Walentynkowa niespodzianka
Jak każda mama od początku ciąży nie odpuszczałam sobie badań obowiązkowych i tych mniej obowiązkowych, pytałam, studiowałam w wolnym czasie książki i strony internetowe poświęcone rozwojowi dziecka i macierzyństwu. Dbałam o swój „ładunek”. Starałam się jak najlepiej przygotować do roli mamy, a przede wszystkim porodu.
W sumie nie bałam się samego porodu. Tłumaczyłam sobie to tak: wiadomo będzie boleć jak „cholera”, ale nie rodziłam więc nie znam natężenia tego bólu. Obawiałam się bardziej o zdrowie synka i komplikacji w czasie i po porodzie. Denerwowały mnie pytania „chcesz CC czy SN?”. Jakby to ode mnie zależało, czy to koncert życzeń!? Jedyne, co chciałam to urodzić szczęśliwie nie ważne już jak.
Pewnego dnia miałam dziwny sen. Śniłam, że nagle rodzę sama w łazience. Wchodzę do niej i zaczynają się bóle, a po chwili na szybkiego, w popłochu sięgam po ręczniki i przyjmuję sama swój poród. Przerażona wołam męża i karze mu dzwonić po Pogotowie. On wystraszony ledwo numer wybiera. Do dziś jak przypomnę sobie ten sen widzę przerażoną minę męża.
Kilka dni po nocnym porodowym koszmarze (13 stycznia 2011 r.) miałam kontrolną wizytę u swojego lekarza. Standardowe pytania „Jak się Pani czuje?”, „Jak minął miesiąc?”. Mówię, że od kilku dni pobolewa mnie podbrzusze, ale to pewnie od tego, że synek już naciska mnie główką na spojenie łonowe. Ginekolog śmieje się, że dziś wszystkie pacjentki mają podobne objawy i z uśmiechem na twarzy zaprasza mnie na fotel. Ledwo się wgramoliłam, leże patrzę w sufit i nagle cisze przerywa okrzyk lekarza: – „O cholera. O cholera…!” Zdenerwowana pytam, co się stało. Lekarz odpowiada Pani rodzi, mamy 3 cm rozwarcia. Proszę zejść robimy szybkie USG i na porodówkę. Ledwo zeszłam, na miękkich nogach, w szoku idę do męża i mówię: „Jedziemy do szpitala, rodzę”. Mąż chyba bardziej zdziwiony ode mnie. Pomaga dojść do kozetki. USG wskazuje wagę 1800 g, 32 tc.
W domu nie spakowana torba leży pusta w pokoju. Miałam ją spakować po tej wizycie. Siedzę w samochodzie i przez komórkę dyktuję mężowi, co ma włożyć do torby. Po 20 min od wizyty jesteśmy na Izbie Przyjęć. Mój lekarz już ich powiadomił, czekali. Znów badanie na fotelu, już 4 cm rozwarcia. Wywożą mnie na wózku z diagnozą: rozpoczęta przedwczesna akcja porodowa. Siedzę zapłakana na wózku, głaskam brzuszek i mówię do synka: “Poczekaj jeszcze chwilkę, za wcześnie, jeszcze nie czas”. Powtarzam to jak mantrę. Położne podłączają kroplówki, łykam leki. Mąż mimo później godziny siedzi przy łóżku i trzyma mnie za rękę. Do szpitala przyjeżdzają zaniepokojeni teściowie. Mąz zawiadamia telefonicznie moich rodziców i siostrę. Żegnam męża i jadę na porodówkę. Maż w domu szykuje wyprawkę dla synka i czeka na informację, kiedy ma się zjawić, by być przy porodzie.
Całą noc przeleżałam na porodówce, nieustanne KTG, kroplówki, zastrzyki. Źle się czuję mdli mnie, później zaczynam wymiotować jakąś czarną wydzieliną i tak do rana. Nie zmróżyłam oka, nie jadłam od 16 godzin. Lekarze nie wiedzą skąd wymioty czy to reakcja uczuleniowa na leki czy jakiś wrzód mi pękł (nie miałam wrzodów). Wyczerpana leżę i błagam synka by zestopował. Na szczęście akcję porodową zatrzymano.
