Moje życie jako… NINJA – Janet Tashjian
Tytuł: Moje życie jako… NINJA
Autor: Janet Tashjian
Ilustracje: Jake Tashjian
Wydawnictwo: Mamania
Oprawa: miękka
Liczba stron: 202
„Moje życie jako… NINJA” to ósma część z serii, a pierwsza, która znalazła się w naszym domu. Od dawna intrygowały mnie te tytuły, a porównania do cyklu „Dziennik cwaniaczka”, który mój dziewięcioletni syn bardzo lubi i przeczytał wszystkie jego tomy, sprawiły, że byłam niemal pewna tego, iż to również będzie świetna propozycja dla niego.
Z ręką na sercu muszę jednak przyznać, że nie porwała nas ta książka. Trochę ją umęczyłam (albo ona mnie 😛 ), żeby dobrnąć do końca, wszak głupio wystawiać opinię czemuś, czego się nie przeczytało od deski do deski. Poza tym zawsze istnieje cień szansy, że akcja się rozkręci i finalnie pozycja przypadnie do gustu.
Niestety w tym przypadku tak się nie stało. Nie chcę powiedzieć, że książka jest nudna, nie jest też z pewnością zła – skoro mówi się, że to “nowa rewelacyjna seria”, to musi mieć jakichś miłośników – w każdym razie mnie nie zachwyciła. Nie znalazłam w niej nic, co wzbudziłoby jakieś emocje, albo chociaż ubawiło. I ok, można powiedzieć, że to nie jest pozycja przeznaczona dla dorosłych, a dla dzieci, więc mogę postrzegać ją inaczej, nie dostrzegając jej uroku, ale z drugiej strony, Jaśka też nie wciągnęła.
Chciałam, żeby przeczytał ją pierwszy, bym mogła zawrzeć w recenzji jego opinię, ale po tygodniu doszedł zaledwie do dwudziestej piątej strony i gdy zasugerowałam, żeby ciut się sprężył, bo ja też muszę poznać treść, odpowiedział, że mogę ją wziąć, a on najwyżej skończy później. Nawiasem mówiąc, inne książki, podobnej grubości potrafi łyknąć w dwa wieczory, więc jeżeli ten tytuł męczył przez tydzień, to chyba o czymś świadczy, prawda?
“Moje życie jako… NINJA” opowiada prostą historię, być może bliską dla niejednego nastolatka – wszak wiele dzieciaków przechodzi etap fascynacji sztukami walki, różnymi herosami, czy żołnierzami. Nie mniej nie dzieje się w niej nic nadzwyczajnego, nie ma wartkiej akcji, dreszczyku emocji, ani sporej dawki humoru.
Jest to po prostu opowieść o dwunastoletnim Dereku i jego przyjaciołach, którzy zapragnęli stać się wojownikami ninja. Zapisują się więc na lekcje do pewnego senseia, własnoręcznie organizują sobie czarne kimona i ćwiczą (a przynajmniej próbują) różne chwyty, kopniaki, a przede wszystkim potęgę ciszy i samodyscyplinę.
Gdy na murach ich szkoły pojawia się niespodziewanie graffiti przedstawiające Minotaura, a potem podobne malunki zaczynają zdobić inne okoliczne ściany, dzieciaki uznają, że to dobry dla nich moment, by sprawdzić się w roli ninja i rozwikłać zagadkę – kto dewastuje ich miasto?
Derek, Umberto, Matt i Carly szybko orientują się, że bycie tajnym agentem wcale nie jest takie proste, ale główny bohater się nie poddaje i zamierza złapać grafficiarza na gorącym uczynku.
Podejrzenia padają na różne osoby, w tym na jego przyjaciół, a także pracownika jego mamy, ale czy ostatecznie uda mu się rozwiązać tę zagadkę i oczyścić swoje imię – bowiem w pewnym momencie również Derek staje się podejrzanym w oczach dyrektora szkoły…?
Całą opowieść przeplatają powszechne perypetie i przygody czworga przyjaciół, razem szykują się do szkolnego przedstawienia, a także do ich pierwszych zawodów dla małych ninja. Poszukiwania autora graffiti owiane są oczywiście małą tajemnicą, a przez to pojawiają się drobne kłamstwa, nawet względem swych rodziców – ot codzienność nastolatków można by rzec ? Nic nadzwyczajnego i być może właśnie dlatego, książka nie jest porywająca, a taka normalna, pospolita…
Nie przekreślam jednak tej serii całkowicie, bowiem Jaśka zaintrygował tytuł “Moje życie jako… YOUTUBER” i pytał, czy mu kupię, może więc uda nam się odczarować ten cykl?
…
Dziękuję wydawnictwu Mamania za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki.