Mama Bloguje 15 lutego 2013

[Wpis konkursowy] Mamy Zmagania i Niedomagania

Wiele mam w Polsce zajmuje się prowadzeniem blogów i z roku na rok przybywa blogujących matek. Ideą konkursu jest  promowanie blogów pisanych przez mamy oraz uhonorowanie i nagrodzenie autorki najciekawszego wpisu.

Oto praca konkursowa jednej z mam blogerek.

Autorka: MamaMia
Blog: Mamy Zmagania i Niedomagania 

W roli mamy. Karmię bo Chcę.

Październik 2012 r. zajęcia w Szkole Rodzenia. Temat przewodni: „Karmienie piersią”. 

Stoi przed nami, przyszłymi mamami doświadczona Matka Polka, karmiąca swoje dwie córki z pięknie rozwiniętym aparatem zębowym, nie wspominając już o aparacie mowy, który pozwala im skutecznie  i w sposób bezpośredni, że bardziej się już chyba nie da zakomunikować potrzebę przystawienia do piersi. A brzmi to pewnie jakoś tak: „Mamo daj cycusia!” albo jeszcze gorzej „Mama daj cyca! Teraz! Chcę teraz! I tak ta cudowna, doświadczona, karmiąca Matka Polka wyciąga pierś i podaje 3 letniej Zuzi przy świątecznym stole, gdzie wujek Gienek niby nie ale jednak zerka ukradkiem…. hmmmm…

skanowanie0001

                                                                               Rys. MamaMia

1,5 godziny wykładu Matce Polce zeszło na opisywaniu superlatyw i korzyści, płynących z karmienia piersią. Patrząc na nią widziałam nieco zaniedbaną, mocno wychudzoną kobietę, która jakby na siłę próbuje wzbudzić w sobie entuzjazm. Być może moje wrażenie było kompletnie nietrafione. Jednak przed oczami uporczywie stawał mi obraz tej biednej, zmęczonej matki z uwieszonym przy piersiach uzębionym potomstwem. „A co na to mąż?”- pomyślałam i dziś żałuję, że nie zapytałam.

To ile każda z nas ma zamiar karmić piersią to sprawa indywidualna, choć ja zdecydowanie nie jestem zwolenniczką karmienia dłużej niż 1-1,5 roku. Uważam, że wszelkie korzyści płynące z karmienia piersią zamykają się właśnie w tym okresie. Kiedy idą już zęby to znak, że zbliża się czas nowych rozwiązań i nowych sposobów radzenia sobie. Ssanie zastąpi gryzienie i perspektywa psychologa każe mi tu napomknąć, iż nie dotyczy to wyłącznie kwestii pożywiania się ale również radzenia sobie emocjonalnego. Stąd zachowanie zdrowej granicy uważam za ważne i niezwykle rozwojowe dla dziecka.

