Wiadro internetu pilnie (nie)kupię!
Kiedy rok temu na urlopie zabrakło mi internetu mobilnego, poszłam do kiosku, kupiłam pierwszy z brzegu starter, włożyłam w modem i znowu byłam w kontakcie ze światem. W tym roku chciałam przejść utartym szlakiem. O święta naiwności! Wprowadzona pod koniec lipca ustawa antyterrorystyczna skutecznie i nieodwołalnie pogrzebała moje plany.
Jako że od końca lipca byłam na urlopie, o nowej ustawie nic nie wiedziałam. Zresztą nie oszukujmy się, nawet gdybym nie była na urlopie, też bym nic nie wiedziała. O sprawie dowiedziałam się przypadkiem, podczas rozmowy telefonicznej na zupełnie inny temat. Nic to, ostrzeżony uzbrojony, więc do dzieła.
Pierwszą rzeczą, o jakiej zapomniałam, było przełożenie dowodu osobistego do portfela. Ponieważ przekładam go raz na rok, kiedy wsiadam do pendolino (razem z biletem trzeba pokazać dowód), kompletnie zapomniałam, że go nie mam. Szlag by to trafił. Nastałam się w kolejce w salonie T-mobile tylko po to, żeby się dowiedzieć, że bez dowodu nikt mi nie sprzeda startera. Próbowałam przekonać panią, że mąż ma inne numery w sieci, więc może nowy numer zarejestrować przez internet. No tak, pod warunkiem, że już go ma. Kupić nowego nie można.
Z rozpaczy poszłam do kiosku. Kupiłam starter Orange. Bez dowodu. Szczęśliwa jak kot po dorwaniu się do surowej ryby włożyłam go do modemu. Brak połączenia. Nic to, grunt to się nie poddawać. Włożyłam do telefonu. Na dzień dobry dostałam nakaz wybrania taryfy (a czy ja się znam na taryfach na kartę w Orange?!) oraz wybraniu pięciu cyfr, to dostanę numer telefonu. Wybrałam. Dostałam. Spróbowałam zadzwonić. Zonk. Nic z tego, nie będę dzwoniła, jak nie zarejestruję karty. No szlag by to trafił. Ja nie potrzebuję nowego numeru, nie zamierzam mieć kolejnego do kolekcji, potrzebna mi była jednorazówka, taka karta ważna tydzień, a jak nie doładujesz, to stracisz numer. Dokładnie tyle potrzebowałam. Nic więcej.
Kartę wrzuciłam do portfela i obrażona na cały świat uznałam, że niech spadają. Najwyżej nie pogadam sobie przez Skype. No ja, jak ja. Cały ten cyrk był z myślą o cioci i wujku, którzy udzielili nam gościny pod swoim dachem, chciałam im umożliwić zobaczenie wnuczki mieszkającej po drugiej stronie kuli ziemskiej.
Traf chciał, że znalazłam się w centrum handlowym. Ooo, jest Orange, super! Druga w kolejce jestem, genialnie! Taaa… Czterdzieści minut czekałam. Przy okazji dygresja. Przyszedł do Orange człowiek z zablokowaną kartą. Pani za ladą uznała, że karta zablokowała się, bo… za dużo i za szybko dzwonił. Czujecie?! Ale nic to, ona mu da inną. Znaczy sprzeda. Sprzedała, kazała mu coś tam ponaciskać i radośnie pokazała, że telefon działa. Faktycznie działał, tylko numer był nowy… Ale w końcu czy to takie ważne?
Ponieważ w Orange było długo i nudno zaproponowałam mężowi, żeby poszedł do T-mobile, bo to obok i nie ma tam kolejki. Niech kupi starter i zarejestruje. Wrócił z informacją, że startery się skończyły, można sobie w kiosku kupić i przyjść do nich. Ręce i cycki opadają.
W końcu udało mi się ten numer zarejestrować i gdybym go pamiętała, to może nawet bym Wam podała. Karta leży w portfelu i wcale nie jestem pewna, czy jeszcze można z niej dzwonić, czy już nie. Pewnie w przyszłym roku i tak kupię nową.
Ten cały cyrk z głupim starterem dał mi sporo do myślenia. Ustawę wymyślono ponoć po to, żeby żaden terrorysta nie mógł przyjechać do nas, kupić telefonu na kartę i spowodować małego albo całkiem dużego “bum”. Po pierwsze, jak terrorysta jest mądry, to kupi sobie kartę tam, gdzie się da i wykupi roaming. Jak go na bombę stać to i na telefon te parę groszy znajdzie. Po drugie, ledwo przed chwilą odbyły się Światowe Dni Młodzieży, polskich starterów rozsianych po całym świecie są w tej chwili dziesiątki tysięcy. Kupione przed 25 lipca będą aktywne bez rejestracji do 1 lutego przyszłego roku. Czyli jeśli ktoś chce odpalić bombę przez telefon, to mamy przed sobą najbardziej ryzykowne pół roku. Potem już nie będzie w obiegu nierejestrowanych kart pre-paid. Po trzecie – pilnujcie telefonów, bo teraz się zaczną kradzieże na potęgę. Może jak ktoś sobie w piwnicy skonstruuje bombę domowej roboty, to już na telefon mu zabraknie i sobie ukradnie. Może nawet bombę ukradnie. A dziwna moda na noszenie telefonów w tylnej kieszeni spodni to proszenie się o kłopoty.
Po co więc ta cała ustawa antyterrorystyczna? Odpowiedzcie sobie sami.
Moja karta jest mi po nic, kiedyś pewnie bym ją komuś oddała, dziś tego nie zrobię. Dlaczego? Bo nie wiem, przez ile rąk przejdzie, do kogo ostatecznie trafi i o co mogę być na przykład za dwa lata oskarżona. Szybciej ją zjem.