Nad ranem badanie i decyzja jedziemy na patologię ciąży. Przewożą mnie na łóżku ze wszystkimi sprzętami. Wzbudzam niezłą sensację na korytarzu. Po obchodzie już wiadomo- 0 chodzenia nawet do WC, siedzenia. Musiałam przemóc się i korzystać z basenu, codzienna toaleta – mycie się przy pomocy pielęgniarki lub męża. Nadal wymiotuję, nie mogę jeść.
Od 5.00 do 24.00 na zmianę kroplówki, leki, zastrzyki, KTG, mierzenie tętna dziecka. Ledwo leżę. Upokarza mnie wołanie o basen i mycie przez kogoś. Nie mam na nic siły, wyczerpana wymiotami. Nadal lekarze spodziewają się porodu w każdej chwili. W głowie 1000 myśli na minutę. Strach, przerażenie, panika. Mijają godziny za godziną, dzień po dniu. Za każdy dzień w dwupaku dziękuję Bogu. Lekarze nie mogą mnie badać na fotelu ginekologicznym, ponieważ widać pęcherz płodowy – jak opisuje mi to ordynator. Na Patologii leżałam 2 tyg.
Pewnego dnia okazało się, że znów miałam skurcze…. których nie czułam a wyszły na KTG (70-90%) – jedynie widziałam jak w czasie badania brzuch się napinał, badanie ginekologiczne i okazuje się…. pełne rozwarcie!! Szybka decyzja wieziemy na porodówkę. W pośpiechu dostaję jakąś kroplówkę, dzwonię do męża. Zwalnia się z pracy i szybko pojawia się w szpitalu.
Blok porodowy. Leże na sali przedporodowej i czekam na rozwój akcji a tu nic, znów spokój. Skurcze były i odchodziły i tak 2 tyg. W 36 tc lekarze postanowili odstawić leki. Tyle ich dostałam, że zanim urodzę to ciąża będzie donoszona – tak mi mówią. Ja mam inne przeczucie.
Przeddzień odstawienia leków pozwolono mi chodzić.. Chodzić, wreszcie mogłam SAMA CHODZIĆ. Co z tego jak nie dawałam rady? Czułam się jak małe dziecko, mąż trzymał mnie pod pachami i prowadził. Chciałam iść w prawo, a nogi mnie nie słuchały i zataczały się w lewo. Jakby mój mózg nie miał nad nimi żadnej władzy.
14 lutego 2011 r. pierwszy dzień bez leków. Pakuję torbę, mam przeczucie, że dziś wieczorem urodzę. Położne śmieją się, że raczej długo jeszcze poleżę. Od rana boli mnie kręgosłup, nie wiem czy to skurcze czy to od chodzenia po tak długim leżeniu. Po obiedzie coś zaczyna się dziać. Czuje jakby skurcze miesiączkowe i coraz większy ból w krzyżu, ale spaceruję zawzięcie. Spotykam starszą lekarkę która mówi, abym się położyła, bo jak spaceruję to jeszcze wody mi odejdą i pępowina wyleci. Grzecznie idę do łóżka. No i się zaczęło. O 15.00 dzwonię do męża i rzucam hasło: “To już!”. Skurcze mam co 5-7 min. Za jakiś czas już co 3 min. Dzwonie po położną, leżę i zalewam się łzami. Maż wpada na salę 30 min po telefonie, a ja mam już bóle parte. Ledwo powstrzymuję się by nie przeć. Szybko wiozą mnie na porodówkę. USG, przebicie pęcherza płodowego, kroplówka i po 15 min parcia widzę synka. Kuba Rozpruwacz jest z nami.
