Korona paraliż tak chyba można by w skrócie określić to, co się dzieje w ostatnich miesiącach. A po zakończeniu wakacji i rozpoczęciu nowego roku szkolnego – ze zdwojoną siłą. I ja mam już tego naprawdę dość! Bo gdzie się człowiek nie obejrzy, tam koronawirus i związane z nim zakazy.
Moja irytacja wzrosła jeszcze bardziej, gdy od soboty (10.10.) wprowadzono w całej Polsce strefę żółtą, a w związku z tym obowiązek zasłaniania nosa i ust w każdej przestrzeni publicznej, już nie tylko w miejscach zamkniętych. A ja nie chcę nosić tych cholernych masek, kominów, czy innych przyłbic! Jestem zdrowa – a przynajmniej nie mam żadnych objawów choroby zakaźnej, nie widzę więc potrzeby, bym musiała zakrywać pół swojej twarzy.
Czytałam wypowiedzi lekarzy, którzy twierdzą, że to osoby chore (nie tylko na Covid-19), kaszlące i kichające, powinny nosić maski, a najlepiej pozostać w domu do czasu wyzdrowienia(!), a nie ludzie, którzy nie mają żadnych objawów infekcji – i ja się z tym zgadzam!
Dlaczego jestem więc zmuszana i zastraszana srogimi mandatami?! Zresztą zatrważanie społeczeństwa i sianie paniki w obecnej sytuacji to przerażająca codzienność. Najlepiej nie czytać i nie słuchać żadnych wiadomości – w tv, ani w radiu – bo zgłupieć można! Chociaż założę się, że jest gros ludzi, którzy łakną takich wieści, a stacje radiowe i telewizyjne, ogromnie się z tego cieszą, bo rośnie im oglądalność.
W każdym razie ja mam tego po kokardy! Nie chcę więcej słuchać o tym, jaki ten wirus jest straszny, chcę natomiast móc normalnie żyć! Oddychać świeżym powietrzem, a nie wydychanym przez siebie, wprost do kawałka szmatki. Chcę spotykać się z ludźmi, chodzić do kina, kawiarni, pubu, jeździć na wycieczki, zabierać dzieci na place zabaw i swobodnie korzystać z wielu innych miejsc rozrywki, czy wypoczynku.
Nie chcę, by ktoś dezynfekował mnie od stóp po głowę, sprawdzał, czy mam szczelnie zasłonięte usta oraz nos i celował mi prosto w czoło „pistoletem”, będącym w istocie termometrem. A tak się dzieje. Gdzie nie pójdę, tam każą mi spryskiwać się płynem odkażającym (choć de facto nie wiem, co znajduje się w butelce, bo często etykiet brak), każą poprawić maskę, tzn. naciągnąć na nos, mimo że wtedy parują mi okulary i nic nie widzę, a potem sprawdzają, czy aby przypadkiem nie mam temperatury – serio, tak robią np. w hurtowni, w której zaopatruję się w produkty niezbędne mi do pracy i ostatnio w jednym z lokali gastronomicznych w stolicy.
Nie mogę brać udziału w imprezach sportowych, nie tylko jako kibic, ale również jako uczestnik. Byłam w tym roku zapisana na kilka zawodów biegowych i żadne się nie odbyły. Tzn. mogłam sobie jedynie pobiegać sama, po swojej wsi, a potem poprosić o przesłanie mi pocztą dyplomu i medalu, ale przecież to nie o to chodzi w zawodach! To żaden fun!
Moje dzieci nie mogą jeździć na wycieczki, ani nawet opuszczać terenu przedszkola i szkoły (spacer również nie wchodzi w grę), bo jest pandemia, a w związku z tym odgórny zakaz. Od poniedziałku (12.10.) w ogóle nie mogę wejść z córką na teren przedszkola – zostawiam ją w drzwiach.
