Bezradna ona, zaradny on – MEN przydziela role w rodzinie
Jakby tak policzyć na sztuki, to komputerów mamy w domu więcej niż krzeseł. I nie ukrywam, z pięciu sztuk, trzy należą do mnie. Nooo, może dwie i pół, ale tak między nami – nie pamiętam, kiedy mąż do tego niby wspólnego usiadł.
No dobrze, przyznam się, oprócz komputerów obsługuję w domu kilka innych urządzeń. Pralkę na przykład. Chociaż zaraz, pralka to też w sumie komputer, tylko taki prostszy, jedno pokrętło, dwa przyciski i gotowe. Tak czy siak, pralkę się programuje, prawda? Ha, umiem programować. I sama do tego doszłam, w szkole takich rzeczy nie uczono.
Teraz podobno uczą. I to już od pierwszej klasy. I nie jakąś tam pralkę zaprogramować, tylko od razu coś poważniejszego. Ekspres do kawy, lampkę, radio, odkurzacz… Nie, ja tego nie wymyśliłam, tak twierdzi MEN. Ja akurat twierdzę coś odwrotnego. Moje dziecko w pierwszej klasie w ogóle nie miało lekcji programowania, w drugiej… też nie ma. Właściwie w drugiej klasie na zajęciach komputerowych robią mniej niż w pierwszej. Na pytanie, co było na komputerach, słyszę:
– Muzykę robiliśmy.
Albo:
– Kończyliśmy matematykę.
Ewentualnie:
– Rysowaliśmy w Paincie, co kto chciał.
Programowanie? A tak, jest na zajęciach dodatkowych. Nie powiem, całkiem fajne rzeczy w tym scratchu robią, ale sporo wody w rzekach upłynie, zanim mi dziecko kawę zaprogramuje. Pomijam taki drobiazg, że najpierw będę musiała kupić nieludzko drogi ekspres do kawy, taki co ma wbudowane WiFi.
Tak wygląda rzeczywistość, a co twierdzi w swoim spocie MEN? Ano to, że dzieci uczą się programowania od pierwszej klasy i już na oko dziesięciolatek jest w stanie przeprogramować dom tradycyjny na inteligentny. Kogoś chyba mocno fantazja poniosła. Po pierwsze – te stare sprzęty nijak nie dadzą się zaprogramować, po drugie – ten domorosły programista pisze dwoma palcami, to co ma na ekranie laptopa, musiałby pisać chyba z godzinę. Odrabianie lekcji też chyba sobie zaprogramował, bo niby kiedy miał na to czas?
No i to, co mnie najbardziej gotuje: jak ten za przeproszeniem szczeniak się do matki odzywa? Skąd ten pełen wyższości lekceważący ton? Że niby matka to taka głupia blondynka, co sama ze ścierą lata, żeby dzieci czysto w domu miały?! Faktycznie głupia – powinna młodego z kanapy zgonić i ową szmatę mu wręczyć. Niech się uczy życia od podstaw. I dlaczego dla równowagi nie ma tam ojca walczącego z rurą od odkurzacza i córki, która mu zdalnie uruchamia tego elektronicznego pająka do zjadania co większych paprochów z dywanu? Za drogo było? Spot byłby za długi? Czy może kłóci się to z wizerunkiem modelu rodziny, jaki ostatnio jest propagowany?
W naszym domu wygląda to jakby inaczej. Faktycznie, to ja ścieram kurze, myję okna, ale odkurzanie i zmywanie to nie moja bajka. No dobra, jak męża nie ma w domu, to pozmywam i poodkurzam, jednak jestem w tym domu więcej czasu. Ale jak jest, to się do tych rzeczy nie tykam. I chyba jestem konsekwentna, bo niedawno moje dziecko ze zdziwieniem zapytało:
– Ale jak to? Naprawdę w innych domach to kobiety zmywają? We wszystkich? To to nie jest męskie zajęcie??
Czy to znaczy, że wychowałam małą feministkę? Nie, wychowałam dziewczynkę, w przyszłości kobietę, która wie, co to jest podział obowiązków domowych i męskiego wkładu w odwalenie owych obowiązków nie nazywa pomocą. Bo pomoc byłaby wtedy, gdyby to były moje obowiązki, a mąż by mnie wyręczał, bo akurat ma dobry humor i dzień dobroci dla mnie.
Tak, uważam, że ta reklama jest szkodliwa przez swoją stereotypowość – jak do szmaty to kobieta, jak do komputera to chłopiec (w przyszłości mężczyzna)? I to on ją musi pouczać, bo ona biedna nie wie, że tak można, taka zacofana i niewspółczesna? Do szkoły nie chodziła, czy jak? Telewizji nie ogląda, internet ją gryzie?
Czepiam się? Może i tak, ktoś musi. Inaczej wrócimy do czasów z ubiegłego wieku, ON – ten mądry, zapracowany, wszystkowiedzący i wiecznie zmęczony, po powrocie z pracy siada z gazetą przed telewizorem… a nie, przepraszam, siada z tabletem przed komputerem, i ONA – wepchnięta gdzieś między gary, pieluchy, szmatę i mopa, bez prawa do odpoczynku, ba – bez prawa do zmęczenia, bez pomocy i wsparcia, bo przecież sama chciała mieć rodzinę, to niech się męczy.
Tradycyjny model rodziny w ostatnich latach nieco się zmienił. Odkąd kobiety wzięły na siebie część obowiązków związanych z utrzymaniem domu, czyli po prostu poszły do pracy, typowe zajęcia domowe przestały być obowiązkiem kobiety. Pranie, sprzątanie, zmywanie, zakupy, gotowanie etc. odwala ten, kto akurat ma czas. Albo to z małżonków, które się do konkretnych czynności zobowiązało. I tego się trzymajmy, jak ognia unikając nazywania męskiego wkładu w prowadzenie domu pomocą! Bo niby czemu to on pomaga jej, a nie ona jemu? Zwłaszcza jeśli to ona więcej zarabia i dłużej przebywa poza domem?
Tego nie ma jak skomentować. Żenada @Ministerstwo Edukacji Narodowej
Jakie reformy takie reklamy -calkowite nie przygotowanie w tym temacie