Jeśli nie wiecie jak się zachować, zachowajcie się przynajmniej przyzwoicie
Nie jestem matką Teresą, nie udzielam się dla innych bardziej, niż każe mi zwykła ludzka przyzwoitość. Ale nigdy, przenigdy nie ominęłabym człowieka, bez upewnienia się, że nie potrzebuje on pomocy.
W drugi dzień Świąt Wielkanocnych wychodziłam po 22.00 z psem na spacer. W przedsionku klatki schodowej siedział człowiek, od którego było czuć alkohol. Zapytałam czy wszystko dobrze, bo nie powinien tu siedzieć. Odpowiedział, żebym pozwoliła mu tu zostać albo podała adres noclegowni, bo on nie jest pijany tylko „wczorajszy”, życie mu się zawaliło i nie ma dokąd pójść, a jest mu bardzo zimno. Faktycznie, nie był może wymuskany, ale na menela też nie wyglądał.
Zadzwoniłam do centrum kryzysowego po adres przytuliska, okazało się, że nie przyjmują tam poza zimą. Przekazałam to jemu i poprosiłam, by jednak wrócił do domu, bo klatka schodowa to nie miejsce na spanie.
Po kwadransie wracałam z psem, a facet wyglądał jakby gorzej, nie miał siły siedzieć. Zapytałam go ponownie, czy nie potrzebuje pomocy. Poprosił o szklankę wody. Przyniosłam mu ją, a on ze łzami przyznał, że dziś wcale nie pił, tylko wczoraj zapijał smutki, bo on nie ma po co żyć, nie ma już do kogo wracać. Poza tym jest cukrzykiem i od wczoraj rana nie przyjmował insuliny. Myślał po prostu, że zaśnie i się nie obudzi jak się zapije, bo nie miał ani dokąd pójść ani odwagi zrobić sobie krzywdy.
Po prostu zamarłam i w jednej chwili facet z “menela” przeistoczył się w człowieka, który na chwilę zgubił sens życia. Wezwałam pogotowie, mężczyzna zgodził się przyjąć pomoc medyczną i karetka zabrała go do szpitala. Szczerze mam nadzieję, że się jakoś pozbiera. Jaki by nie był, to zawsze człowiek, o czym niestety nie każdy pamięta.
Gdy próbowałam mu pomóc, mijały mnie dwie osoby, jedna spojrzała z niechęcią w naszą stronę a druga udała, że nas nie widzi. Ja rozumiem, że można się bać obcych ludzi, nie wiadomo, co w człowieku siedzi. Sama miałam sytuację, gdy latem natknęłam się w lesie z psem, na pijaczka leżącego na ścieżce, który wyglądał na mocno obitego. Dobrze, że miałam psa na smyczy (bez ujadającego Morrisa raczej nie zbliżyłabym się do niego), bo na moje pytanie o pomoc, facet z rozwalonym nosem wybełkotał stek przekleństw, pozbierał się z ziemi, zabrał butelkę i potoczył się dalej.
Uważam jednak, że moralnym (i chyba nawet prawnym) obowiązkiem każdego z nas, jest udzielić pomocy, gdy istnieje taka konieczność. W takich sytuacjach, gdy się boicie o siebie i to was powstrzymuje przed udzieleniem pomocy, warto poprosić kogoś by był z wami. Znajomy, sąsiad czy ktokolwiek inny, byle razem było raźniej. O własne bezpieczeństwo należy zadbać przede wszystkim.
Ja nie wyobrażam sobie, bym miała rano natknąć się na martwego faceta, bo nocą ominęłam go na klatce dla własnego spokoju. Taka jestem, po prostu.
P.S. Koleżanka, którą prosiłam o pomoc, napisała mi smsa, czy adoptowałam już tego bezdomnego. Pół żartem, pół serio odpisałam, że raczej kupiłam sobie bilet do nieba, pomagając człowiekowi.
Jeśli nie wiecie jak się zachować, zachowajcie się przynajmniej przyzwoicie.
Ja też kiedyś miałam taką sytuację. Wychodziłem wieczorem z psami a koło sklepu pod domem leżał człowiek. Nie mogłam do Niego podejść ponieważ moje psy nie lubią zawierać nowych znajomości. Ciężko z odległości było ocenić czy jest pijany czy zasłabł a jego głowa była niebezpiecznie blisko krawężnika. Zadzwoniłam na 112 i wytłumaczyłam jak wygląda sytuacja więc przełączono mnie na pogotowie. Niestety zamiast zrozumienia dostałam opiernicz od Pani z pogotowia czemu nie dzwonię na straż miejską. Myślałam, że mnie krew zaleje tyle się mówi żeby nie przechodzić obojętnie a jak człowiek chce pomóc to jeszcze obrywa za to. Na szczęście Straż… Czytaj więcej »
Brawo za podejście. Szkoda, że pani na pogotowiu też miała „zły dzień”. Najważniejsze to mieć ludzki odruch i trochę wyobraźni