Emocje 15 listopada 2017

Wesoła twórczość mojego dziecka – po co kartki, skoro są ściany?

Macierzyństwo to jedna wielka praca, trening i test – umiejętności, wiedzy, sprawności fizycznej, cierpliwości i tolerancji (na różnych płaszczyznach). Bywa, że matczyne emocje targane są na lewo i prawo, nastrój zmienia się z minuty na minutę, a matka niezależnie od sytuacji zawsze powinna zachować spokój ducha i opanowanie. 

Powinna, hmm… czy to aby na pewno dobre stwierdzenie? No raczej nie, wszak matka jest tylko zwykłym człowiekiem, a nie jakimś „Rambo”, którego niczym nie da się złamać. Każda matula ma w sobie ograniczone pokłady tego wszystkiego co powyżej, logiczne jest więc, że czasem w jej wnętrzu może dojść do przeładowania, a w konsekwencji do wybuchu. I nie zawsze musi to być efekt czegoś poważnego, czasem wystarczy niepozorna iskra, wręcz błaha sprawa, a eksplozja nieunikniona.

I mnie też się to zdarza. Ostatnio na przykład, parę dni temu, myślałam, że pęknę ze złości i wytarmoszę swoje dziecko, które wzięło i zabazgrało mi ściany w domu kredkami – pastelami olejnymi, które oczywiście nie chcą się zmyć!  Wesoła twórczość prawie 2-latki. No brawo!

Choć czekajcie! W pierwszym momencie nawet mnie to tak mocno nie zirytowało – nie pierwszy i zapewne nie ostatni taki obrazek w mojej matczynej karierze – pochwalę się więc, że pozwoliłam sobie nawet na drobny żart, ale… Kiedy chwilę później zorientowałam się, że to nie jest jedyny rysunek, a pojawił się on też u brata w pokoju i u samej autorki – na dużym kawałku ściany – to już mi ciśnienie skoczyło tak dramatycznie, że mało nie wyszłam z siebie!

Nakrzyczałam więc solidnie i zabroniłam do siebie podchodzić – każdemu, bez wyjątku – a potem obróciłam się na pięcie i poszłam w cholerę, bo czułam, że to jedyne rozsądne wyjście, by dać ochłonąć emocjom.

Zła byłam okrutnie, bo przecież całkiem niedawno malowaliśmy całe piętro, bo na tapecie mamy aktualnie inne roboty remontowe, bo trzeba będzie kupić farby i te wszystkie ściany pokolorować na nowo i wreszcie – bo jestem w ciąży, a to chyba wystarczający powód do wybuchu złości.

W każdym razie, tak jak byłam wściekła, tak w kilka minut cała ta złość minęła. Wystarczyło tylko, że zeszłam schodami na dół, schowałam się w jednym z pokoi i usłyszałam, jak ta mała łobuziara płacze, wołając, że chce do mamy.  Nie mogłam tego słuchać, mimo, iż tata usilnie próbował wyjaśnić córce, że teraz do mamy iść nie można i musi zaczekać.   

Musiałam zareagować. Słuchanie jej rozpaczy łamało mi serce, a to było silniejsze i ważniejsze uczucie niż ta cała moja złość.

Ktoś powie, że jestem słaba, bo szybko wymiękłam. Ktoś inny zarzuci, że jestem złą matką, bo przecież to tylko dziecko, a zabazgrane ściany to nie tragedia. Mam to gdzieś. Jestem jaka jestem, miewam chwilę słabości, popełniam błędy i czasami daję zły przykład.

Zresztą nie o ocenę i krytykę mi teraz chodzi, lecz o to, że w całej tej sytuacji, po raz kolejny w swoim kilkuletnim macierzyństwie uświadomiłam sobie, jak bardzo my – mamy – kochamy swoje dzieci! Jak wiele potrafimy z nimi przejść, znieść, wybaczyć…

I jak szybko zapominamy o powodach swojej złości, gdy te małe istotki zrobią minę kota ze Shreka, uronią łezkę czy wyciągną do nas rączki. I to w sumie jest cudne w tym wszystkim.

A, że ściany pobazgrane – no trudno, taki ich los gdy w domu grasują dzieci! 😉

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Dom 13 listopada 2017

Żeby mi się chciało, tak bardzo, jak mi się nie chce – też tak czujesz?

W listopadzie najbardziej na świecie lubię siedzieć z książką pod kocem. A jest jeszcze milej, gdy nagle w pokoju pojawia się promyk słońca – o tej porze roku to taka rzadkość! Mój spragniony wzrok podąża więc za tą świetlną wiązką i natrafia na coś, czego widzieć jednak nie chciałam. Wrrr…

A mianowicie, gdy słońce zaświeci w szyby, zauważam, że są brudne. Nie jest to bardzo odkrywcze, bo w domu nie mam firanek i chcąc nie chcąc, nie da się tego spostrzeżenia uniknąć. Potem szybko – za każdym razem od nowa – liczę w myślach, ile mam okien. Wychodzi 15 sztuk i nigdy nie chce być inaczej. I myślę sobie, jak Kubuś Puchatek: „Boże spraw, żeby mi się chciało, tak bardzo jak mi się nie chce”.