Do tematu długości karmienia piersią z pewnością jeszcze powrócę. Sama karmię niespełna dwa miesiące, więc wszystkie możliwe perypetie jeszcze przed nami. Rozpoczęłam od przytoczenia wykładu Matki Polki z prostej przyczyny. Mianowicie po urodzeniu małego M. szybko przekonałam się, że nie byłam przygotowana na karmienie tak jak to sobie wyobrażałam po wspomnianym wykładzie. Nasłuchałam się wiele o korzyściach i zaletach karmienia. Płynęło to do mnie zewsząd, z telewizji, radia, gazet i wykładu Matki Polki też. Wszystko obróciło się o 180 stopni z momentem, gdy mały M. (mały jak mały, ważące ponad 4,5 kg niemowlę) przyssał się do piersi po raz pierwszy. Cóż mogę powiedzieć? Bolało….. zacisnęłam zęby i już po chwili zapatrzona w synka i rozkochana tym widokiem zapomniałam o bólu. Tuż po porodzie z pewnością pomogły mi w tym wciąż utrzymujące się we krwi hormony. W kolejnej dobie i kolejnych próbach przystawienia małego do piersi zaczęły się schody. Mały M. z ssaniem radził sobie świetnie. Rewelacyjny chwyt, rewelacyjne ssanie, moje sutki do karmienia też wprost rewelacja! TYLKO DLACZEGO NIKT MI NIE POWIEDZIAŁ, ŻE TO TAK BOLI?! Zaciskałam zęby i uporczywie wmawiałam sobie, że nie boli. A bolało strasznie, żeby nie wyrazić się w sposób niedozwolony. Sutki popękane, obolałe, pokarmu jak na lekarstwo a syn głodny i zły… Oj łatwo nie było. Potrzeby małego M. zmusiły mnie do sięgnięcia po butelkę. Na szczęście tylko przez pierwszy tydzień. Po domowej wizycie wspaniałej położnej środowiskowej, która niczym dobra wróżka przyszła i porostu mnie odczarowała wszystko powoli zaczęło się układać. Pokarm pojawił się w dużych ilościach już w 3-4 dobie. I tu znów moja niewiedza a z nią zbędne obawy i lamenty. Otóż MamaMia nie wiedziała, że pokarmu w dużych ilościach nie będzie od razu. Och jak ja przeklinałam chwilę po tym Matkę Polkę z wykładu! Dlaczego nie wspomniała choćby przez chwilę o możliwych, początkowych trudnościach?! No why?!(niestety to chyba jej nieszczęsnej oberwało się najbardziej, tzn. zaraz po biednym K., który znów nieoceniony znosił wszelkie rugania i gniewne spojrzenia rzucane w jego stronę). Początki karmienia były dla mnie bardzo trudne. Brakowało pewności siebie, wiary, że pokarmu jest wystarczająco, że mały M. będzie dobrze przybierał na najlepszym pod słońcem mleku mamy i w dodatku ten „BABY BLUES”:..Skąd ta niepewność?Do dziś nie wiem. Wiem, że na karmieniu zależało mi bardzo i już w ciąży miałam obawy, że nie będę miała pokarmu. Zupełnie nieuzasadnione zresztą. Może to rozchwiane emocje i buzujące hormony zrobiły swoje. Nie wiem.

Tu chciałam zaapelować:

„Kochane przyszłe mamy pamiętajcie o korzyściach płynących z karmienia piersią i już w ciąży przygotowujcie się do roli karmiącej. Spójrzcie na to jak na coś cudownego, co możecie dać swojemu dziecku, coś co jest instynktowne i zupełnie pierwotne. Miejcie jednak na uwadze, że naturalne to nie znaczy proste i samo łatwo przyjdzie. Z moich rozmów z mamami na oddziale i zaprzyjaźnionymi w osiedlowym parku wynika, że każda z nas toczy jakąś osobistą batalię o karmienie piersią. Jedne bo dziecko nie chwyta, drugie bo nie ssie, trzecie bo ssanie jest tak silne, a piersi delikatne, a jeszcze inne bo mleka za mało albo za dużo. Dlatego bądźcie gotowe na trud, który zostanie wynagrodzony rozkosznym widokiem spokojnego, najedzonego i co najważniejsze zaspokojonego w bliskość maluszka.”

A do tzw. baby bluesa jeszcze powrócę, bo to uznaje za temat ważny i wciąż zbyt bagatelizowany w świadomości społecznej. Mały M. już wkrótce otworzy swoje piękne duże oczy i przystąpimy do karmienia, które teraz na szczęście niczym już nie przypomina tego, co było na początku. I to słońce za oknem, co woła nas na długi spacer:) Dlatego póki co, to by było na tyle.

Pozdrawiam MamaMia

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, zagłosuj na niego! Głosować możesz klikając “Lubię to” lub “Google +” pod wpisem.

