Uroda 21 stycznia 2012

Słodycz miłości

Żelki, lizaki, mordoklejki, landrynki, batoniki, wafelki, karmelki, kolorowe cukierki, dropsy, nadziewane czekoladki… Takim słodyczom w diecie mojego dziecka mówię NIE! I w oczach wielu (również młodych) ludzi jestem wyrodną matką! Oto lista zarzutów:

Pozbawiam swojego syna szczęśliwego dzieciństwa.

Sama nie kojarzę dzieciństwa z lizakami i słodyczami, nie widzę też potrzeby, żeby w ten sposób kojarzyło się mojemu dziecku. Za to doskonale pamiętam pierwsze wizyty u dentysty – od zawsze miałam słabe zęby i mnóstwo dziur, a pani stomatolog swoim „miłym” nastawieniem do małej pacjentki była bezpośrednią przyczyną mojej traumy stomatologicznej (dla przykładu – denerwowała się, że mam dużo śliny, na samo wspomnienie – brrrryyyy).
Mój 2,5 latek był już na dwóch kontrolach dentystycznych i nie tylko on, ale i mama została pochwalona, za kawał dobrej roboty. Ząbki ma zdrowe! I zrobię wszystko co mogę (na geny nie mam wpływu), by takie pozostały jak najdłużej.

Ale cukier ma duże znaczenie dla organizmu człowieka.

Rzeczywiście węglowodany są do życia niezbędne – źródło energii i ciepła, a dzieci rosną i potrzebują mnóstwo energii. Tylko warto się zastanowić, czy energii mają dostarczać właśnie słodycze? Cukier jako taki organizmowi nie jest potrzebny – węglowodany to nie tylko cukier! Poza tym potrzebujemy ich znaczniej mniej niż nam się często wydaje. A cukru dostarczamy i tak w dużych ilościach np. jedząc owoce.
Aleks owoce uwielbia – za winogrona dałby się pokroić. Poza tym je jogurty, dżemy (roboty mojej babci), zajada się orzechami, żurawiną i rodzynkami. Maluch jedząc suszone owoce i orzeszki przy okazji dostaje wiele witamin i składników mineralnych (choć uwaga, są one kaloryczne).
Reklamy przekonują do łakoci argumentem, że do cukierków i batonów dodaje się wiele cennych substancji, np. witaminy lub wapń. Fakt, dzieci potrzebują witamin i mikroelementów, ale czy nie lepiej dostarczać je jedząc właśnie owoce i warzywa. Jeśli natomiast dziecko je za dużo słodkości, wtedy traci apetyt i nie dostarczane są do jego organizmu cenne wartości odżywcze.

Pomrze to dziecko od cukierka, oj pomrze.

To ironicznie hasło, przeczytałam kiedyś w dyskusji na temat słodyczy na jednym z forów – czy jednak nie ma tam źdźbła prawdy? Niespalona glukoza odkłada się w komórkach ciała w postaci zbędnego tłuszczu i jest przyczyną podwyższonego cholesterolu, a w konsekwencji miażdżycy. Inne choroby cywilizacyjne związane ze spożywaniem cukru to cukrzyca i otyłość.
Cieszę się, że daję Aleksowi zdrowy start w życie i dbając o jego dietę, troszczę się o jego zdrowie. Myślę przyszłościowo – fundują mu „posag zdrowia” na wszystkie lata i dobre nawyki żywieniowe. Co zrobi z tym w dorosłym życiu to już jego sprawa, ale ma dobrą bazę.

Chemia jest wszędzie i tak się jej nie uniknie.

Słodycze zawierają liczne barwniki, emulgatory i inne składniki, które nie dostarczają organizmowi niczego, czego potrzebuje, a wręcz szkodzą. Nie jestem naiwna – wiem, że chemiczne dodatki do żywności znajdę praktycznie wszędzie i ich nie uniknę. Ale jeśli mam wybór to przynajmniej minimalizuję ich ilość.

Popadanie w skrajności też jest szkodliwe.

Do drugiego roku życia synka byłam restrykcyjna. Prosiłam wszystkich odwiedzających o nieprzynoszenie słodyczy – chciałam uniknąć dantejskich scen wyrywania słodkiego prezentu z małych rączek. Ciocie, babcie i prababcie (w większości) przynoszą więc owoce, jogurty, serki i paluszki z sezamem.
Obecnie Aleks zna już smak czekolady – całkowity zakaz jedzenia słodyczy trzylatkowi wg mnie nie ma już sensu. Można natomiast kontrolować ich spożywanie – synek typowe słodycze je okazjonalnie i unikamy słodkości „byle jakich”. Nie przechowujemy w szufladach i szafkach zapasu łakoci (owoce i bakalie są zawsze i pod ręką) – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. W moim domu słodycze nie zastępują posiłków, nie są też nagrodą albo środkami przekupstwa. I bardzo pilnuję mycia zębów – nigdy nie pozwoliłam zjeść lub napić się czegoś słodkiego tuż przed snem, po umyciu ząbków.
Aha i denerwują mnie panie ekspedientki w małych sklepikach, które częstują moje dziecko cukierkami, albo co gorsza chińskimi lizakami.

Litość wzbudza dwulatek, który nie wie, co to jest lizak.

