Emocje 28 kwietnia 2012

W Twoich ramionach…

„Usłyszałam niedawno od mojej siostry – można rzec zaprawionej w boju mamy dwójki pociech – kawał. Prawda, czy fałsz?
Co robisz gdy Twoje PIERWSZE dziecko połknie pięciozłotówkę?
– dzwonisz po pogotowie.
Co robisz gdy Twoje DRUGIE dziecko połknie pięciozłotówkę?
– czekasz cierpliwie aż „odda”.
Co robisz gdy Twoje TRZECIE dziecko połknie pięciozłotówkę?
– potrącasz mu z kieszonkowego!

Jakby nie podchodzić to tego dowcipu, w każdej historii czy plotce jest źdźbło prawdy.
Na początku nowej drogi w roli Mamy, jeszcze tak nieznanej i krętej z przejęciem wręcz zamykamy nasze dziecko w ochronnej bańce. Z czasem uczymy się coraz bardziej otwierać granice – z jakim skutkiem? Bardzo różnym. Pierwsze wdrapywanie na kanapę przyprawia o palpitacje serca, a równocześnie cieszy w najbardziej skrytych zakamarkach umysłu – moje dziecko już to potrafi! A jednak coraz mniej mnie potrzebuje…

Pierwszy guz na czole okupiony często krokodylimi łzami – nie dziecka a naszymi, a przecież będą ich jeszcze setki! Pierwsze zdarte kolano, pierwszy upadek – to tak naturalne, porządek dzienny, wydaje się z perspektywy dłuższego czasu, a jednak te pierwsze kilka razy wręcz wpychało siłą w nasze głowy pytanie „Czy mogłam temu zapobiec?!”, a po chwili, „Czy w ogóle powinnam temu zapobiegać?!”

I znowu bycie mądrym rodzicem, staje na pograniczu zdrowego rozsądku – reprezentującego swego rodzaju naturalną kolej rzeczy, a z drugiej strony rozterki filozoficzne na iście naukowej płaszczyźnie!
Zawsze, bez względu na to, co sobie wyobrazimy i zaplanujemy, pojawia się niepokonane ALE…
„Jak się nie przewróci, to się nie nauczy!” Mówi przysłowie, ALE…. Jeżeli stanie się coś strasznego – nie zdarte kolano, a coś znacznie gorszego?
„Nie przeżyję za moje dziecko Jego życia!” niejednokrotnie zaklinamy w naszych głowach, ALE… po co ma cierpieć przecież jestem po to by je chronić!

I chyba jedynym wyjściem z tak patowej sytuacji jest zdać się na instynkt – instynkt matki, lecz jak każdy i on potrafi gorzko zawodzić. Nie zamykajmy w szklanej bańce, ale nie zostawiajmy decyzji w rękach przypadku i losu. Słuchajmy głosu serca, ale dajmy szansę głosowi rozsądku – a samo życie i czas pomogą nam trafić na naszą drogę!

Czy możemy „zapobiegać” – chyba wręcz musimy – bo jesteśmy po to by chronić nasze dzieci! Jednak dopuszczajmy do siebie myśl, że nasza ochrona nie może krzywdzić i hamować. To chyba najcięższe zadanie.
Czy kiedykolwiek na naszej półce stanie statuetka „Grand Prix Matki Idealnej” – za idealne i „bezbłędne” wychowanie, oraz wyróżnienie dla „Królowej Złotego Środka”?

NIE!!! I nie jest to przejaw pesymizmu! Być może kluczem do naszego małego sukcesu na tu i teraz jest pogodzenie się z tym – jednak nie oznacza to że nie mamy się starać! Nasze starania i chęć dążenia do ideału – jest tak naturalna jak nasze rozterki – bo chodzi o nasze dzieci, dla których chcemy wszystkiego co najlepsze, dla których chcemy być najlepszymi Mamami! I całe szczęście, że każda Mama jest najlepsza dla swojego dziecka i nie musi stawać z nikim w konkury!

A czy znieczulenie będzie działać wraz upływem czasu, trochę tak! Przecież nie zabijemy swoich obaw jednym postanowieniem, ale każda kolejna sytuacja będzie nas przybliżać do stanowiska zrównoważonego obserwatora! Jednak zawsze może zdarzyć się coś co jest dla nas i naszych dzieci nowością – wtedy mamy nasze ramiona – najlepszy parasol ochronny na świecie, bo działa i na ciało i na duszę!

A Wy jaki nosicie “Parasol” nad swoimi dziećmi? Czy też podejmujecie walkę w swoich głowach? Jak radzicie sobie z pytaniami bez odpowiedzi?