Weź udział w konkursie
Przeczytaj pozostałe prace biorące udział w konkursie

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Bombel
Bombel
11 lat temu

Oj tak, mi również nikt nie powiedział o tym, że karmienie w pierwszych dniach i tygodniach może być trudne. Nikt mnie nie ostrzegł, że to będzie bolało. Pamiętam dokładnie swoje zdziwienie kiedy pierwszy raz „porządnie” przystawiłam syna do piersi – z zaciśniętymi zębami i ze łzami w oczach patrzyłam jak je. Pamiętam jak mruczałam, a może nawet pokrzykiwałam na męża, że przecież poród miał być „najgorszy”, że to on miał być ostatnim „cierpieniem”, później miało być już tylko dobrze! I było, owszem ale najpierw musiało upłynąć kilka tygodni….. Nie potrafię określić kiedy konkretnie brodawki przestały pękać i boleć, ale jak… Czytaj więcej »

aguska798
aguska798
11 lat temu

Ja córcię skończyłam karmić, gdy miała 13 miesięcy. I wystarczy- trzeba zachować zdrowy rozsądek. Zgadzam się w 100%. I też nie jestem matką Polką:-D

Mama Bloguje 14 lutego 2013

[Wpis konkursowy] Matki polki i inne potwory wózkowe

Wiele mam w Polsce zajmuje się prowadzeniem blogów i z roku na rok przybywa blogujących matek. Ideą konkursu jest  promowanie blogów pisanych przez mamy oraz uhonorowanie i nagrodzenie autorki najciekawszego wpisu.

Oto praca konkursowa jednej z mam blogerek.

Autorka: Potwora Wózkowa
Blog: Matki polki i inne potwory wózkowe

„W roli mamy”

Rola. Mama.

Dwa różne słowa. Jak można być w roli mamy, jeśli jest się mamą? Tak po prostu. Mamą. Nie w roli mamy.

Nie udajemy mamy, nie zmieniamy ról z kobiety na matkę. Raz zostaniesz mamą – będziesz nią do końca życia. DO KOŃCA ŻYCIA! Bez urlopu, wolnego, l4. Codziennie, przez dwadzieścia cztery godziny.

Bycie mamą, to same profity.

Wraz z urodzeniem potomka dostajesz w pakiecie budzik, przyssawkę, fabrykę pieluch, nieprzespane noce, płacze, jęki, krzyki. Do tego migiem nabywasz umiejętności przywódczych i organizacyjnych. Decydujesz, planujesz, odpowiadasz. Myślisz za dziesięciu. Spokojnie mieścisz plan czterdziesto ośmio godzinny w jednej dobie. Uczysz się cierpliwości, przecież ten mały Potwór wystawia ją na próbę tysiące razy w ciągu dnia. Stajesz się ręcznikiem, prześcieradłem, kocem, czasem nawet pieluchą.

Jesteś klaunem, najlepszą piosenkarką, aktorką, kabareciarzem, politykiem, policjantem, misiem, kucykiem, huśtawką. Jesteś workiem treningowym. Do tego starasz się być nienaganną żoną i perfekcyjną Panią domu.

Z dniem w którym wyruszyłaś wózkiem na polskie chodniki – stałaś się wrogiem publicznym numer jeden! Uczysz się walki o miejsce dla siebie i dziecka. W razie potrzeby używasz wózka jako spychacza. Na pohybel głupim gadkom!

Język ćwiczysz, riposty wymyślasz. Co by nikt z prawdziwej Matki-Polki sobie nie drwił!

No, ale zaraz, zaraz…

Figura nienaganna. Włos zadbany. Twarz promienna. Dziecko wybawione, szczęśliwe, nakarmione śpi. Blog tętni życiem. Rachunki popłacone. Mieszkanie aż lśni. Obiad czeka na stole.

Satysfakcja jest. Realizacja jest. Nowe umiejętności i doświadczenie są.

Jak to? Kiedy? Skąd chęci, zdrowie, czas?

Czy aby na pewno dziecka nie zaniedbuje? Czy to nie egoistka?!

Bycie mamą, to szkoła ról.

Dziecko wychować to jedno, pogodzić ten fakt z życiem w dzisiejszych realiach, pogodzić z samą sobą – to drugie. Żeby żyć po swojej myśli, zgodnie z ambicjami, mając na uwadze przede wszystkim dobro dziecka – trzeba nauczyć się ról. Rola przywódczyni, rola kucharki, rola błazna, rola lekarza, rola przyjaciółki, rola przytulaka, rola sprzątaczki.

Macierzyństwo uczy nie tylko ról, ale i organizacji.