Moją litość wzbudzają biedne głodujące dzieci w Afryce, niemowlęta maltretowane przez ojców, noworodki porzucone przez matki… Jesteśmy różni i każdy wychowuje swoje dziecko tak jak uważa, więc nie krytykujmy innych rodziców tylko dlatego, że mają odmienne zasady i inne niż Wasze zdanie na temat słodyczy w diecie dziecka.

A właśnie… jakie jest Wasze zdanie na ten temat?

Subscribe
Powiadom o
guest

169 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marysia
Marysia
12 lat temu

Moje zdanie jest tako samo jako u autorki, co więcej uważam że należy skopiować ten artykuł, wydrukować i rozdać tym wszystkim którzy nie rozumieją takiego (zdrowego) podejścia do tematu, albo/oraz rozesłać linki tego artykułu do innych 🙂 świetny tekst!

Sylwia
Sylwia
12 lat temu

Co prawda mój rawie roczny maluch nie jada jeszcze słodyczy, ale staram się ograniczać picie herbatek na rzecz wody. Soczki rozrabiam także z wodą. Często kaszki ryżowe zastępuję kleikiem kukurydzianym czy ryżowym, kaszą manną czy jaglaną i do tego owoce, musy owocowe lub soki, które robiłam. Wiadomo że całkowicie nie wyeliminuje cukru, bo niekiedy trzeba go dodać ale staram się ograniczać ilość do minimum. Ząbki myjemy odkąd pojawił się pierwszy. Całkowitego zakazu na słodycze nie wprowadzę, ale ograniczę je do minimum prosząc odwiedzających nas gości o nie przynoszenie batoników, lizaczków itp. Gdy uznam to za stosowne sama dam dziecku jakąś… Czytaj więcej »

divette
divette
12 lat temu
Reply to  Sylwia

U mnie problem soków i kaszek odpadł 😉
Soków nie lubi. Woli wodę,a kaszek nie je,bo jest na piersi i dostaje owsianke ode mnie 😉
Ale przyznam mam problem. Przy gorączce nie mogłam podać ibuprofenu w syropie,bo był za słodki i dziecko odmówiło współpracy.

divette
divette
12 lat temu

Moje dziecko wie co to słodycze,ale swoje. Od początku je to co ja wiec i lakocie dostaje. Oczywiście ja również jadam je okazjonalnie- nie czesciej niż raz w tygodniu a biały cukier wyeliminowalam już dawno. Zastapilam go cukrem brązowym i miodem. Na dniach chce zrobić sezamkowe ciasteczka wiec zdrowo 🙂

Magda Kupis
12 lat temu

moja córka zna smak słodyczy, ale nie wpada w dziki szał, gdy je widzi. ja wychodzę z założenia, że nie mogę zakazywać czegoś dziecku, skoro ja nie stosuję się do tego zakazu. Sama je jem, wiec nie mogę jej zakazywać, ani też nie chcę sama zjadać ich ukradkiem. Ilość jaką zjada to kęs czy dwa, nie domaga się więcej. U nas jest szafka ze słodyczami, ale Tola jeszcze nie wie w czym rzecz, jak będzie kiedy podrośnie- nie wiem. Nie chcę, żeby kiedyś doszło do tego, że zakazany owoc najlepiej smakuje i efekt będzie odwrotny od zamierzonego. Pilnuję, żeby jedyną… Czytaj więcej »

Sylwia
Sylwia
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

U nas też jest szafka ze słodyczami, ale Kuba jeszcze nie wie o jej istnieniu. jest po za zasięgiem jego wzroku. Ze słodyczy zna smak ciasta, które często robię i kawałka skubnietej od mamy czekolady. Najważniejsze to samemu wydzielać dziecku słodycze pilnując by nie stanowiły posiłku a jedynie dodatek po 🙂

Fizinka
Fizinka
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

Mam dokładnie takie samo zdanie jak Magda – nie zakazuję dziecku tego do czego sama nie potrafię się dostosować. Generalnie lubię słodycze, szczególnie do kawy(!) i nie wyobrażam sobie żebym wyciągnęła ciastko, zjadła je na oczach syna i nie podzieliła się z nim! Albo żebym chowała się z owym ciastkiem w kiblu czy jakimś innym kącie! :/ Poza tym, również zgadzam się z tym „odwrotnym efektem od zamierzonego”. Znam co najmniej kilkoro dzieci którym rodzice na co dzień zabraniają jeść słodycze i efekt tego jest taki że jak dzieciaki znajdą się „w gościach” wręcz rzucają się na słodycze! Opychają się… Czytaj więcej »

Marysia
Marysia
12 lat temu

Ja miałam kłopot z teściową, która potrafiła małemu dzień w dzień coś słodkiego przynieść, i uwierzcie mi na słowo, że żadna radość gdy dziecko rzuca się na odwiedzającego i pierwsze co to sięga do kieszeni w poszukiwaniu słodkości! I jeszcze- to mnie wpieniało najbardziej- tak wkładała czekoladę, żeby jej róg wystawał z kieszeni. Wtedy to już tylko wrzask małego i przeszukiwanie babci :/ Wiem że jej to sprawia radość, ale mnie wykręca jak widzę, że mały zamiast owoc, w ręku ma ptasie mleczko czy cukierka. Dawałam delikatne sugestie, żeby to się skończyło, teściowa nie potraktowała tego poważnie, więc dopiero po… Czytaj więcej »