Źródło zdjęcia: SXC

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Aleksandra Greszczeszyn

Rzeczywiście nie jest łatwo samej sobie, jako mamie, wytyczyć granice, w których będzie się rozkładać ten „parasol bezpieczeństwa”… Ja staram się jednak dawać córce jak najwięcej samodzielności i swobody, ale bywa, że też jestem przewrażliwiona na punkcie jej bezpieczeństwa… Teraz mam już drugiego maluszka i w związku z przytoczonym kawałem sądzę, że faktycznie drugie dziecko zmienia perspektywę – bo my jako rodzice też się uczymy, ile wolności dziecku można dawać.

Barbara Heppa-Chudy
11 lat temu

Olu! Drugie dziecko? Czyli Twój maluszek trochę się pośpieszył i jest już z Wami?
Opowiadaj nam szybciutko, co i jak?

Aleksandra Greszczeszyn

Basiu, Szymonek przyszedł na świat 5 dni przed terminem – 24.04. o 2:55 🙂 Syneczek waży 3390 i ma 55 cm:)

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
11 lat temu

Gratulacje!!! 😀

Aleksandra Greszczeszyn

Dziękuję:)

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
11 lat temu

Ja pamiętam dwulatkę wspinającą się po drabinkach i stałe hasło: Mamo akuresuj mnie. Bardzo długo upierałam się przy asekuracji na wysokości. Uprzedzałam wszystkie możliwe sytuacje i wymuszałam samokontrolę. Jeśli podbiegła zbyt blisko huśtawek, wołałam i kazałam wymyślać o co mi chodzi. Tym sposobem dziecko szybko kojarzyło, że są obszary, gdzie musi wzmóc czujność. Zawsze byłam zwolenniczką bardzo długiej smyczy. Czasami trzeba było pokazać, że uderzenie huśtawką może zaboleć. Eksperymenty przeprowadzałam na pustych huśtawkach. Dziecko dużo lepiej zapamięta doświadczenie niż gadanie. Osłaniałam ręką kant i mówiłam: zobacz, nie popatrzyłaś i nabijesz guza jak mama nie zdąży zasłonić. Wielu rzeczy nie przewidziałam.… Czytaj więcej »

Zabawa 25 kwietnia 2012

Jestem sobie przedszkolaczek…

Pół roku temu pisałam na blogu o moich doświadczeniach związanych z nianią. A teraz minął ponad miesiąc, odkąd mój niespełna trzylatek został przedszkolakiem! Myślę, że został przez nas – rodziców – dobrze przygotowany do tego nowego etapu swojego życia. Pół roku wcześniej chodził dwa razy w tygodniu na zajęcia z rówieśnikami do domu kultury, został całkowicie odpieluchowany i usamodzielniony w samoobsłudze. Opowiadaliśmy mu też dużo o przedszkolu, wspominaliśmy własne przygody z przedszkolnego okresu, wymienialiśmy wszystkie niezaprzeczalne zalety tego miejsca: koledzy, zabawki, śpiewanie… Aleks nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie tam pójdzie!

Dostanie się do przedszkola w środku roku szkolnego jest rzeczą niesłychanie trudną (i nawet nie myślę tu o placówkach publicznych) – wszędzie jest komplet i po prostu nie ma miejsc. My mieliśmy szczęście, bo niedaleko właśnie powstał nowy punkt przedszkolny.
Gdy poszliśmy zwiedzić przedszkole – Aleks nie chciał wracać do domu, tak bardzo mu się spodobało. Ale mam niesamowite dziecko! – myślałam. Pierwsze dni mijały podobnie – szybki buziak na pożegnanie rano i niewielkie rozczarowanie w oczach, że już po niego przyszedł tatuś. Duma nas rozpierała, gdy z ust pani słyszeliśmy, że nasz synek dobrze sobie radzi i że jest grzeczny!

Sam główny zainteresowany o przedszkolu mówił niewiele, zazwyczaj rzucał lakoniczne „było fajnie”. Rozkręcał się podczas popołudniowych zabaw w domu, kiedy to w najlepsze bawił się w przedszkole. Dzięki tej codziennej zabawie szybko poznaliśmy imiona jego kolegów i koleżanek, dowiadywaliśmy się jak Aleks w przedszkolu spędzał czas, jakie panie przedszkolanki stosują metody pracy, jak się zwracają do dzieci i w jaki sposób karzą i nagradzają. Tak oto pięknie zaczęła się przygoda Aleksa w “Domowym Przedszkolu”.