Ksywką Rozpruwacz uraczył go tatuś, gdy położne zapytały o imię malucha – tak mu się nasuneło w nawiązaniu do porodu. W czasie porodu nie myślałam o komplikacjach, których tak się obawiałam. Jedne co miałam w głowie to: “przyj, przyj z całych sił, a szybciej urodzisz, już nie będzie bolało”. Nie krzyczałam, mocno zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy i parłam z całych sił. Mąż podtrzymywał głowę, nawilżał usta, przypominał o oddechu i zamykaniu oczu.
16.15, 2650g, 10 pkt. Moje małe, niecierpliwe Szczęście wreszcie zobaczyło świat, który tak szybko chciało zobaczyć. Nie słyszałam płaczu, pierwsze, co synek zrobił to rozejrzał się uważnie po sali i dopiero zapłakał. Tata przeciął pępowinę, a ja mogłam przytulić i pogłaskać mojego synka. Nasza Walentynkowa niespodzianka.
Minął rok od czasu niespodziewanego trafienia do szpitala. Czasami o tym myślę, wspominam… Zastanawiam się czy kolejna ciąża też tak mnie zaskoczy, czy będą podobne komplikacje. Do dziś nieznane są przyczyny rozpoczęcia przedwczesnej akcji porodowej. Po porodzie mój lekarz ginekolog mówił, że wszyscy zakładali, iż urodzę w przeciągu 1-2 tyg. miesiąc był dla nich zaskoczeniem. Medycyna i determinacja matki potrafią jednak zaskoczyć. Szczerze powiedziawszy ciężko było zebrać się i to napisać, ale teraz jakoś lżej na sercu. Swoim wspomnieniem nie chcę straszyć, czy rozsiewać paniki. Na razie pożegnałam ją – tak mi się wydaje. Chcę tylko podzielić się pewnymi przeżyciami, a może znaleźć zrozumienie mam, o podobnych doświadczeniach.
Wiem, że nie jestem jedyną kobietą z takim przebiegiem ciąży, że jest kilka mam, które przeżyły to co ja. Czy w tej chwili potraficie śmiać się z własnych przeżyć, często o nich myślicie, czy raczej czas zaciera te wspomnienia? Zastanawiacie się jak przebiegać będzie kolejna ciąża a może boicie się ponownego zajścia w ciążę?
chyba nie mogę czytać w trakcie ciąży takich opowieści – zapłakałam się ze wzruszenia.. Gratuluję!!
Dziękuje. Dla dziecka mama zniesie wszystko. Dla mojego synka zniosłabym to jeszcze raz.
Jeszcze nie dawno, jak wspomniałam sobie mój poród to łzy same cisnęły się do oczu. A jeszcze jak oglądałam zdjęcia, to dopiero 😛
Wspomnienia Cc powodowały u mnie dreszcze. Synek w inkubatorze przez 3 tyg i zakaz dotykania go! Masakra 🙁
Na dzień dzisiejszy mogę z uśmiechem na twarzy wspomnieć poród i miesięczny pobyt w szpitalu po porodzie 🙂 Dlaczego z uśmiechem? Bo wytrwałam i wszystko robiłam dla synka 🙂
Nie raz, nie dwa położne i pielęgniarki dawały w kość 😉
Czy jestem gotowa na kolejną ciążę i poród? Niestety nie.
Dziewczyny, każda mama jest dzielna, ale Wy jesteście moimi bohaterkami
A ja mówiłam never ever żadnych dzieci 🙂 A dziś mam dwójkę w wieku 2,5 r oraz 4 msc… Zarzekałam się tak, że aż się kurzyło 🙂
Drugie dziecko – synek, przyszedł na świat przez CC w 36 tc – chyba już nie mogłam wytrzymać i zadziałała podświadomość; nie cierpię być w ciąży.