W szkole u syna są takie obostrzenia, że cały wrzesień na przemian śmiałam się i wściekałam. No bo… dzieci nie mogą nigdzie się gromadzić, chodzić bez celu po szkole, cały dzień mają siedzieć zamknięte w swojej klasie. Jak chcą opuścić salę, muszą oczywiście założyć maski, mimo że w środku ich nie potrzebują. Nie mają szatni, jak do tej pory, więc pierwsze dwa tygodnie nosili buty na zmianę pod pachą – teraz na szczęście dostali szafki zamykane na klucz, uff!
Nie mogą niczego od siebie pożyczać, bo na każdym długopisie, czy zeszycie siedzi koronawirus, gotowy do ataku – mamy już z tego tytułu kilka uwag za „brak przyborów szkolnych”. Każdy uczeń ma nosić swoje ręczniki papierowe do wycierania rąk, bo w ubikacjach nie mogą być teraz ogólnodostępne (jak to było jeszcze w zeszłym roku), no bo przecież może na nich siedzieć koronawirus.
Na w-f`ach nie wolno grać w gry zespołowe – bo to oznacza zbyt bliski kontakt uczniów, nie jest zalecane używanie sprzętów – bo później ktoś musiałby je dezynfekować, a na dodatek, co jest dla mnie chyba największym absurdem, muszą przynosić swoje karimaty, ponieważ w dobie pandemii nie wolno siadać na podłodze, bo przecież czai się na niej koronawirus!
Ponadto pani dyrektor odmówiła dzieciom (uczniom “swojej” szkoły) udostępnienia sali gimnastycznej na popołudniowe zajęcia z piłki nożnej, bo nie chce brać odpowiedzialności za ewentualne zakażenia.
To wszystko jest dla mnie śmieszne i żenujące…
Nie rozumiem dlaczego ciągle padają pytania „czy i kiedy pozamykane zostaną placówki oświaty”, skoro sklepy i galerie handlowe są czynne normalnie i każdego dnia przewijają się w nich tłumy ludzi? Dlaczego lekarze pracujący dla NFZ boją się przyjmować pacjentów i uskuteczniają tzw. tele porady, a Ci, którzy przyjmują prywatnie, już takich obaw nie mają? A może tam koronawirus nie przychodzi, bo go nie stać? Wszak teraz ceny wizyt u specjalistów poszły (mocno) w górę…
Jak długo ten cały cyrk będzie jeszcze trwał? Do przyszłej wiosny, do lata? A może do czasu wynalezienia cudownej szczepionki, czyli nie wiadomo do kiedy…
Przeraża mnie ta wizja. Czasem zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi?
Moja babcia, która wierzy (chyba) we wszystko, co usłyszy w tv, boi się o swoje i dziadka zdrowie, do tego stopnia, że ciągle odwleka spotkanie z moją rodziną. A bardzo przy tym ubolewa, bo nie widzieliśmy się już długo i strasznie tęskni za swoimi prawnukami. Przypuszczam, że nie jest w tym strachu odosobniona. I tylko czekam, kiedy przed zbliżającym się Świętem Zmarłych, a następnie Bożym Narodzeniem, znowu przyjdzie nam słuchać z ust polityków – „Zostańcie w domach!”.
Ilu ludzi posłucha i spędzi kolejne świąteczne dni w tym roku w samotności?
I żeby była jasność, nie zamierzam snuć teorii spiskowych i z kimkolwiek o tym prawić, moją intencją nie jest również wyśmiewanie tych, którzy wierzą w to, że ten koronawirus jest zły, ani tych, którzy go totalnie lekceważą. Ale fakt jest taki, że chciałabym mocno tupnąć nogą i zatrzymać ten cały korona paraliż.
Poza tym moim zdaniem z tym wirusem trzeba nauczyć się żyć, tak jak z całą masą innych drobnoustrojów, które krążą wokół nas – według opinii naukowców jest ich około 200 miliardów, a my je połykamy, wdychamy i wcieramy w skórę.