Anna Kopeć
12 lat temu
Reply to  Marysia

Mam ten sam problem z teściową i teściem – mieszkamy z nimi. Teściowej da się wytłumaczyć wszystko. Teściowi absolutnie nic, nawet jak Kuba miał dietę bezglutenową – ważną dla jego zdrowia on częstował go niedozwolonymi rzeczami. Niestety nikt nie ma na niego wpływu a Kuba dobrze wie gdzie pójść…

Barbara Heppa-Chudy
12 lat temu
Reply to  Anna Kopeć

Najdziwniejsze jest to, że to są dorośli rozumni ludzie. I jeśli mama dziecka ma takie a nie inne zdanie, to powinni je uszanować. Tym bardziej, że jest to zdanie mądre, z pożytkiem dla malucha.
Ech… brak słów czasami.
Trzymajcie się mamuśki!

Anna Haluszczak
12 lat temu

Nasza córeczka słodycze zna i lubi – bo ja też jestem słodyczowy potwór. Jednak zależało mi też, by odżywiała się zdrowo. Smak czekolady czy innych łakoci poznała dopiero grubo po roczku. Wcześniej zajadała się owocami i warzywami (za bakaliami nie przepada). Teraz ma 2 lata i 3 miesiące. Lubi lizaki – poliże kilka razy i zostawi. Kinder czekoladkę jak dostanie, to nie zje jednej na raz tylko połowę zostawi. Uwielbia żelki, ale teraz to też je baaaaaaaaaardzo rzadko. Za to winogrona, jabłka, gruszki, banany – chętnie, zawsze – o każdej porze i w każdej ilości. Nie jestem więc chyba aż… Czytaj więcej »

Anna Kopeć
12 lat temu

Kubuś je słodycze, ale staram się ograniczać je do minimum, lub wydzielać (tłumaczę mu, że będzie miał na dłużej). Niestety nie przepada za owocami (głównie w sezonie zimowym, gdy wybór tych świeżych i ulubionych jest ograniczony). Lubi za to suszone śliwki i morele. Często mąż robi sałatki owocowe z tego co można kupić w sklepie (najcześciej teraz to banan, manadrynka, kiwi, gruszka. Czasem winogrono, ale Kuba za nim nie przepada). Dodaje wtedy trochę bitej śmietany. Kuba wtedy wymiata wszystko. Moja babcia nawet na spacer do parku brała nożyk i obierała Kubusiowi brzoskwinie 🙂 Dla tego nie mogę doczekać sie lata… Czytaj więcej »

Alutka1011
Alutka1011
12 lat temu

Moja córka smak słodyczy zna ale nie szaleje za nimi.Woli owoce co mnie bardzo cieszy:)

Julia Bąk Orczykowska

Wstyd się przyznać, moja 1,5 roczna córa zajada się słodkościami. Praktycznie dzień w dzień dostaje coś słodkiego a to od taty, to od babci, cioci, sąsiadki… Wiem, że powinnam reagować, ale nie potreafie jej zabronić;((

Katarzyna Jaroszewicz
11 lat temu

Moje słodyczowe łasuchy dostają słodkości, ale tylko sporadycznie i przy jakiejś okazji. Wszystko z rozsądkiem!

Joanna J
Joanna J
9 lat temu

Córka nie jada słodyczy w ogóle. Ma złożoną alergię pokarmową, więc wszelkie konserwanty w gotowych słodyczach mogłyby jej zaszkodzić. Domowych też nie je, bo nie chce, mimo że chętnie przygotowałabym dla niej coś pysznego. W ogóle słodycze kupujemy rzadko, tylko na wizytę gości, bo ciasta mi nie wychodzą, młoda nawet nie spojrzy na czekoladki czy cukierki, mimo że pół dnia stoją na stole. A problem z namolnymi babciami rozwiązałam tak, że od razu mówię że dziecko jest uczulone, mimo że przecież nie na wszystko, ale kto to sprawdzi, więc mi wierzą i z nabożnym namaszczeniem kiwają głowami, jakie to biedne… Czytaj więcej »

Anna Woźniak
Anna Woźniak
9 lat temu

Mój starszy syn nie jadł słodyczy do 3 lat ( cukierków, czekolady ,lizaków ), przy drugim już to nie przeszło. Staram się wydzielać, czekoladę dostają gorzką i to po 2 kostki na jeden raz, staram sie dawać owoce a ciastka piekę sama owsiane z mąką pełnoziarnistą i brązowym cukrem do tego trochę gorzkiej czekolady i żurawina. Bardzo mnie denerwuje jak ktoś przychodzi i przynosi słodkie i daje od razu dziecku do ręki nie pytając się czy może dziecko jeść ( często są to pory wieczorne) Jeżeli chcą coś słodkiego szukam zamiennika owoce suszone lub świeże , czasami jest trochę dyskusji… Czytaj więcej »