Zastanawiałam się nad Twoim stwierdzeniem „nie cierpię być w ciąży”. I odkryłam, że coś w tym jest. Mam jedną ciążę za sobą – książkową, brak większych dolegliwości itp. I nawet ciało było piękne – bo zaokrąglało się tylko tam, gdzie powinno, żadnych niepotrzebnych kg. I wszyscy byli troskliwi i mili… I ta myśl, że spełnia się marzenie, że wkrótce synek będzie na świecie. Ale… strasznie się stresowałam – czy wszystko z dzidziusiem jest w porządku. I ten lęk własnie sprawiał, że wcale nie było fajnie być w ciąży. I chciałam żeby już było po wszystkim, żeby maluszek był z nami,… Czytaj więcej »
Mimo, że nie pierwszy raz czytam tę opowieść…kolejny raz się wzruszyłam! Podziwiam :*
jestem w ciąży i właśnie najbardziej boję się nie porodu ale leżenia. tej bezsilności, ciągłej opieki kogoś. Miałam zagrożoną ciąże i musiałam na początku leżeć. nienawidzę tego, boję się że trafię za szybko na porodówkę i bede tam leżeć w mękach jak Ty tygodniami, albo że po porodzie będę leżeć w domu i dochodzić do siebie za długo. Przebiega mnie fala gorąca gdy myślę o tym leżeniu, mąż mówi, że sobie za mocno wkręcam, wiem że tak jest, ale jak to usunąć z głowy i przestać o tym myśleć? przestać się tego bać?
Ja prawdę mówiąc w ogóle nie myślałam że wcześniej urodzę. Na początku ciąży do 12 tyg. brałam leki na podtrzymanie, musiałam się oszczędzać. Później było wszystko jak w książce medycznej do pewnego dnia… Nie myśl o tym, nie nakręcaj się aby podświadomie nie dawać może jakiś impulsów. Ciesz się ciążą i tym że teraz jest wszystko w porządku 🙂 Mąż ma rację mówiąc żebyś się nie nakręcała. Wiem, że ciężko wyrzucić to z głowy, ale spróbuj. Po porodzie byłam „na chodzie” już po 5 godz. i robiłam wszystko przy sobie i synku. Z racji wcześniactwa synka na całą noc zabrano… Czytaj więcej »
Niesamowita historia… podziwiam i gratuluję, musiało być ciężko…
ja na szczęście rodziłam „jak z bajki”, chociaż bolało jak cholera, po porodzie myślałam że wszystko ok i zemdlałam pod prysznicem, miałam zakaz podnoszenia się przez całą noc – ale to nic, bo córeczka była przez ten czas na oddziale dla noworodków… ale w porównaniu z Twoją historią – pikuś…
Teraz zbliża się powtórka z rozrywki, mam nadzieję, że znowu wszystko się ułoży pomyślnie i za jakieś 6 tygodni przywiozę do domu małą kruszynkę – oby zechciała zaczekać do swojego terminu…
Lepszego prezentu na Walentynki nie mogłaś sobie zażyczyć! 😉 😛 A najlepsze jest to że będziesz się nim cieszyć do końca swych dni! 🙂
Jeszcze raz – GRATULUJĘ!! 😉
Poryczałam się…:):):)
Ja 14 lutego dowiedziałam się, że jestem w ciąży
Super walentynki pamiątka na całe życie
Wzruszyłam się czytając… Ja też rodziłam rok temu, ale 26 lutego i choć poród był bardzo długi i z komplikacjami urodziłam zdrowego synka… Dziś znów jestem w ciąży… Chcianej i planowanej i już nie boję się porodu, może nawet być taki jak poprzednio – byle tylko maluszek był zdrowy. Ja wiem, że dla Niego zniosę wszystko…
Weszłam przeczytać jeszcze raz i się zorientowałam, że to nie historia z przed roku… Ale to nic i tak wzrusza…
Czytam to po raz któryś i chylę czoła :* Nasze pociechy mają juz 4 latka. To dzięki Tobie i Kubusiowi jesteśmy tutaj, razem my „marcóweczki” za co BARDZO WAM DZIĘKUJĘ :*