Ale sielanka trwała krótko – wkroczyliśmy w tzw. etap obniżonej odporności wczesno przedszkolnej – zaczęło się od kataru, potem kaszel, zapalnie spojówek, zapalenie ucha itp. Gdy wreszcie najgorsze mieliśmy za sobą, nastąpił kryzys innego typu – kryzys przedszkolny!
Aleks budził się rano z hasłem, że nie chce iść do przedszkola! Przez 3 dni w szatni rozgrywały się dantejskie sceny. Dziecko z całych sił uczepione mojego ciała i krzyczące „nie chcę, nie zostawiaj mnie!”. Trzymałam się dzielnie, ale zamykając za sobą drzwi, łzy ciekły mi po policzkach. Musiało minąć trochę czasu, zanim mój synek znów poczuł się w nowym miejscu bezpiecznie. Przedszkolny bunt synka powoli ewoluował – poranne awantury zostały zastąpione cichym pochlipywaniem, aż wreszcie Aleks znów zaczął wchodzić do przedszkola z uśmiechem na twarzy. Uff!

W tym trudnym (w naszym przypadku na szczęście krótkim) kryzysowym okresie dowiedziałam się o czymś – co trochę mi pomogło – ta przerażająca rozpacz dziecka, ten jego głośny szloch, niekoniecznie oznaczają traumę przeżyć, a są jedynie dowodem na to, że przedszkolak nie potrafi jeszcze panować nad swoimi uczuciami. Aleks zresztą na pytanie cioć i innych napotykanych osób – czy podoba Ci się w przedszkolu? mówił – „Tak! Tylko płaczę.” „A dlaczego płaczesz?” , Aleks – „Bo chcę do mamy”… No kurcze, w końcu łączy nas coś szczególnego! Ja też za nim bardzo tęsknię. I choć oboje wolelibyśmy żeby było jak dawniej, etap gdy jesteśmy razem w domku skończył się bezpowrotnie…

Na dzień dzisiejszy kryzys przedszkolny jest zażegnany (żebym tylko nie zapeszyła).
A czy Wasze dzieci chodzą do przedszkola? Jakie były początki? Czy odprowadzanie na zajęcia wiązało się z dużym stresem Waszym i Waszych maluszków?

Subscribe
Powiadom o
guest

13 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Agnieszka Danielewicz
11 lat temu

U nas nie było żadnego kryzysu na szczęście. Zuzia od samego początku lubiła przedszkole, to ja chyba bardziej to przeżywałam. Byłam nawet pewna że problem pojawi się gdy jej wychowawczyni po półtora roku poszła na zwolnienie lekarskie bo spodziewa się dziecka, ale ona to przyjęła super mówiła że ta nowa pani też jest fajna. Czasami tylko marudzi jak jej przyjaciółka jest chora że nie chce iść, albo rano jak jej się nie chce wstać.

Anna Kopeć
11 lat temu

My mamy za każdym razem kryzys, gdy Kuba wraca do przedszkola i myślę, że jest związany z faktem, że od początku roku chodził bardzo rzadko, a także dlatego, że co dzień rano zaprowadza się dzieci ze wszystkich grup do jednej sali. Kuba nie lubi zmian, innej sali, dzieci z niej ani Pań, uwielbia za to swoją grupę i swoje ciocie. Mamy w swoich przeżyciach przedszkolnych kilka pierwszych dni i czekają nas następne, ponieważ po 2 tyg. jak zaczął chodzić załapał „coś” przez co kaszlał i smarkał do stycznia bez przerwy (lekarze nie chcieli mu robić badań tylko ładowali antybiotyki raz… Czytaj więcej »

Anna Kopeć
11 lat temu
Reply to  Anna Kopeć

Na blogu zamieściłam dwie recenzje książeczek dla przyszłego przedszkolaka, które kupiłam Kubie. http://www.wswieciezabawek.blogspot.com/p/ksiazeczki-dla-przyszego-przedszkolaka.html

Karolina Wawrzyniak
11 lat temu

DZIEWCZYNY A JA MAM PROBLEM… MOŻE ,KTÓRAŚ MI PORADZI CO ZROBIĆ…. PARĘ DNI TEMU OKAZAŁO SIĘ ,ŻE DOSTALIŚMY SIĘ DO PUBLICZNEGO PRZEDSZKOLA… BYŁAM CAŁA W SKOWRONKACH I NADAL Z TEGO TYTUŁU JESTEM…NATOMIAST JEDNA RZECZ NIE SPĘDZA MI SNU Z POWIEK… CHODZI O ZAŁATWIANIE SIĘ DO NOCNIKA ! MÓJ MICHAŁ MA 2,5 ROKU I NIE CHCE SIĘ DO NIEGO ZAŁATWIAĆ !!! :/ SIKU OWSZEM ZROBI ,ALE DOPIERO JAK GO POSADZĘ…. SAM NIE ZAWOŁA A JAK TRZEBA ZROBIĆ „TO DRUGIE” TO NAWET POTRAFI SIĘ WSTRZYMYWAĆ 5 DNI BYLE BY NIE ZROBIĆ DO NOCNIKA… :/ ON CHCE NA STOJĄCO, KAŻDY MA WYJŚĆ Z… Czytaj więcej »