Dopada mnie więc kolejna refleksja, że przydałby mi się ktoś do pomocy w ogarnięciu tych okien. A najlepiej ktoś taki, powiedzmy sobie wprost — kto zrobi to po prostu za mnie. Jednocześnie — jak obuchem w głowę – pojawia się świadomość, że pracuję w oświacie, a nie w sektorze IT czy finansów i nierozważne byłoby przepuszczać moje zarobki na coś, co potrafię zrobić sama.

Na szczęście przypomina mi się, że od pewnego czasu jestem posiadaczką fajnego urządzenia — ściągaczki, która bardzo ułatwia harówkę z brudnymi szybami. Ta myśl jest całkiem pocieszająca. Już nawet prawie się zrywam, by chwycić za szmatę, ale uświadamiam sobie, że mam tych okien jednak dosyć dużo i tak od razu problemu się nie pozbędę, mimo użycia wyspecjalizowanego sprzętu. Więc może nie ma co tak od razu się zrywać? Czy nie lepiej na spokojnie dokończyć rozdział, a najlepiej książkę i do tematu wrócić w następny weekend?

To brzmi prosto, ale istnieje ryzyko, że za tydzień o tej porze będę robić to, co dziś — czyli leżeć z książką pod kocykiem i odwlekać wykonanie tego zadania. Jest też opcja, że będzie pochmurno i brudne szyby nie będą rzucały się w oczy i postanowienie zostanie znowu przesunięte w czasie. Tyle że za długo nie da się tego odwlekać, bo jeszcze miesiąc i będą święta. A wtedy nawet taki ktoś jak ja, nie akceptuje brudu w domu.

Tak więc wniosek jest jeden – są w życiu czynności, których można nie lubić, ale i tak trzeba je wykonać. Może nie ma ich co tak demonizować, tylko wziąć się za robotę! Nie chce ci się? Znam to, mi też nie! Ale się zmuszam. I nie liczę na to, że przyjdzie lepszy moment i mi się zmieni motywacja. Wychodzę z założenia, że lepiej zrobić dziś i mieć potem święty spokój. I czyste sumienie. I niczym niezmącony widok przez okno 😉

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Maria Ciahotna
6 lat temu

Oj, skąd ja to znam… Też bym wolała z książką posiedzieć, przy czwórce dzieci to czasami marzenie z kosmosu… A słoneczko odkrywające „niedoskonałości” okna też na mnie działa – pobudzająco. Zwykle myję te najbardziej wołające o pomoc, czyli od drogi. Kolejne staram się też ogarnąć, ale nie zawsze od razu. Ogólnie z domowymi zadaniami mam tak jakoś, że może mogą poczekać chwilę, bo lepiej jest się z dziećmi pobawić? A czasami fajnie z dziećmi urządzić zabawę w sprzątanie – w tym najlepiej mój ukochany się sprawdza, potrafi dzieciaki cudownie zmotywować, porozdzielać zadania, doglądać… i wspólnymi siłami wszystko łatwiej ogarniemy 😀

Emocje 10 listopada 2017

My, feministki

Nie mam łatwego charakteru. Nigdy nie twierdziłam, że mam. Potrafię upierać się, bronić swoich racji, walczyć jak lwica, jak mi na czymś zależy. I uważam, że to zaleta, a nie wada. Nie wiem tylko, czy mój mąż zgadza się z tym zdaniem, bo jemu też nie ustępuję.

Za tradycyjnym podziałem obowiązków domowych też nie jestem. Co nie znaczy, że nie tykam się garów i ściery. Tykam, owszem. Ale odkurzacza już niekoniecznie. Nie raz i nie dwa usłyszałam, że mam feministyczne poglądy. To akurat nie jest prawda, do prawdziwej feministki mi daleko, chociaż… te prawdziwe feministki sto lat temu walczyły o prawa wyborcze dla kobiet i powszechny dostęp do nauki. Więc fakt, jestem feministką. Uważam, że kobieta powinna być wykształcona, oczytana, obyta w świecie, świadoma swoich praw.

W moim domu rządziły kobiety, mama tatą, babcia dziadkiem… Druga babcia była dwukrotną wdową, królowała samodzielnie i niepodzielnie.

W domu mojego męża obowiązywał patriarchat. Ostatnie zdanie należało do ojca, mojego teścia. Może dlatego ciężko mi było się z nim dogadać?

W naszym domu… Nooo trenujemy trudną sztukę kompromisu, z różnym skutkiem.

 

A Duśka patrzy, słucha i wyciąga wnioski…

 

Czytałyśmy niedawno „Calineczkę” Andersena. Córkę mam dociekliwą, jak czegoś nie wie, to drąży do upadłego. I bardzo dobrze. Ma to po matce. Bo życie trzeba rozumieć, „tak, bo tak”, to nie jest argument.

– Mamusiu, ale dlaczego Calineczka musiała się pożegnać ze słonkiem i kwiatkami?

– Bo miała wyjść za kreta i mieszkać pod ziemią.

– No to co? Nie mogła sobie wyjść na dwór, jakby chciała?

– No nie, kret nie lubił słonka i kwiatów, nie wychodził z tuneli i jej też by nie pozwolił.

– No weź, jakby mógł jej zabronić?

– Jako mąż mógłby.

– Ale jak to?

– Kiedyś tak było, że żony słuchały się mężów, a to przecież jest stara bajka.

– Mamusiu, ale to jest ABSOSMERFNIE nielogiczne, przecież to mężowie muszą słuchać się żon!

 

Mimo wszystko nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu. Diabli wiedzą, na jakich mężczyzn będzie w życiu trafiała.

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close