Cukromania
Cukromania
9 lat temu

Hmmm pewnie zaraz zostanę zlinczowana tutaj, ale napiszę co myślę 🙂 Jeśli chodzi o mnie – jestem dzieckiem herbatnikowo-chrupkowo-gęstokaszkowym – na dobre mi to nie wyszło, od 10 roku życia (pierwszy raz byłam u specjalisty) walczę z nadwagą. Mój syn ma 4 latka i od dwóch choruje na cukrzycę, nie jadł jako 2-letnie dziecko słodyczy. W naszej diecie cukrzycowej wszelkiego rodzaju przekąski – poza surowymi warzywami, są zabronione. Herbatniki, chrupeczki, lizaki, żelki, wafelki, a nawet chlebek ryżowy – nie są wskazane cukrzykom, ale tez dzieciom zdrowym. To zwyczajne zapychacze pełne węglowodanów i ubogie w składniki, które są potrzebne dziecku do… Czytaj więcej »

Znad kołyski 17 stycznia 2012

Rozpieszczanie kontra wychowanie

Moja ciąża była zagrożona, więc większość tego cudownego okresu spędziłam w domu, na łóżku. Zgłębiałam wiedzę tajemną, zawartą w rozmaitych poradnikach dla przyszłych rodziców, przeglądałam strony internetowe w poszukiwaniu cennych porad i wymieniałam informacje z forumowymi koleżankami, które jak ja oczekiwały maluszka w kwietniu.Rozpieszczanie

W głowie wyobrażałam sobie jak to będzie wyglądało: Synek śpi w swojej kołysce, budzi się w nocy na jedzonko, karmię go i odkładam do kołyski, a on zasypia. W dzień zasypia sam w kołysce, a ja chwalę się wszystkim, że wcale nie trzeba nosić dziecka na rękach, bo potrafi samo się sobą zająć. Dzięki temu pod koniec ciąży wiedziałam już, że moje dziecko będzie ułożone i dobrze wychowane.

O tym, jak bardzo się myliłam, przekonałam się, kiedy na moim brzuchu położyli tę małą bezbronną istotkę, która natychmiast wtuliła się mocno i przestała płakać. Zrozumiałam w jednej chwili, że cała wiedza, którą posiadłam na nic mi się nie przyda, że najważniejsze dla tego maluszka jest przytulić się do Mamy i czuć jej bliskość. Dotarło do mnie, że ja też potrzebuję Go przytulać do siebie, że nie potrafię tak po prostu położyć go do kołyski i spać osobno. Problemem stało się, jak to powiedzieć mężowi… Tylko że ten problem sam się rozwiązał, bo mąż poczuł to samo 🙂 Postanowione więc, synek śpi z nami 🙂 Ustaliliśmy, że jak skończy 3 miesiące wraca powoli do siebie.

Całymi dniami siedziałam blisko niego, przytulałam, usypiałam i nosiłam na rękach. Rozpieszczaliśmy go na całego i mieliśmy w nosie co sobie inni o tym pomyślą. Każdy nam powtarzał, że jak dorośnie to będziemy mieć problem, bo będzie chciał być cały czas na rękach. Tylko że do nas to nie przemawiało, chcieliśmy się cieszyć naszym dzieckiem i robiliśmy to, co nam podpowiadał instynkt.

Po 3 miesiącach zmieniliśmy termin powrotu do kołyski na 4 miesiące – przecież jeszcze był taki malutki i bezbronny… W międzyczasie zamieniliśmy kołyskę na łóżeczko, żeby nauczył się spania od razu w łóżeczku. Nadszedł ten moment, więc zaczęliśmy naukę. Pierwszy dzień i sukces, młody zasnął u siebie. W nocy konsekwentnie, po każdym karmieniu, odkładałam go do łóżeczka, tak było przez 3 kolejne dni. Piątej nocy byłam bardzo zmęczona i wzięłam młodego do siebie, żeby spał przy piersi, bo nie chciało mi się co chwilę wstawać. Rano stwierdziłam, że pierwszy raz od kilku dni nasz synek obudził się zaledwie 2 razy przez całą noc. To był dla mnie znak, że na naukę samodzielności i wychowywanie dziecka, będzie czas później, teraz jest czas na przytulanie, noszenie na rękach i rozpieszczanie.

Oczywiście całkowity powrót do naszego łóżka nie był możliwy, bo młody wieczorami strasznie się kręcił, więc dla jego bezpieczeństwa, wieczorem odkładałam go po zaśnięciu do łóżeczka a jak zaczynał się budzić na jedzonko, zabierałam go do siebie i do rana spał już z nami.

Noszenie na rękach zaczęło być coraz trudniejsze, bo Adi szybko rósł, a poza tym spacery stały się coraz trudniejsze, bo nasz ciekawski synek chciał wszystko widzieć, a na leżąco mógł podziwiać tylko chmury na niebie, które zaczęły mu się nudzić. Tutaj z pomocą przyszła nam chusta. Pakowaliśmy młodego do chusty i tak chodziliśmy na spacery. Kiedy w domu był marudny wiązaliśmy się w chustę – on zasypiał a ja mogłam spokojnie poprasować i nadrobić zaległości w domowych obowiązkach.