Anna Kopeć
11 lat temu

Spokojnie, macie jeszcze sporo czasu, pewnie nie jest gotowy. Może pokaż mu swoje majtki (wiem, że to głupie, ale ja tak robiłam), pokaż, że dorośli ludzie noszą takie prawdziwe majty, nie siusiają w nie. Rozmowa wiele może zdziałać. Ja tak tłumaczyłam Kubie, pokazywałam, puszczałam bez pieluchy… sprzątałam i sprzątałam, aż pewnego dnia (gdy używaliśmy jeszcze pieluchomajtek – polecam!) sam zawołał, że chce takie majtki jak mama i tata i zakładałam mu. Raz na trochę, potem na co raz dłużej. Za zawołanie i zdążenie dostawał nagrodę (wiem, że niektóre mamy mnie potępią, ale była to jedna kosteczka mamby za każde siusiu… Czytaj więcej »

Barbara Heppa-Chudy
11 lat temu

Do września dużo czasu! I będzie coraz cieplej, więc warto wykorzystać lato i radykalnie pożegnać się z pieluchą (czyli w dzień jej w ogóle nie zakładać). Niech Michałek śmiga w samych majtach. I tak jak pisała Ania – niech sobie sam wybierze jakieś fajne. A Ty uzbrój się w cierpliwość i mopa albo szmatę 😉

U nas był problem z kupką i motywowaliśmy Małego balonami. Jak się udało to jeden balon, na którym rysowałam (albo mąż) mordkę jakiegoś zwierzątka.

A może zamiast nocnika nakładka na ubikację?

I jeszcze mogę polecić bajkę 😉 http://www.youtube.com/watch?v=ix0IlU5ryuM

Anna Kopeć
11 lat temu

Ale fajny ten filmik! My teraz jesteśmy na etapie porzucania nocniczka na zawsze, ale odbywa się to bez większego problemu, bardziej muszę walczyć o to, by młody pamiętał o myciu rączek bo leci do ubikacji, zrobi co trzeba, cieszy się i zwiewa byleby nie dotknąć mydła… 😛
Jeszcze co do nauki załatwiania sie na nocniczek polecam wszelkiego rodzaju książeczki o tej tematyce. Jest nawet taka seria książeczek „Julka poznaje świat” i jest z tej serii książeczka „Kłopotliwa sprawa z Wc”. Po mimo, że to książeczka o dziewczynce to polecam. (Mój Kubuś też ma książeczki z tej serii). http://ksiazkidladziecka.pl/index.php?p251,klopotliwa-sprawa-z-wc-julka-poznaje-swiat

Kobiecym_okiem
Kobiecym_okiem
11 lat temu

U nas poszło gładko, bo starszy syn chodził wcześniej do żłobka, więc był w jakiś sposób przyzwyczajony do rozłąki z rodzicami na te parę godzin (choć z perspektywy czasu oceniam, że te 8 godzin poza domem to zbyt długo jak na dwulatka). Moim stresem było odpieluchowanie – zaczęliśmy w czerwcu, pozwalając na bieganie bez pieluchy (byłam w domu ze „świeżo urodzonym” braciszkiem) i do końca sierpnia byłam zrezygnowana – myślałam, że nigdy się to nie uda. Jednak myliłam się – syn jakby się „zmobilizował” w przedszkolu – być może przez obserwację, że inne, nieco starsze dzieci też chodzą do toalety.… Czytaj więcej »

Aleksandra Greszczeszyn

A moja Julka chociaż ma 4 latka do przedszkola nie chodzi. Uroki wsi – do najbliższego przedszkola ponad 6 km, a zapisują tylko dzieci, których oboje rodzice pracują…

Anna Kopeć
11 lat temu

Masakra… współczuję, bo mimo wszystko przedszkole to fajna sprawa!

