Moja podróż do przeszłości, czyli wakacyjne wspomnienia z dzieciństwa
Zabiorę Was dzisiaj w podróż, do przeszłości. Do moich wakacyjnych wspomnień z dzieciństwa.
Chodźcie…
“Iks” lat temu, gdy byłam małym dzieckiem, jeździliśmy na wakacje do dziadka w Bydgoszczy, na tzw. Osówkę (Osowa Góra). Co roku nie mogliśmy się tego doczekać i zawsze niecierpliwie odliczaliśmy czas do wyjazdu – długiej i nudnej podróży przez pół Polski. Pociągiem albo autem – dużym fiatem, pozbawionym klimatyzacji. Latem, w upalne dni to była totalna masakra. Ale co zrobić, kiedyś tak się jeździło. Z otwartymi oknami, przez które wpadały papierosy 😛 i otwartymi drzwiami, gdy stało się na światłach albo przejazdach kolejowych.
Dziadek mieszkał w dużym domu. Na parterze urzędował on, a na piętrze wujek Darek i Wiesiek z rodziną, w tym z czwórką kuzynostwa. Do tego zawsze zjeżdżał wujek Rysiek z trojgiem swoich dzieci, no i jeszcze dwoje od wujka Janusza. Z naszą trójką było więc nas dwanaścioro! Obłęd co? 🙂
Ale to właśnie było fajne – dom pełen ludzi, w którym wiecznie panował gwar. Zawsze było wesoło i nigdy nie narzekaliśmy na nudę, mimo iż nie mieliśmy żadnych gier komputerowych, smartfonów czy tabletów!
Pamiętam, że dziadek miał ogródek za domem, szklarnię i kilka krzewów oraz drzew owocowych. Do dziś z uśmiechem na ustach wspominam czerwone porzeczki, agrest – którego chyba nie jadłam od tamtej pory!, jabłka i gruszki. Pamiętam jak pożeraliśmy (dosłownie!) marchewkę, lekko ją tylko otrzepując z piachu bo na mycie nie było czasu 😉 Albo jak podkradaliśmy i pałaszowaliśmy ogórki czy pomidory – matko, jak one pachniały i smakowały! Dziś te sklepowe warzywa już tak nie pachną, nie smakują, nawet nie wyglądają bo teraz wszystkie są jak po jakiś sterydach.
Pamiętam jak z moją kuzynką Dominiką uwielbiałyśmy wyciągać wszystkie buty na obcasach, przymierzać je i paradować po podwórku, udając przy tym, że jesteśmy już dorosłe. Wtedy tak nam było śpieszno do dojrzałości, a dziś oddałabym wiele by choć na chwilę móc cofnąć się do tych cudownych, beztroskich chwil.
Z łezką w oku, wspominam też wakacje z drugim dziadkiem i babcią. Jak jeździliśmy z nimi nad morze i całymi dniami przesiadywaliśmy na plaży. Babcia robiła nam kanapki z masłem i zielonym ogórkiem, albo z pomidorem – to był rarytas! A my, niemal do zachodu słońca babraliśmy się w piachu, słuchając w tle wakacyjne przeboje „lata z radiem” Polskiego Radia – do dziś słyszę w głowię tę charakterystyczną muzyczkę tej stacji 🙂
Pamiętam też jak jeździliśmy z dziadkami na wakacje do biłgorajskiego lasu, pod namioty – w których spali chłopaki, i na kemping – w którym spałam ja z babcią. Nie mogę powiedzieć, że ten rodzaj wczasowania mi się nie podobał, ale muszę przyznać, że dla mnie – typowej dziewczyny bojącej się pająków i wszelkich innych robali, nie należały do wybitnie przyjemnych. Do dziś z obrzydzeniem wspominam wszechobecne „krzyżaki” i szczypawki – czy jak one się fachowo nazywają? Właziło to wszędzie, nawet w ubrania, co przyprawiało mnie o palpitacje serca!
Pamiętam jak kąpaliśmy się w metalowej misce, jak praliśmy ciuchy na tarce i chodziliśmy je płukać do rzeki 🙂 Pamiętam jak nasza prababcia Marysia – taka prawdziwa babulinka z chustką na głowie, sukienką za kolana i fartuszkiem przewiązanym w pasie, przynosiła nam co rano świeże mleko, prosto od krowy, którego tak nie cierpię! I śmietanę i masło…
Wspominam też leżące wszędzie kupy od krowy, na które zawsze wołaliśmy „miny”, albo „złotka” 🙂 I snopki siana na polu, stonki w ziemniakach. I jak czasem chodziliśmy z braćmi podkradać sąsiadom kolby kukurydzy, źdźbła zboża czy czereśnie z drzewa 🙂 Albo jak dziadkowie wyciągali nas na grzyby i jagody do lasu. Zbierać tego co prawda nie lubiłam bo tam wszędzie pająki były 😉 ale za to jeść uwielbiałam. Szczególnie takie grzyby, na które moi dziadkowie mówili „betki” – przysmażali je delikatnie na patelni i układali na kromce chleba. Rany jakie to było pyszne!! Na samą myśl dostaję ślinotoku!
Uśmiecham się również gdy przypomnę sobie nasze wypady do przydrożnego baru „Gucio”, gdzie moi dziadkowie sączyli zimne piwko, a my pepsi w szklanej butelce i porcję frytek – nasz ulubiony zestaw. No i lody na gałki, które kosztowały raptem 0.50 groszy!
Z radością w sercu wspominam też wakacje spędzane w rodzinnym mieście, gdy byliśmy już nastolatkami. Z paczką przyjaciół, z jednego podwórka, jeździliśmy wówczas rowerami nad jezioro, na Chechło – 20 km więc całkiem konkretna wyprawa to była. Ale pakowaliśmy się w plecaki i pedałowaliśmy co sił w nogach, nie zważając na brak ścieżek rowerowych i liczne wertepy.
W ogóle w tamtych czasach, całe dnie spędzaliśmy na dworze, a wieczorami robiliśmy ogniska – na rozpoczęcie i zakończenie wakacji było obowiązkowe! Jak sobie pomyślę, że dziś trudniej wiele dzieci wygonić na dwór, niż zawołać do domu, bo już ciemno i późno, to aż czasem nie dowierzam.
Ile myśmy potrafili zabaw i gier powymyślać! Oj ile ja bym dała by móc znowu spotkać się z tamtą paczką kumpli, zagrać w „kartofla” i palanta, a po zmroku w chowanego!
Szkoda, że nie mogę wsiąść do pociągu i cofnąć się w czasie. Chociaż na jeden dzień i przeżyć jedno wakacyjne wspomnienie jeszcze raz!
Piekne wspomnienia, pamietaj o mnie gdy znajdziesz taki pociąg ja też chciałabym wsiąść w taki pociag i choć na chwilę cofnąć się w tamte wspaniałe beztroskie czasy