Pozostanie kobietą, spełnianie siebie jako kobiety, nie byłoby jednak nic warte, nie przynosiłoby takiej satysfakcji, gdyby nie ten mały Potwór, goszczący w naszym sercu.

Bo dla niego to wszystko. To dla jego krzywych, białych ząbków. Dla jego dużych, ciemnych oczu. Dla jego uśmiechu i płaczu. Dla krzyków i wyrazów zadowolenia. Dla słów „kocham Cię”…

Bo właśnie to wszystko sprowadza się do jednego… do bycia MAMĄ!

Potwora Wózkowa

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, zagłosuj na niego! Głosować możesz klikając “Lubię to” lub “Google +” pod wpisem.

Weź udział w konkursie
Przeczytaj pozostałe prace biorące udział w konkursie

Subscribe
Powiadom o
guest

5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
MatkaTylkoJedna
MatkaTylkoJedna
11 lat temu

Poszły głosy! Dobre!

Ewelina
Ewelina
11 lat temu

tekst bardzo mi się podoba 🙂 ode mnie też głosik 😀

Bombel
Bombel
11 lat temu

Świetne! 🙂

aguska798
aguska798
11 lat temu

głosik ode mnie:)

Tatiana
Tatiana
11 lat temu

Coś w tym jest… I to dużo czegoś! Podoba mi się 🙂

Mama Bloguje 14 lutego 2013

[Wpis konkursowy] Moje (nie)lukrowane macierzyństwo, z wisienką na czubeczku

Wiele mam w Polsce zajmuje się prowadzeniem blogów i z roku na rok przybywa blogujących matek. Ideą konkursu jest  promowanie blogów pisanych przez mamy oraz uhonorowanie i nagrodzenie autorki najciekawszego wpisu.

Oto praca konkursowa jednej z mam blogerek.

Autorka: Matka Prezesa
Blog: Moje (nie)lukrowane macierzyństwo, z wisienką na czubeczku

W roli mamy

Dowiedziałam się, że zostanę mamą pod koniec 2008 roku. Miałam tysiące planów na przyszłość i żaden z tych planów nie obejmował dziecka. Czy ja kiedykolwiek chciałam zostać mamą? Nie. Było mi cholernie ciężko zaakceptować siebie w nowej roli i nic nie było już tak realne jak to, że pod koniec sierpnia 2009 miałam zostać matką. Uważałam to za mało kiepski żart.

Na pierwszej wizycie u ginekologa lekarz potwierdził ciąże. Do ręki dostałam zdjęcie, na którym widać było 8milimetrowego ktosia, który niespodziewanie zamieszkał w moim brzuchu. Myślę sobie – kurde, to się dzieje naprawdę. No i się działo. Kolejne wizyty potwierdzały, że ciąża przebiega prawidłowo, mam tylko za niskie ciśnienie i to tyle. Badania krwi w normie, grupę krwi też mam w normie i ogólnie wszystko jest okej. Na początku kwietnia 2009 poczułam pierwsze ruchy. Myślę sobie – jeju! Ono naprawdę tam jest. Z uśmiechem na twarzy – bo inaczej się nie dało 🙂 – oglądałam malutkie ciuszki, wózki, łóżeczko. Czas oczekiwania, rosnącego brzucha zaczął mi sprawiać przyjemność. Każdy kopniak był dla mnie jak balsam uspakajający. Ktoś ewidentnie dawał mi znać, że tam jest – a ja byłam szczęśliwa. Święta Wielkanocne spędziłam jeszcze w domu. Było już widać zaokrąglony brzuszek. Ale Ktoś odmówił jedzenia jajek – na sam  widok jajek miałam odruchy wymiotne.