Aleksandra Greszczeszyn
Reply to  Anna Kopeć

Dokładnie. Ona miała czas, kiedy bardzo ciągnęło ją do dzieci i płakała widząc przedszkole i przedszkolaków… A teraz… Przeszło… I płacze, kiedy mówię, że wkrótce pójdzie do zerówki.

Emocje 24 kwietnia 2012

Premiera książki „Bitwa o gród Sędziwoja”

Smoki i zamki? Nie tym razem! Lasy, grody i łuki domowej roboty. Z największą przyjemnością polecamy Wam książkę „Bitwa o gród Sędziwoja”, która została wydana pod naszym patronatem – Bloga W Roli Mamy! Jest nam bardzo przyjemnie móc choć w drobnej mierze przyczynić się do tego przedsięwzięcia! A zatem już dziś możecie biec do księgarni i chwycić swój egzemplarz.

Czy jest jeszcze miejsce dla prawdziwych „rycerzy” w naszym świecie? Wierzę, że znajdzie się choć skrawek wolnej przestrzeni w naszych sercach i całkiem sporo miejsca na kartach powieści dla dzieci i młodzieży „Bitwa o gród Sędziwoja” – a tę nadzieję zaszczepił we mnie autor Tomasz Kruczekza co serdecznie mu dziękuję!

Książka jest jak miód na serce spragnione czegoś odmiennego od zielonych kosmitów, szarych robotów i plastikowych superbohaterów świata konsumpcji.

Napisana z sercem i dla serca Czytelnika – lecz nie tylko. Autor nie zapomniał o potrzebach młodego umysłu, ale o tym trochę później…

Musze przyznać Wam, że gdy w grę wchodzą tematy historyczne lub „fantastyka” jestem sceptycznym i wymagającym odbiorcą. Po prostu nie są to moje „koniki” więc książka musi być naprawdę wciągająca  i lekka w lekturze, żeby zachęcić i rozkochać w sobie takiego uparciucha jak ja 🙂

Chapeau bas! Udało się w 100%, nie mogąc się samej sobie nadziwić książkę „wciągnęłam” prawie na przysłowiowe śniadanie! Czyta się bardzo dobrze. Jednak nie kosztem jakości czy wiarygodności. Ta opowieść w pełni oddaje klimat dawnych dziejów. Można powiedzieć, że jest małym i podręcznym wehikułem czasu.

„Na poważnie” lecz dla rozrywki.

Nudy? Nic podobnego, nawet, a raczej przede wszystkim dla dzieci! Aby cała historia była atrakcyjna dla młodych Czytelników, bohaterami tej opowieści są ich rówieśnicy. Towarzyszymy im w ich życiu, na dobre i na złe, we wspaniałej przygodzie. Losy dzieci z różnych „obozów” niespodziewanie spłatają się  ze sobą. Wyruszają we wspólną i nieznaną „drogę” – pełną przygód i dobrej życiowej nauki, a w ich rękach leżą losy zjazdu gnieźnieńskiego…

Autor zaprasza nas do świata z końca X wieku. Archaizmy i „niecodzienne” dla współczesnego śmiertelnika słowa, w pełni oddają nastrój tamtej epoki – nie przeszkadzając jednak w zrozumieniu treści, są swego rodzaju dopełnieniem całości. Jeżeli nie znacie jakiegoś słowa z pomocą przyjdzie zamieszczony na końcu słowniczek.

„Bitwa o gród Sędziwoja” to bardzo wartościowa i unikatowa perełka. Na swoich kartach prezentuje w bardzo przystępny sposób, poniekąd zaniedbane dziś wartości: miłości do ojczyzny, własnej historii, cnoty i męstwa. Być może ta lektura zaszczepi w Waszych dzieciach lub Was samych pasję do dawnych dziejów, naszych dawnych dziejów. Kiedy rycerze mieli damy swego serca, wielcy wojowie nie zawsze mieli błyszczące zbroje – ale były sprawy najwyższej wagi – nawet dla najmłodszych z rodu!

Serdecznie zapraszamy Was do lektury w imieniu autora Tomasza Kruczka, Wydawnictwa Replika oraz całej naszej Redakcji!

Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Haluszczak
11 lat temu

Wydaje się naprawdę ciekawa – może się skuszę… 🙂

Magda Kupis
11 lat temu

Jeśli tylko skończę czytać wszystkie książki, które zaczęłam pewnie się skuszę, choć to też nie moje klimaty, ale kto wie, może się przekonam 🙂

Joanna Fizia
Joanna Fizia
11 lat temu

Moje klimaty także to nie są 😛 ale po takich pochwałach i zachętach – przełamię się i sprawdzę, a nóż widelec polubię..?! 🙂

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close