Jak zaczęła się nasza historia…. zwyczajnie, choć z przerwą. Nie szukałam miłości, sama mnie znalazła. Wyznawałam zasadę, co ma być to będzie. Na początku nie było gromu z jasnego nieba, strzały Amora i motyli w brzuchu. Wszystko przyszło z czasem. Ale zacznijmy od początku.
Były wakacje, jak co dzień umówiłam się z przyjaciółką na tenisa stołowego. Stoły do gry były zajęte wiec usiadłyśmy na pobliskich stolikach do szachów, by poczekać na ich zwolnienie. Po jakimś czasie podeszło do nas dwóch starszych chłopaków. Zapytali czy mogą się dosiąść. My, lekko speszone 14 – latki, zgodziłyśmy się. Nawiązała się rozmowa. Jeden z nich zaproponował, że odprowadzi mnie po grze do domu. Było blisko wiec się zgodziłam, choć trochę niepewnie. Wyprzedzę wasze pytanie … nie to nie był mój przyszły mąż. Od tego momentu spotykaliśmy się codziennie. Nowy znajomy stał się członkiem naszej paczki. Czy to lato czy zima razem spędzaliśmy czas. Pewnego dnia mój nowy znajomy przyszedł z kolegą. Jak się dowiedziałam swoim przyjacielem. Szliśmy akurat paczką na koncert wiec im więcej ludzi tym lepie – raźniej i weselej. Nowo poznany chłopak nie przypadł mi do gustu, jakiś taki małomówny był. A może nie zwracałam na niego uwagi, bo zwyczajnie nie szukałam chłopaka. Minęły wakacje kontakt się urwał.
Owego cichego chłopaka spotkałam ponownie po 3 latach przypadkiem (tak myślałam) na 18 u koleżanki z klasy. Okazało się, że są znajomymi. Usiadł obok mnie. Wiedziałam, że jedynymi osobami, które znał w tym gronie była solenizantka, ja i moja przyjaciółka. By nie czuł się głupio postanowiłam zapoznać go z resztą. Tak zaczęła się nasza rozmowa. Nie był to ten sam chłopak, którego pamiętałam. Mimo, że się dobrze nie znaliśmy rozmowa kleiła się w jedna spójną całość. Miałam wrażenie, że czyta w moich myślach. Pamiętam jego uśmiech i wspólne tańce. Po imprezie miałam wracać z kolegą z klasy. Plany uległy zmianie. Odprowadzał mnie P., bo miał ponoć po drodze (oczywiście okazało się to nieprawdą). Trasa szybko nam minęła. Rozmawialiśmy chyba o wszystkim jak dobrzy znajomi. Pod klatką zastanawiałam się, czy poprosi mnie o numer telefonu. Nie zrobił tego, a ja nie byłam z tych dziewczyn, które pierwsze go podają. W poniedziałek w szkole koleżanka powiedziała, że ma dla mnie 2 wiadomości. Mój bodyguard poprosił ją o mój numer, a drugi znajomy chciał iść ze mną na studniówkę. Fajnie tylko obaj w tym samym dniu chcieli się ze mną umówić. No i masz babo placek. Nie chciałam stracić 2 okazji, wiec w sobotę poszłam na studniówkę, a pizzę z P. przełożyłam na niedzielę. Kobieta przedsiębiorcza, upiekła 2 pieczenie prawie na 1 rożnie.
Jak się domyślacie nie była to jedyna pizza, którą wspólnie zjedliśmy. Po niej były kolejne. Wspólne wypady do kina i spacery wieczorem w towarzystwie gwiazd. Po jakimś czasie, gdy byliśmy już parą dowiedziałam się, że nasze spotkanie na 18-ce nie było przypadkowe. P. miał w ogóle nie przychodzić, ale dowiedział się że ja tam będę i zmienił plany. Podobałam mu się wcześniej, ale jakoś nie miał odwagi i bał się, że nie zechcę starszego o 5 lat chłopaka.
Dziś śmiać mi się chce, gdy przypomnę sobie jak tak uparty przychodził po 2-3 razy dziennie tylko po to by towarzyszyć mi nawet zimą w spacerze z psem, który potrafił trwać tylko 15 minut, bo mały pies szybko marzł. Mój chłopak szedł do mnie 30 min w jedną stronę, by pospacerować wspólnie chwilę i znów wracać. Tłumaczyłam mu, że to bez sensu. On mówił, że każda chwila ze mną jest ważna, nie mają znaczenia wszystkie, w których mnie przy nim nie ma. Mile wspominam wiersze, które mi pisał, te motyle w brzuchu i walenie serca, gdy nadchodził czas spotkania, pierwszy pocałunek…
Minęła szkoła średnia, nadeszły studia. Początkowo mieszkaliśmy w innych miastach widywaliśmy się, co dwa tygodnie. Codziennie wisieliśmy wieczorami na telefonach. Komórki zapalały się do czerwoności. Później ja rozpoczęłam pracę u nas w mieście i dojeżdżałam weekendami na uczelnię. P. również pracował na miejscu, wiec po pracy dzień był nasz.
Pół roku temu minęło 9 lat od czasu, gdy jesteśmy razem, prawie 4 lata po ślubie. A ja nadal kocham tego mojego wariata z duszą romantyka, choć nie raz mnie denerwuje i mam ochotę mu przyłożyć. Mimo, że dzieli nas 5 lat różnicy od początku stanowiliśmy zgrana parę. Oczywiście sprzeczamy się jak każde małżeństwo, mamy ciche dni i chwile zwątpienia. Mieliśmy po drodze małe zawirowania w związku. Pojawiły się one jakiś czas po powiększeniu naszej rodziny. Na szczęście minęły, a my na nowo nauczyliśmy się siebie. Każde z nas musiało odnaleźć się w nowej sytuacji. Przez tę prawie dekadę widzę jak się zmieliliśmy, wspólnie dojrzeliśmy, dotarliśmy. Może związek trochę stracił na spontaniczności zachowań – z dzieckiem jednać trzeba niektóre rzeczy planować – to nadal darzymy się tym samym uczuciem i szacunkiem jak na początku. Nie raz potrafimy siebie nawzajem zaskoczyć i pomimo nie łatwego życia we dwóję walczymy by się nie zgubić. Nie wyobrażam sobie życia u boku innego mężczyzny. Wiem, że ten mój niedoskonały mąż, mający swoje wady jak każdy to najcudowniejszy prezent od losu. Przy nim czuje się prawdziwą kobietą. Akceptuje mnie taką jaka jestem.
Dziś nie raz patrząc na naszego synka śmiejemy się, że gdy ja byłam w jego wieku mój mąż już chodził do szkoły: uczył się pisać i liczyć a ja dopiero mówić. Fajnie można tak porównać tę różnicę wieku, która w dorosłym życiu nie jest już taką milową przepaścią.
Liczę, że w przyszłości mój synek znajdzie też osobę bliską sercu, z którą będzie dzielił troski i radości życia codziennego. A patrząc na nią nie będzie żałował lat wspólnie spędzonych lat, tylko czekał na kolejne.
Mam nadzieję, że Wy także czasem z uśmiechem na ustach wspominacie początek waszej wspólnej drogi. Często to robicie? Jak dawno temu los skrzyżował Wasze drogi?