Cała moja sielanka, całe moje jestestwo legło w gruzach w ciągu jednej nocy. W niedzielę kładłam się spać z uśmiechem na twarzy, miałam zaplanowany cały poniedziałek i wyczekiwałam długiego, majowego weekendu i przeprowadzki na nowe mieszkanie. Byłam w 5 miesiącu ciąży – ciąży, która przebiegała prawidłowo.
Obudziłam się o 1 w nocy. Niespodziewanie. Poczułam pod sobą coś mokrego, lepkiego. Poszłam do łazienki. Spojrzałam na koszulę nocną – była we krwi. Co pomyślałam zaspana? Że ciąża mi się śniła i pewnie dostałam miesiączkę. Po kilku sekundach zrobiłam oczy jak 5złotówki. Nie wiele pamiętam z tego co działo się potem. Nie wiem jak się ubrałam, jak dotarliśmy do szpitala. Pamiętam, że dość długo czekałam na pogotowiu – a może wydawało mi się, że to trwało długo? – bo trzeba było wypełnić sprawy papierkowe. Ktoś mi się zapytał czemu mi się tak trzęsą ręce. Czy potrafiłam odpowiedzieć jak się nazywam? Nie. Lekarz przyjął mnie, zbadał. Nie potrafiłam mu nawet odpowiedzieć w którym tygodniu ciąży jestem. Padł wyrok : ,,Dziecko żyje” (robię wielkie uuuufffff) ,,Ale niestety pękł pani pęcherz. Odchodzą Pani wody. Urodzi pani pewnie w przeciągu 24 góra 48 godzin. Przykro mi. Nie jesteśmy w stanie uratować Pani dziecka. Takie dzieci przeżywają 1 na 1000 urodzeń”.
Byłam w 23 tc.

Lekarz spojrzał na mnie i powiedział do pielęgniarki ,,Daj tej dziewczynie jakieś leki na uspokojenie”. I to tyle. Wyszłam z gabinetu. Wpadłam w objęcia mojego partnera, ale odeszłam od niego i obijając się o ściany poszłam za pielęgniarką krok za krokiem do szpitalnego łóżka – w którym miałam pozostać 52 dnia. Do rana nie spałam. Nie miałam również siły płakać. A może po prostu szok i relanium mnie tak wyciszyły?

Co działo się potem?
Wyrok lekarza nie był prawomocny.
Dowiedziałam się, że w moim brzuszku zamieszkuje chłopiec. Chłopiec na tyle silny, że nie urodził się ani w przeciągu 24h ani w przeciągu 48h.
W 25 tc – zostałam przewieziono do Kliniki w Poznaniu, która miała sprzęt do ratowania skrajnych wcześniaków. Mój przypadek uznawano za co najmniej dziwny, ponieważ CRP miałam w normie i to CRP zostało w normie do końca ciąży – choć teoretycznie powinno dojść do zakażenia. A wtedy lekarzom nie zostałoby nic innego jak robić szybkie cc.

W pewnym momencie nawet stwierdziłam ,że dotrwamy do 34-35 tc i to całe szaleństwo się skończy. Dzień w dzień zużywałam kilka podkładów – plamiłam i to coś intensywnie. Na początku czerwca niestety przestały działać tabletki na podtrzymanie i musiałam przejść na kroplówkę. Zaczęłam też mocniej plamić, zrobiło mi się rozwarcie na 1,5 cm.
15 czerwca 2009 – w poniedziałek – dowiedziałam , że moje dziecko ma już kilogram. To był przełom. Na ten kilogram czekałam od ponad miesiąca.
17 czerwca 2009 – budziłam się w nocy co 30 minut. Nie denerwowałam się, budziłam się i zasypiałam od nowa. Ranne KTG wykazało zerowe skurcze. Do dzisiaj się zastanawiam jak to możliwe.
Jadłam śniadanie w spokoju, o 10 rozmawiałąm jeszcze z tatą dziecka co ma mi przywieź. Coś tam bąknęłam, że kiepsko się czuje i pobolewa mnie brzuch. Z dziewczynami z pokoju żartowałam, że jak tak dalej pójdzie to dzisiaj urodzę. Nastąpiła salwa śmiechu. Wszystkie podtrzymywałyśmy się na duchu, bo każda z nas walczyła o każdy dzień. Kilkanaście minut po godzinie 10 wstałam do toalety – dziecko napierało mi na pęcherz. Wstałam i zwinęłam z bólu. Bolało – okropnie bolało. Jedna z dziewczyn z pokoju zawołała pielęgniarki. Zwiększyła mi dopływ kroplówki. Spokojnie ułożyłam się na boku. 10 minut później znowu wezwałam pielęgniarkę. Tym razem zaprowadziła mnie do lekarza. Pamiętam ,że ledwie kroczyłam, ledwie weszłam na ginekologiczny fotel. Lekarz zdziwiony stwierdził 8cm rozwarcia, dziecko w kanale rodnym i kazał szybko pielęgniarkom biec po moje łóżko. O ile wtedy skurcze były bolesne, tak po wyroku, że rodzą i to 10 tygodni przed czasem było jak kubeł zimnej wody i zaczęły się skurcze sto razy bardziej bolesne. Trzymałam pielęgniarkę za rękę i mówiłam ciągle, że boli. Pielęgniarka powiedziała, że dam radę. Ledwie dotarliśmy na porodówkę i poczułam przeszywający ból. Tak przeszywający, że nie zostało mi nic innego jak krzyczeć, krzyczeć i krzyczeć.

