Miłość aż po grób – Alek Rogoziński
Tytuł: Miłość aż po grób
Autor: Alek Rogoziński
Oprawa: miękka
Liczba stron: 314
Rok wydania: 2024
Wydawnictwo: Skarpa Warszawska
Miłość aż po grób brzmi jak tytuł kiepskiego romansu i daję Wam słowo, gdyby nie nazwisko autora, nie sięgnęłabym po tę książkę. Z czytania romansów wyrosłam bardzo dawno, a kiepskich nie czytałam nigdy. Ten jeden Harlequin w podstawówce się nie liczy.
Z twórczością Alka Rogozińskiego dopiero się zaprzyjaźniam, ale już teraz mogę powiedzieć, że o pisanie kiepskich romansów go nie posądzam. Tak naprawdę w ogóle go nie posądzam o pisanie romansów, ale tu mogę się mylić.
O czym jest Miłość aż po grób?
Wbrew pozorom wcale nie o miłości. Ten tom zaczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończy poprzedni – Póki śnieg nas nie rozłączy. Róża Krull wraz z przyjaciółmi wyjeżdża z miasteczka o wdzięcznej nazwie Mordercze i wraca do Warszawy. Właśnie rozstała się ze świeżo odnalezionym narzeczonym (po szczegóły odsyłam do poprzedniego tomu) i doprawdy ostatnie, co jej w głowie, to kolejna miłość. Tym bardziej że w drodze do domu spotyka ekscentryczną dziennikarkę, która usiłuje ją zainteresować osobą zmarłego niedawno profesora.
W domu czeka na Różę stos korespondencji, wśród której są listy od kogoś, kogo od biedy można nazwać cichym wielbicielem. Od biedy, bo o ile część faktycznie wyraża uwielbienie, to druga wręcz przeciwnie. A jakby tego było mało, w bloku, w którym mieszka Róża, odcięto gaz. Nad mieszkańcami wisi też widmo odcięcia prądu. A właśnie trwa zima…
I w tym wszystkim Róża w sylwestrowy wieczór znajduje w swoim mieszkaniu trupa. Mało tego. Zostaje oskarżona o morderstwo. (Nie, to nie spojler, o tym, że Róża trafi do aresztu, dowiecie się z pierwszych stron książki, żadna tajemnica. W zasadzie już okładka to zdradza).
I w tym momencie do akcji wkraczają jej przyjaciele na czele z Krzysztofem Darskim, policjantem, który niejednokrotnie miał chęć aresztować Różę za wtrącanie nosa w nie swoje sprawy. Jednak oskarżenie jej o zabójstwo uważa za absurd i chęć zabłyśnięcia na celebryckich salonach przez zakompleksionego prokuratora. A tam, gdzie pojawiają się szaleni przyjaciele Róży, tam się dzieje! I nie inaczej jest tym razem, ale więcej już nie zdradzę.
Jak się czyta Miłość aż po grób?
Bardzo szybko, bo książka jest krótka i o to mam do autora wielkie pretensje. No jak można pisać tak dobre i tak krótkie książki?!
Całą resztę mogę tylko chwalić.
Bardzo mi się podoba, że książka „dzieje się od razu”. Nie ma tu żadnego wprowadzenia, bo nie jest potrzebne. Kto czytał poprzednie tomy traktujące o przypadkach Róży Krull, świetnie wie, z kim będzie miał do czynienia i czego może się spodziewać. Kto nie czytał, musi się pogodzić z niedogodnościami. Nie są duże i można sobie z nimi szybko poradzić, ale w takim wypadku obowiązkowo trzeba przeczytać spis osób na początku książki, to na pewno pomoże.
Akcja pędzi na złamanie karku i ciężko za nią nadążyć. Nie ma tu żadnych przerw na złapanie oddechu. Jak zaczęłam czytać tę książkę, to odłożyłam, jak skończyłam. Nie było to trudne, bo jak mówiłam – jest krótka. Niemniej te kilka godzin (dwie w porywach do trzech) trzeba było poświęcić i elegancko zarwałam noc. Umęczyłam się przy tym, jak dziki osioł na górskich ostępach, bo usiłowałam się nie śmiać w głos (mąż spał obok), a to wcale nie takie proste. Ogarnijcie sobie lepsze miejsce do czytania niż małżeńska sypialnia. Nie wyszłam z łóżka po części z lenistwa (tak tu ciepło i wygodnie…), po części w przekonaniu, że to nie ma sensu, bo zaraz pójdę spać, ale sama siebie oszukiwałam. Poszłam dopiero, jak skończyłam.
Miłość aż po grób to kontynuacja serii, która – nie mam wątpliwości – została wymyślona po to, by czytelnicy mieli okazję trenować mięśnie brzucha. Jest lekka, łatwa i przyjemna. Nie nastraja do filozoficznego zastanawiania się nad sensem istnienia, nie wieszczy końca świata, nie straszy i nie wzrusza (no, może odrobinkę). Za to niesamowicie bawi (nabawicie się zmarszczek od śmiechu, uważajcie!) i niepodzielnie przykuwa uwagę. Mąż próbował coś do mnie mówić, zanim zasnął, ale zagroziłam pozwem rozwodowym. No w takim momencie przeszkadzać?!
Miłość aż po grób – recenzja jak zwykle subiektywna
Tradycyjne na koniec moje kryteria:
Długość – słaba niestety. Ledwo 314 stron, duża czcionka, szerokie marginesy… To nie jest długa książka, co pewnie wiele osób weźmie za zaletę. Szybko się czyta, taka rozrywka na jeden raz. Ja jednak wolę dłuższe pozycje.
Trupy – o jednym już wspomniałam, o reszcie milczę. Były, nie były, kto by to pamiętał? 😉
Humor – nieustannie!
Widoczność liter – tym razem od początku żadna. Pewnie dlatego, że już znałam bohaterów, za pierwszym razem nie było tak różowo.
Ogólnie, mimo tej niesatysfakcjonującej mnie długości, muszę książkę pochwalić. Obśmiałam się jak norka, zrelaksowałam jak rzadko, wyrzuciłam z głowy niepotrzebne myśli i już czekam na kolejny tom. Wszak Róża i jej… a nie, tego Wam powiedzieć nie mogę. No ale będzie się działo jeszcze więcej. Co do tego nie mam wątpliwości.
Dla kogo jest Miłość aż po grób?
To nie jest romans i niech tytuł nikogo nie zwiedzie. Jeśli przyda się chusteczka do wycierania łez, to będą to wyłącznie łzy ze śmiechu. Teoretycznie kryminał, ale lepiej w tym wypadku brzmi komedia kryminalna. Bo to jest przede wszystkim komedia i to taka, że boki zrywać. Niby dla dorosłych, ale nie przesadzajmy. Ja w podstawówce czytałam mroczniejsze kryminały.