Teraz kiedy za kilka dni Adi kończy 9 miesięcy, wiem, że postąpiliśmy słusznie. Widać, że jest wesołym i szczęśliwym dzieckiem. Uśmiecha się do nas całymi dniami 🙂 Nie musimy go już tak często nosić na rękach, bo potrafi sam się bawić, raczkuje, zaczyna powoli chodzić sam a spacery odbywają się z powrotem w wózku, tylko teraz już w spacerówce w pozycji siedzącej. Z chusty oczywiście nadal korzystamy, ale teraz dla przyjemności i wygody, a nie z musu. Ze snem też nie ma problemu, wieczorem, odkładam go na łóżko odwraca się i zasypia. Wszyscy troje jesteśmy szczęśliwi, a ja już wiem, że poradniki są do czytania, za to dzieci do kochania i rozpieszczanie nie zawsze im szkodzi. Wbrew niektórym opiniom, nie ma uniwersalnych porad, które pasują do każdego dziecka. Może u niektórych to się sprawdza, ale nie u nas.


Źródło zdjęcia: Jonathan Borba/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

15 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Fizinka
Fizinka
12 lat temu

Kiedy byłam w ciąży, również czytałam wiele poradników i złotych recept dotyczących wychowywania dziecka. I tak jak Ty miałam o tym pewne wyobrażenie…. jednak kiedy Jaś przyszedł na świat okazało się że moje wyobrażenie ni jak się ma do Naszych uczuć i potrzeb 🙂 Postanowiłam więc zdać się na swój instynkt – nosiłam syna, przytulałam, całowałam – kiedy tylko chciał! Zawsze reagowałam na płacz. Nigdy nie zostawiałam go samego, „żeby się wypłakał ” bo uważałam to za barbarzyństwo! Ten maleńki człowieczek został wyrwany ze swojego małego,cieplutkiego domku jakim był mój brzuszek. Pojawił się w wielkim i głośnym świecie. Niewiele widział,… Czytaj więcej »

Natalia Smykowska
12 lat temu

Paulinko! Opisałaś moje macierzyństwo! 🙂 U nas również z pomocą dla kręgosłupa przyszła chusta 🙂 a i teraz po prawie 10 miesiącach nie potrafię sobie odmówić częstego przytulania mojego szkraba 🙂 choć śpi sam w łóżeczku – czasem w środku nocy coś nie pozwala mu zasnąć, więc biorę go do siebie i smacznie śpimy razem 🙂
p.s. Jeżeli nie teraz to kiedy będę go mogła przytulać?! Jak będzie nastolatkiem czy dorosłym mężczyzną? TERAZ jest nasz czas 🙂

Paulina Garbień
12 lat temu

otóżto przytulajmy nasze szkraby póki tego chcą bo potem powiedza nam: Mamo nie rób mi obciachu 😉

Monika Miśka Ferenc
12 lat temu

Gdy urodziłam Michasie była cudownym grzecznym dzieckiem. Było dużo przytulania i noszenia w chuście. Gdy pojawiły się kolki miała problemy z zasypianiem. Mąż usypiał ją na rękach bo tak czuła się bezpieczniej i łatwiej było jej usnąć. Później jej tak zostało, ale już bez kołysania. Siedząc na kanapie karmiłam ją butelką a ona usypiała w moich ramionach. Odłożona do łóżeczka z kilkoma przerwami na picie spała do rana. Gdy miała 1,5 roku pojawiły się inne problemy, które zrywały ją w nocy. W swoim łóżeczku spała zazwyczaj do północy do pierwszej w nocy. Później brałam ją do nas i wtulona w… Czytaj więcej »

Sylwia
Sylwia
12 lat temu

Tulić, całować, ściskać, gilgotać, nosić…. oj mozna wymieniać w nieskończoność 😀 Kiedy?? TERAZ bo kiedy będzie na to czas, jak dziecko podrośnie?? Od małego trzeba pokazywać maluszkowi jak okazuje się miłość. Kubuś jest ściskany, tulony…. tyle razy ile się da. Widzi wzajemne okazywanie sobie czułości pomiędzy rodzcami. Sam w czasie zabawy nie raz się odrywa i podchodzi przytulić się do rodziców. Przytuli mnie i pędem do taty, od taty do mamy i tak z kilka razy 😀 Jest towarzyskim, radosnym i nie bojącym się obcych małym odkrywcą.

Patrycja Zych
12 lat temu

hehe jakbym czytała o sobie 🙂 moja ciąża też była zagrożona i mały po powrocie do domu też spał z Nami 🙂 do dziś czasem ląduje w Naszym łóżku..jest od samego początku przytulany i całowany najwięcej jak się da:) a jak płaczę to biorę do na ręce bo jakoś tak nie wyobrażam sobie zostawić go na podłodze i patrzeć jak ogromne łzy kapią po jego ślicznej buzi. Oczywiście mały chce na ręce jak sobie coś zrobi,jest śpiący lub po prostu chce się tulić. Odkąd nauczył się chodzić nie chce być noszony bez powodu 🙂

Madziucha
Madziucha
12 lat temu

po porodzie wszystkie poglądy się zmieniają

Sylwia
Sylwia
12 lat temu

Rzeczywistość rewiduje pogląd na wyidealizowane „książkowe” macierzyństwo 🙂

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
12 lat temu
Reply to  Sylwia

zazwyczaj okazuje się, że poradniki mozna zrolować i do … włożyć celem podparcia kręgosłupa 🙂 choć oczywiście nie wszystkie 🙂

Paulina Garbień
12 lat temu

często okazuje sie, że poradniki pisza ludzie którzy… nie mają własnych dzieci :0

