Blackpink. Księżniczki K-popu – Adrian Besley
Tytuł: Blackpink. Księżniczki K-popu
Autor: Adrian Besley
Oprawa: miękka
Liczba stron: 190
Rok wydania: 2020
Wydawnictwo: Burda
Ciężko napisać recenzję książki, która porusza tematykę czytelnikowi całkowicie obcą. Ba! Która go totalnie nie interesuje. Bo ja akurat fanką k-popu nie jestem i nie będę. Nie moje klimaty. Za to moja córka zakochała się w tym rodzaju muzyki. Mało tego. Zaczęła sama uczyć się języka koreańskiego z aplikacji w smartfonie. Nie umiem ocenić jej postępów, ale łazi po domu i gada po koreańsku, więc coś tam umie… Czyli generalnie k-pop nie jest zły, zachęca do samodzielnej nauki. Chwała mu za to.
Wiedziona redakcyjną rzetelnością uczciwie sięgnęłam po książkę i zaczęłam ją czytać. Czy jest ciekawa? Dla mnie totalnie nie. Dużo opisów fryzur, strojów, makijażu, poszczególnych spotkań w telewizji, internecie, kulisy kręcenia teledysków, opisy koncertów w różnych miejscach na świecie, smaczki z życia prywatnego. Czyli generalnie wszystko to, co może zainteresować tylko prawdziwego fana, czyli Blinks. Tak nazywają się fani zespołu Blackpink, a nazwa wcale nie jest przypadkowa. Została narzucona odgórnie.
Moje dziecko na widok książki wydało głośny okrzyk zachwytu i zabrało się za czytanie. Nie przesadzę, jeśli powiem, że z wypiekami na twarzy. No ale ona jest fanką i jak na porządną fankę przystało, interesuje się najdrobniejszymi szczegółami z życia swoich idolek. Nie jest w tym zresztą odosobniona. Na ile zdołałam się zorientować, zespół Blackpink jest bardzo modny wśród nastolatków.
Czy warto dać dziecku tę książkę? Zdecydowanie tak i to nie tylko po to, by sprawić mu niczym nieuzasadnioną radość. Nastolatki myślą, że w życiu wszystko przychodzi łatwo, a już najłatwiej to sława. Wystarczy nagrać piosenkę na telefon, wrzucić na YouTube i gotowe. A w tej książce już na początku czytelnik dowiaduje się, że to nie takie proste.
Nie wiem, czy koreański rynek muzyczny bardzo różni się do polskiego, bo na dobrą sprawę nie wiem, jak działa polski. Niemniej mam wrażenie, że u nas to wygląda nieco inaczej. W Korei wszystko zależy od wytwórni płytowej. A wytwórnie nie celują w naturszczyków. Żeby zaistnieć na rynku muzycznym, trzeba się najpierw sporo nauczyć. Dziewczyny z Blackpink już jako nastolatki musiały opuścić swoje rodzinne domy (mamy tu dwie Koreanki, jedną Tajkę i jedną Australijkę!) Pod czujnym okiem wytwórni trenowały swoje zdolności wokalne i taneczne, uczyły się języków i paru innych przydatnych rzeczy. Musiały też zaliczyć normalną edukację. Samo dostanie się do wytwórni wymagało udowodnienia swojego talentu, a to przecież dopiero początek. Nie wszystkie osoby, które przejdą wstępne sito, zaistnieją na scenie i zrobią karierę. Tu trzeba włożyć naprawdę dużo pracy i cieszę się, że ta książka wyraźnie to pokazuje. O składzie zespołu i terminie debiutu decyduje – a jakże – wytwórnia.
Cała historia Blackpink na pewno jest ciekawa dla fanów i im tę książkę serdecznie polecam. Jeśli jako rodzice zastanawiacie się, czy warto sprezentować ją swoim pociechom, to odpowiadam: zdecydowanie tak. Koreański show biznes bez fikcji jest jak kubeł zimnej wody, który nastolatkom bardzo się przyda. To, co widać, na scenie to zaledwie wisienka na torcie, pod nią nie zawsze jest słodko. Bywa gorzko.
Aha. Dziecko kazało mi napisać, że tu są podane namiary na prawdziwe konta na Instagramie i że to bardzo ważne, bo jest dużo fejkowych kont i znaleźć dziewczyny wcale nie jest łatwo. A moja córka dzięki książce może obserwować swoje idolki na Instagramie (pozwoliłam założyć prywatne konto, ale na razie nie pozwalam nic publikować) i jest z tego powodu bardzo szczęśliwa. Niech sobie będzie. W dobie koronawirusa każdy powód do radości jest na wagę złota.
Dziękuję Wydawnictwu Burda za przekazanie egzemplarza recenzenckiego