Kilka minut później – o 10:48 na świat przyszło moje dziecko. Był tak mały, że mieścił się położnej w dwóch dłoniach i tak słaby, że wydobył z siebie tylko krótki, przenikliwy krzyk. Nie dane mi było zobaczyć go dłużej, nie dane było mi go również przytulić. Kilka minut później na porodówkę wpadł spóźniony partner.

Minęły prawie 4 lat ,a ja nadal pamiętam specyficzny zapach Intensywnej Terapii Noworodka. Inkubatory w rzędach jeden, obok drugiego – dzieci wielkości dłoni i w tym całym piekle moje dziecko. MOJE DZIECKO, które zamiast w moim brzuszku był już na zewnątrz. Pracowały za niego urządzenia. I o ile kiedykolwiek uważałam 3kilogramowe noworodki za małe, widok dzieci kilogramowych, 500gramowych był widokiem ,który na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Wchodziłam do dziecka patrzyłam na jego ciałko. Lekarze stwierdzili, że jest w dość ciężkim stanie. Wszystko pogłębiło się w 6 dobie jego życia, kiedy zarazili go sepsą.
22 doby wspomagany był metodą Inflant Flow.
Miał wylew I stopnia – nieurazowy – do mózgu.
Retinopatię I i II stopnia.
Niedokrwistość wcześniaków – i kilkakrotnie razy przetaczaną krew.
Sepsę.
Drożny otwór owalny.

Piszę to z ciepłego łóżka z laptopem na kolanach.
Obok, w pokoju śpi 3,5 letni Jaś. Śpi snem zwycięscy.

Jest prawidłowo rozwijającym się chłopcem.
Inteligentnym jak na swój wiek i bardzo bystrym.

I choć nadal jeżdżę od jednego specjalisty do drugiego (nierzadko prywatnie …) – to jednak widzę na co dzień chodzący cud. Jedyny, niezastąpiony cud.
I patrzę na niego w kategorii cudu.

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, zagłosuj na niego! Głosować możesz klikając “Lubię to” lub “Google +” pod wpisem.

Weź udział w konkursie
Przeczytaj pozostałe prace biorące udział w konkursie

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Bombel
Bombel
11 lat temu

Ależ się spłakałam! Strasznie przykro jest czytać takie historie. Ja miałam to szczęście, że dotrwałam do końca ciąży i urodziłam w terminie zdrowego 4kg chłopca, również Jasia 🙂 i po dziś dzień dziękuję za to.

Nie ma nic gorszego jak patrzenie na swe chore dziecko, zagrożone utratą życia, oddalone od mamy,…. nie ma nic gorszego jak niemoc która wówczas towarzyszy… 🙁

Silną jesteś kobietą! Życzę ci by ta siła nigdy cię nie opuszczała i byś już nigdy nie musiała przeżywać czegoś podobnego! Dużo zdrowia dla ciebie i Jasia! 😉

Mama Jana.
Mama Jana.
11 lat temu

😉 Tutaj nie ma czego płakać, moja historia kończy się happy endem.

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close