Anna Kopeć
12 lat temu

Ja zawsze mówiłam, że Kuba nie będzie spał z nami… ale… gdy budził się na cycusia brałam go „tylko na chwilkę” i w rezultacie rano budziliśmy się razem 😛 Myślałam, że mąż będzie protestował, ale on (do dziś mu to zostało) zawsze mówił, że jemu to nie przeszkadza i że jak mały chce i potrzebuje to niech śpi z nami. Jednak nigdy nie zasypiał ze mną – tzn. jak był malutki to zazwyczaj na początku zasypiał w rękach. Gdy podrósł odkładałam go do łóżeczka i czytałam trzymając za rączkę lub głaszcząc po główce. Potem była baja na kolanach, buzi na… Czytaj więcej »

Tajchmanm
Tajchmanm
12 lat temu

REWELACYJNY TEKST! AZ MI STANEŁY ŁZY W OCZACH BO ROBIE,ROBIŁAM DOKŁADNIE TAK SAMO I UWAŻAM ZE DZIEKI TEMU MOJE DZIECKO JEST TAKIE JAKIE JESTKOCHANE,RADOSNE,WESOŁE:)

Ciąża 11 stycznia 2012

Wegetarianka w ciąży, czyli co z tym białkiem?

11 stycznia swój dzień obchodzą wegetarianie. Autorką dzisiejszego wpisu gościnnego jest po raz drugi Magdalena Czajkowska – doradczyni noszenia dzieci w chustach. Magda jest wegetarianką i chciała na łamach naszego bloga poruszyć kontrowersyjny temat, jakim jest wegetariańska dieta kobiety w ciąży (przypominamy, że w kwietniu zostanie mamą). Serdecznie zapraszamy też na bloga Magdy http://przytulia.blogspot.com/ 

Często ktoś pyta mnie: Wegetarianka w ciąży, jak to właściwie jest z tym?

W tym jednym pytaniu kryje się tak naprawdę cała masa innych (wiem, bo często je słyszałam), zaczynając od tych uprzejmych: Jak się czujesz? Czy masz mięsne zachcianki? Czy wyniki badań krwi są w porządku? Ot, zwykłe zainteresowanie moją brzuchatą osobą, w którym oprócz ciekawości, wyczuwa się po prostu troskę 🙂

Lubię te rozmowy, lubię, kiedy po kilku moich zdaniach na twarzy rozmówcy widać uśmiech i ulgę – wszystko jest w porządku. Cieszy mnie też ta ciekawość, dzięki niej mam okazję wiele wytłumaczyć, wyjaśnić. Rozumiem, że choć wegetarianka w ciąży to nie nowość, to nadal nie jesteśmy codziennością. Fajnie jest, gdy ktoś (mimo swojego mięsożerstwa) interesuje się mną i tym tematem. Im więcej świadomych osób, tym mniej mitów i „opowieści dziwnej treści” o wegetarianizmie będzie krążyło po świecie.

Mniej lubię (czytaj: nie znoszę) napastliwe pytania, a raczej komentarze i stwierdzenia typu:

No, ale teraz jak jesteś w ciąży to zaczniesz przecież jeść mięso!?
-Zjedz chociaż kawałek, dla dziecka.
-I tak będziesz miała ochotę na mięso!
-Z sobą to możesz wyczyniać takie głupoty, ale szkodzisz dziecku, chcesz poronić, albo żeby urodziło się jakieś chore!
-Ciekawe, co lekarz na to?
-Musisz jeść białko, kobiety w ciąży potrzebują dużo białka!
-Na pewno będziesz miała anemię!

Problem z tymi osobami jest taki, że wcale nie chcą słuchać. Rozmowa przebiega w znanym mi schemacie, wiem, co za chwilę usłyszę, argumenty też są mi znane: Bo tak. I jeszcze nieśmiertelne: Człowiek to zwierze i musi jeść mięso. Najwięcej do powiedzenia mają, oczywiście, osoby, które o żywieniu, dietetyce wiedzą niewiele, dla których piramida żywienia to mgliste wspomnienie z czasów szkolnych, a wartości odżywcze oznaczają: smaczne albo niesmaczne. Kiedyś jako wojownicza (pyskata) małolata kłóciłam się do upadłego, obrażałam, prowokowałam. Dziś wiem, że szkoda nerwów. Są ludzie, do których nie dotrą żadne argumenty, bo ich po prostu nie wysłuchają.
Wiem też, że mimo wszystko warto rozmawiać, warto odpowiadać na pytania i szanować poglądy innych i nawet jeśli się ich nie podziela to próbować zrozumieć 🙂 Odpowiadam więc na te miłe i mniej miłe pytania:

Wegetarianka w ciąży, czyli moje samopoczucie, wyniki badań krwi i lekarz

Jeszcze przed ciążą regularnie oddawałam krew, byłam więc 2-3 razy w roku kompleksowo badana. Zawsze miałam rewelacyjne wyniki badań krwi. Teraz, w ciąży, jest tak samo 🙂 Mimo tego, że nie przyjmuję dodatkowo preparatów z żelazem (często standardowo przepisywanych ciężarnym) mam wysoki poziom hemoglobiny, a mój lekarz śmieje się, że niejedna osoba „nieciężarna” pozazdrościłaby mi takich wyników, a on ja jestem pacjentką idealną: zdrową i uśmiechniętą :)Jeśli chodzi o informowanie lekarza o moim wegetarianizmie. Ja nie czułam potrzeby zgłaszania tego, nie sądzę, żeby kobiety niewege opowiadały ginekologowi, co jadły na obiad, a co planują na kolację. Jednak tyle osób wokół męczyło mnie ciągłymi pytaniami o opinię lekarza, że w końcu powiedziałam mu. Co on na to? Powiedział, że jeśli wyniki badań są dobre, ja czuję się świetnie to, on może mi tylko pogratulować świetnego zdrowia. Bo, co innego miałby z tą wiedzą zrobić? Wiem jednak, że wiele kobiet ma problem ze swoimi lekarzami. Polega on głównie na tym, że większość lekarzy (ginekologów, internistów, pediatrów) „liznęło” odrobinę wiedzy dietetycznej wiele lat temu na studiach i od tego czasu nie odświeża jej. Lekarze nie czytają raportów najnowszych badań, publikacji z dziedzin spoza ich specjalizacji. Stąd biorą się częste przykrości: Boli panią głowa, oko, ręka, dziecko jest przeziębione. To na pewno z powodu braku mięsa w diecie. Smutne, ale wiem, że wegetarianie spotykają się z takim traktowaniem.

Mięsne zachcianki:

Nie mam 😉 Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej czuję, że dieta bezmięsna jest dla nas najlepsza 🙂

Wartości odżywcze:

Żelazo, czyli sławetna anemia.
Jak już pisałam wyżej, anemii nie mam i chyba nigdy nie miałam. Wręcz przeciwnie, lekarze często dziwią się i gratulują, że mam tak wysoki poziom hemoglobiny, jak na kobietę (standardowo mamy niższą niż mężczyźni). Co tu dużo pisać? Trzeba przyznać, że w pokarmach pochodzenia zwierzęcego około 40% żelaza występuje w postaci łatwoprzyswajalnej (hemowej). Jego przyswajalność wynosi około 20%. Żelazo zawarte w produktach roślinnych jest w postaci niehemowej, czyli przyswaja się dużo trudniej (około 5%). Jednak wystarczy wiedzieć, że witamina C i białko zwierzęce zwiększają ją nawet 5-krotnie. Przecież nie jest problemem  dodanie do potrawy warzywo obfitujące w witaminę C, ser lub jogurtu albo popijać posiłek sokiem lub woda z cytryną.
Poza tym – ile mamy mięsa w mięsie? Czy mięso naładowane chemią, antybiotykami jest wartościowe i dobre? Parówki, sklepowe wędliny, tłusta wieprzowina i przemysłowy drób… jakoś nie wierzę, że rośliny strączkowe, ziarna zbóż (w tym kasze), owoce i warzywa są gorsze.

Mięso, mięso, mięso, czyli walka o białko.

Kto nie czyta nowych (czyli z ostatnich nawet 20 lat) publikacji, nie wie, że zapotrzebowanie człowieka na białko, to tak naprawdę zapotrzebowanie na aminokwasy, które znajdziemy także w roślinach. Kiedyś przeczytałam artykuł, który pięknie i jasno tłumaczy to. Postanowiłam umieścić fragment, ponieważ to białko budzi najwięcej kontrowersji.
„W świetle dzisiejszej wiedzy, stwierdzenie – […] Potrzebujemy białka odzwierzęcego […] – jest błędne z punktu widzenia fizjologii żywienia człowieka. Zapotrzebowanie człowieka na białko to zapotrzebowanie na aminokwasy, które są elementami budulcowymi białka. Niezależnie od źródła białka, po spożyciu posiłku jest ono najpierw przekształcane do aminokwasów, z których później organizm sam wytwarza odpowiednie białka. […] Aminokwasy w białkach roślinnych są takie same jak w białku mięsa, jaj, czy sera, ponieważ są to te same związki chemiczne. Przykładowo lizyna – aminokwas egzogenny (nie wytwarzany przez organizm, czyli taki, który musi być dostarczany z pożywieniem) w soczewicy nie różni się niczym od lizyny w wołowinie (wzór chemiczny C6H14N202), tak jak woda zawarta w marchewce nie różni się niczym od wody zawartej w szynce (wzór chemiczny H2O).
Co więcej, zwierzęta roślinożerne czerpią aminokwasy, będące składnikiem ich mięsa, z roślin, które są pierwotnym źródłem białka na ziemi.
W produktach roślinnych występują wszystkie aminokwasy egzogenne. Różnice między białkiem roślinnym i zwierzęcym wynikają z różnic w proporcjach poszczególnych aminokwasów. […] Niektóre produkty roślinne zawierają więcej jednych aminokwasów i mniej innych w porównaniu do tego stosunku i na odwrót. stanowiłoby to problem, gdyby wegetarianin lub weganin odżywiał się tylko jednym produktem, na przykład tylko pszenicą. natomiast w zwyczajowej diecie wegetariańskiej czy wegańskiej występuję wiele produktów roślinnych z różnych grup: ziarna zbóż, rośliny strączkowe, owoce i warzywa. Podczas każdego posiłku następuje uzupełnianie się aminokwasów, na zasadzie podobnej do układania puzzli.”
(Małgorzata Rzeszutek-Desmond, „Czy człowiek potrzebuje białka odzwierzęcego?”, cały artykuł: http://wegetarianie.pl/Article1950.html).

