umarła i poszła do nieba. Ja jestem większa i też tego nie rozumiem. No bo jak to, dlaczego?! Przecież powinna tu być, patrzeć na swoją wnuczkę, brać ją na kolana i opowiadać mniej lub bardziej mądre historie, albo zabierać na długie spacery, żebym ja miała czas spokojnie coś do Was napisać, albo zrobić cokolwiek innego. Powinna po prostu być. Każde dziecko potrzebuje babci, tak samo jak każde potrzebuje mamy – i z tego się nie wyrasta – uwierzcie mi, z tego się nie wyrasta nigdy. Można mieć takie wrażenie, przychodzi czas, że chce się być dorosłym, usamodzielnić się, ale zawsze gdzieś w podświadomości tkwi jak amen w pacierzu, że jakby co to jest mama, przyjdzie, przytuli, pomoże. Do mnie już nie przyjdzie, nie umiem i nigdy nie będę umiała tego zrozumieć.
Wiedziałam, że moja Mama umrze. Głupio to brzmi? Może i tak, nie zmienia to faktu, że wiedziałam, że śmierć jest za rogiem. Nie pytajcie skąd, nie wiem skąd wiem takie rzeczy, po prostu wiedziałam. Usiłowałam oszukać samą siebie, wmawiałam sobie, że to nie jest prawda, że to niemożliwe, że mi się wydaje, że ciągle jestem w szoku bo przecież Babcia ledwo co umarła. Sny, które miałam w tamtym czasie uznałam za przedłużenie dziennej paranoi, nie przyjmowałam ich treści do wiadomości. Sprawdziło się wszystko, nawet tak absurdalny sen, że pierwszy raz grób Mamy zobaczyłam wcale nie na pogrzebie tylko później i byłam kompletnie sama. Na pogrzebie zwyczajnie nie wytrzymałam do końca….
Uciekałam przed tą wiedzą i dziś bardzo tego żałuję, bo myślę, że jeżeli ja wiedziałam – nie przeczuwałam – ale wiedziałam, to tym bardziej moja Mama to wiedziała. Niestety żadna z nas nie miała odwagi powiedzieć tego głośno. Zabrakło ostatniej rozmowy, pożegnania, ostatnich słów ważnych i nieważnych, ostatniego „ Mamo kocham Cię”. Zawsze już będę miała do siebie żal o to, że nie miałam odwagi powiedzieć głośno z jak wielkim strachem wchodziłam co dzień do szpitala, właściwie z myślą, czy to już czy jeszcze jeden dzień będzie nam darowany.
Moja mama chorowała na nadciśnienie, niby coś o tym wiedziałam, ale niewiele. Chroniła mnie. Z jednej strony uważam, że niesłusznie, że tak nie powinno być, że powinnam wiedzieć, że miałam prawo, że… że… że…. Z drugiej strony zastanawiam się, co ja bym zrobiła na jej miejscu i…. no cóż, też bym nic Duśce nie powiedziała. Ani teraz ani za dziesięć lat, robiłabym wszystko żeby żyła w nieświadomości i błogim poczuciu bezpieczeństwa. Każde dziecko ma prawo czuć się bezpiecznie, każda matka ma obowiązek o to zadbać. Dopóki nie miałam Duśki inaczej na to patrzyłam, nie raz w myślach pytałam Mamę czemu mi nic nie powiedziała, teraz nie muszę pytać, już wiem.
A nadciśnienie to nie jest choroba śmiertelna, można z nią żyć, szczególnie pod opieką dobrego lekarza, a Mama takiego miała. Nie da się wytłumaczyć tego co się stało, zwyczajnie się nie da, przynajmniej nie z medycznego punktu widzenia. Nie wiem czy w ogóle z jakiegokolwiek się da.
Jak wyglądało nasze ostatnie spotkanie? Przewrotnie, tak dziś o tym myślę. Bo to były moje urodziny i wtedy pierwszy raz od dwóch tygodni widziałam Mamę uśmiechniętą, spokojną, w dobrym stanie. Oczywiście od razu przekonałam siebie, że mam urojenia i utwierdziłam się w przekonaniu, że nie powinnam mówić o nich głośno. Mama poprosiła, żebym jej następnego dnia przyniosła wałki do włosów. Z głupia frant zapytałam po co Jej wałki w szpitalu. „Bo umierający człowiek też musi ładnie wyglądać” A co ja na to? „Nie martw się do trumny malują”. Czarny humor był u nas w domu na porządku dziennym, nic nadzwyczajnego. Kilka godzin później te żarty przemieniły się w ponurą rzeczywistość, następnego dnia już nie było.
Na pogrzebie Taty (umarł jak miałam trzynaście lat) ktoś, nie pamiętam kto, powiedział do mnie: nie płacz, masz jeszcze Mamusię. Kochałam mojego Tatę bardzo, wtedy potraktowałam te słowa jak bluźnierstwo, osiem lat później zrozumiałam jak wielką mądrość w sobie niosły.
Tak więc na Dzień Matki kupię jakiś wyjątkowo duży znicz, żeby się długo palił, usiądę na ławce przy grobie i będę wspominać. Jaka była, jak się uśmiechała, jak jadłyśmy razem lody, jak piekłyśmy ciasteczka, jak się kłóciłyśmy też. Oczywiście, że się kłóciłyśmy, niby czemu nie? Ale jednego zawsze mogłam być pewna, cokolwiek by się nie działo zawsze stanie po mojej stronie. Nawet jak nie miałam racji, nigdy nie powiedziała tego publicznie, czekała aż zostaniemy same, żeby spokojnie ze mną porozmawiać. I przypomnę sobie jak dobrze było nam razem i pewnie jak zwykle popłaczę sobie, że nigdy już tak nie będzie.
Kochajcie swoje Mamy, nie tylko w Dzień Matki, nie zapominajcie im mówić jak bardzo je kochacie, ot tak, bez okazji. Pamiętajcie, że ten dzień to nie tylko Wasze święto, jest ktoś kto czeka, nie pozwólcie żeby to czekanie trwało zbyt długo.
Mamo kocham Cię.
Źródło zdjęcia: Flickr