Dlaczego nie uprasuję obrusa na święta?
Bo mi się nie będzie chciało – mogłabym odpowiedzieć i nawet nie byłoby to dalekie od prawdy. Nie lubię prasować. Kiedyś prasowałam wszystko co na siebie zakładałam, prasowałam obrusy, ręczniki, rozmaite ścierki kuchenne, co mi w rękę wpadło, chyba wszystko poza skarpetkami. Potem już tylko ubranka Duśki, przez pierwszy rok jej życia.
Wyrosłam z tego, uznałam, że bez prasowania da się żyć. I naprawdę się daje!
Wyjątkiem zawsze były dla mnie obrusy świąteczne, białe, gładkie bez żadnej zmarszczki. Prasowanie obrusów to w ogóle wyższa szkoła jazdy, bo ciężko się z nimi wygodnie rozłożyć przy prasowaniu, ale robiłam co mogłam. Robiłam – czas przeszły zapomniany- więcej nie będę. Dlaczego? A bo mam traumę. A czemu? A temu:
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, goście prawie za drzwiami, stół trzeba nakrywać, wszystko spóźnione bo odsypialiśmy Pasterkę, obrus nie uprasowany. Chcąc nie chcąc, raczej nie chcąc, biorę się za robotę. Rozstawiam stół, nakrywam kocem, na to obrus i jazda. Tylko gdzie by tu się z żelazkiem podłączyć żeby było wygodnie? Mąż mi podaje przedłużacz: „tutaj ci podłączę, dłuższy jest niż tamten, wygodniej Ci będzie”. No chyba wie co mówi, prawda?
Rzeczywiście jest mi wygodniej. Żelazko ustawiam na maksymalne grzanie i parowanie. Mąż wychodzi a ja prasuję. W jakimś momencie mam wrażenie, że zaparowało mi pokój. Nie zaprzątam sobie tym jednak głowy, nie mam czasu, goście zaraz będą, tu jeszcze kawałek do uprasowania, żelazko wali parą jak głupie, okna nowe – szczelne, to może i zaparowało. Rejestruję w umyśle, że trzeba otworzyć okna i wywietrzyć, ale to potem. Prasuję dalej, para buch – żelazko w ruch. Mąż wraca, mówi, że okulary mu zaparowało. Możliwe, przecież żelazko paruje, moc maksymalna to może i do okularów doleciało, nie wiem, nie zastanawiam się, nie mam czasu, goście zaraz będą, a tu jeszcze tyyyyle roboty, szybko, szybko z tym prasowaniem para buch, jakoś mglisto w tym pokoju, no ale dobra, ostatnie ruchy, raz dwa para buch – ufff skończyłam.
Naturalną koleją rzeczy chciałam wyłączyć żelazko z gniazdka i odstawić żeby wystygło. Złapałam za wtyczkę, a ona miękka i gorąca! Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że to nie żadna para tylko instalacja się fajczy!!! Taaa, chwała temu nowemu przedłużaczowi od teścia, i producentowi żelazka, który dał tak krótki kabel, że muszę przedłużaczy używać. Krzyknęłam „matko jakie to gorące, co tu się dzieje???” i mąż zareagował natychmiast, ma refleks 😉 Wyłączył przedłużacz bezpośrednio w kontakcie, tam jeszcze dawało się dotknąć. Ale nie myślcie sobie, że ja taka blondynka, moją pierwszą myślą, było wyłączenie bezpieczników i gdybym była sama w domu od tego bym zaczęła, tym razem mąż był na miejscu i był szybszy.
Od razu rozwieję wszelakie pytania i wątpliwości jakie mogą się nasunąć:
Czy nic nie czułam? – Nie, dym nie miał absolutnie żadnego zapachu, dlatego myślałam, że to para. Zauważcie, że mąż po powrocie do domu, tez nie poczuł smrodu, myślał, że okulary mu zaparowały.
Czy nie było słychać iskrzenia, strzelania czy czegoś w tym rodzaju? – Nie, może na to było za wcześnie, na szczęście żadne iskry nie strzelały. Za to na wykładzinie został ciemniejszy ślad, po jakimś czasie zniknął.
Czy dym z instalacji jest duszący? – Nie, absolutnie nie, zero zapachu, zero duszenia w gardle, można by spokojnie spać. Teraz już wiem dlaczego ludzie nie wyczuwają tlącej się instalacji. Tego po prostu nie czuć. A może i czuć, ale wtedy już jest za późno, mojemu przedłużaczowi naprawdę dużo nie brakowało, żeby stanąć w płomieniach. Myślę, że góra dwie minuty i miałabym przyspieszone sylwestrowe fajerwerki w domu.
Czy to prawda, że zwierzęta pierwsze wyczuwają niebezpieczeństwo? – Tak głosi legenda, moja kocica nic nie wyczuła, siedziała sobie na krześle i patrzyła co ja robię. Może inaczej by było gdybym miała psa albo kanarka. Psy czują – przynajmniej kiedyś dawno temu jak miałam psa, to on pierwszy wyczuł, że będzie pożar w domu, a ja głupia się zastanawiałam co on taki dziwny i czemu nie chce do domu wejść. Od razu wyjaśniam – dymić się zaczęło trzy godziny później. Skąd pies wiedział? Nie wiem.
No i właśnie dlatego więcej prasować obrusów nie mam zamiaru. Księdza po kolędzie przyjęłam koronkową szydełkową serwetą, akurat przykryła cały stół.
A ponieważ zbliżają się kolejne święta mam do Was moje drogie pytanie: co zrobić, żeby nie prasować a mieć piękny gładki obrus na stole? Od razu mówię, zatrudnienie męża nie wchodzi w grę, w ogóle nie wchodzi w grę użycie żelazka.
Znacie niegniotące się obrusy?
O ja też bym już nie prasowała, całe szczęście że tylko tak się skończyło
To był kolejny raz kiedy sobie pomyślałam, że Bóg mnie kocha, bo takie „prawie nieszczęścia”, z których nic nie wynikło, a mało brakowało by wynikło, to już kilka razy nam się przydarzyły.
cerata? 😀 A tak serio – ja oddaje do pralni, u mnie wypranie (od razu z prasowaniem) 4,5 metrowego obrusa kosztuje 8zł.
Cerata też się łamie w miejscu składania, to nie to 😛 A pralnia to dobry pomysł, muszę się zorientować jak to u mnie wygląda, bo nawet nie wiem, gdzie jest najbliższa pralnia 😉
Koronkowa szydełkowa serweta to jest to! Trochę roboty z krochmaleniem a potem z naciąganiem szpilkami, ale efekt piękny.
Koniecznie udziergaj sobie taki duży obrus 🙂
Ja niestety nie jestem taka zdolna, druty tak, szydełko nie. Tę, którą mam w domu, zrobiła moja Mama.