Witaminy i błonnik.

Gdy jakiś napastliwy antywegetarianin prawi mi morały o mięsie i niedoborze białka pytam: A ile zjadasz dziennie warzyw i owoców? Po chwili zastanowienia pada odpowiedź: Jem wystarczająco, a poza tym biorę witaminy. I ten ludzik, pożeracz białych buł, dosładzanych soków i garści witamin brnie dalej, próbując wmówić mi, że „zła kobieta ze mnie”. A ja wiem swoje, gdyby brakowało nam białka, to na każdej sklepowej półce zamiast suplementów witaminowych stałyby te z białkiem. A to witamin nam strasznie, okrutnie brakuje. Jemy bardzo mało warzyw, troszkę nadrabiamy owocami. A jeśli już jemy to tylko jako mały dodatek, najczęściej gotowane. A rośliny są nam bardzo potrzebne – ogórek na kanapce i ziemniak do obiadu nie wystarczą. Jemy stanowczo za mało ziaren – czasami (gdy na obiad ma być krupnik lub gulasz) sięgamy po kaszę, zazwyczaj jaglaną. A gdzie gryczana, kuskus, jaglana, z pszenicy? Gdzie surowe warzywa? Witaminy w pigułce ich nie zastąpią. Podobnie jest z błonnikiem, białe pieczywo, makarony, jeśli owoc to bez skórki.

Na szczęście nasze myślenie o żywieniu bardzo się zmienia, jesteśmy coraz bardziej świadomi, staramy się jeść i żyć zdrowo! Oby tak dalej 🙂 Przecież nieważne, czy jesteśmy wege, czy mięsożerni, liczy się zdrowy rozsądek i chęć zadbania o siebie i rodzinę 🙂 Trzeba rozmawiać, słuchać i szanować. Wegetarianka w ciąży

Życzę wszystkim samych zdrowych smakołyków! 🙂


Fot. Zlatko Đurić/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Julia Bąk Orczykowska

Ja w ciąży nie jadlam mięsa, obrzydzalo mnie po prostu. Wszystkie wyniki mialam ok. Dzidzia zdrowa;-)

Ewa Kamińska
12 lat temu

Dobrze napisany artykuł. Zachęca do dyskusji i do tego, o czym autorka tekstu wspomina wielokrotnie – do wzajemnego szacunku i odnowienia sztuki słuchania siebie na wzajem.
Życzę szczęśliwego rozwiązania
Ewa

Magda Kupis
12 lat temu

ja w ciąży też byłam „wegetarianką”, ale nie z wyboru. Podobnie jak Julia miałam obrzydzenie do mięsa surowego i już przyrządzonego. Wiele nie brakowało żebym tłukła kotlety dla mej miłości z klamerką na nosie 🙂
Pod koniec ciąży lekarz zalecił mi, żebym jadła mięso, ale już nie pamiętam czy zapytał czy ja w ogóle jem mięso. Na szczęście pod koniec przeszła mi niechęć do niego 🙂

Magda
Magda
12 lat temu

Mimo tego, że lubię i jem mięso to w ciąży nie mogłam na nie patrzeć. Na wędliny, mięso smażone, czy pieczone…fuj. Dziecko zdrowe, ja zdrowa. Wyniki ciążowe miałam rewelacyjne. Podczas karmienia piersią mięso nadal było blee. I jakoś synek nie chorował, dobrze się rozwijał. Znam ludzi, którzy w tej swerze lekko przesadzają. Ale popieram gdy ktoś wie co mówi i robi to rozsądnie 🙂 Pozdrawiam autorkę :*

Magda
Magda
12 lat temu

Dziewczyny, dziękuję za miłe słowa, życzenia i pozdrowienia 🙂 Tak jak piszecie, nasz organizm często sam „mówi”, czego mu potrzeba – najważniejszy jest zdrowy rozsądek 🙂
Pozdrawiam Was ciepło i życzę Wam i Waszym maluchom samych przyjemności! 🙂
Ps. Nie mogę zalogować się przez fejsbuka więc podpiszę się po prostu Magda 😉

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
12 lat temu

Temat bardzo gorący- jednak wiekszość kontrowersji rodzi się nie wokół wegetarianizmu w ciąży jako takiego, a w przypadku pewnych osób. Magda doskonale wie o czym pisze i jej postawa nie wynika z mody czy własnego „widzi mi się”. Jednak możemy spotkac gro osób, które o wegetarianiźmie nie maja bladego pojecia- a próbują zakładać maskę specjalisty. Więc jeśli planujecie ciąże/dziecko/karmienie piersią a przy tym chcecie utrzymać nietypową bądź bardziej wymagającą dietę- nie zapominajcie o spotkaniu np z dietetykiem lub lekarzem- na pewno pomogą ustalic zdrowe granice – i dla Was i dla Maluchów!

kara
kara
10 lat temu

ja z mięsem też kiepsko, ale póki czuję się dobrze i wyniki ok, to się nie martwię. zresztą jestem pod kontrolą lekarza. za to dał mi na wzmocnienie i zwiększenie odporności d-vitum, bo witamina D też ma w tym swój udział:)

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close