Na własną rękę – Olga Rudnicka
Tytuł: Na własną rękę
Autor: Olga Rudnicka
Oprawa: miękka
Liczba stron: 359
Rok wydania: 2021
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ledwo cztery miesiące minęły, odkąd recenzowałam dla Was Rączka rączkę myje Olgi Rudnickiej, a już pojawiła się kolejna część serii z detektyw Matyldą Dominiczak. Jeśli autorka utrzyma tempo (a będę za to mocno trzymać kciuki), to kolejna powinna się ukazać na początku przyszłego roku, a może nawet na Gwiazdkę?
Najnowszy tom, Na własną rękę, przynosi odpowiedzi na kilka pytań postawionych w końcówce trzeciej części cyklu i przy okazji stawia kilka nowych. Matylda nadal współpracuje z Ksawerym i nieustannie próbuje rozwiązać zagadkę przekopywania ogródków działkowych w poszukiwaniu potencjalnego skarbu. Metody ma, jak to ona, dość niekonwencjonalne. Racjonalizmu w nich tyle, co kot napłakał, za to skuteczność zadziwiająco duża. Za sposobem myślenia Matyldy nie jest w stanie nadążyć nikt, nawet ona sama, a co dopiero świeżo przydzielony jej przez szefową asystent. Matylda bowiem jest jak pies gończy – kiedy złapie choćby cień nadziei na sukces, idzie na oślep, nie wiedząc gdzie. Nie zawsze tam, gdzie dochodzi, jest bezpiecznie, nie zawsze też znajduje to, na co liczyła. Zawsze jednak zapamiętuje pozornie nieistotne i niepowiązane ze sobą szczegóły, by w efekcie połączyć je w całkiem zgrabną, aczkolwiek nieprawdopodobną całość. Jest kobietą nieszablonową i chyba za to ją tak bardzo lubię. No i jeszcze za specyficzne poczucie humoru i uprawianą niemal na każdej stronie grę słów. Przy Matyldzie nikt, dosłownie nikt, nie może być pewien, co właśnie powiedział i czy na pewno to miał na myśli.
Zaginiony w poprzedniej części komisarz Tomczak zostaje niejako zaocznie oskarżony o morderstwo, do którego doszło na przekopywanych działkach. Zaocznie, bo jedynym potencjalnym dowodem jego sprawstwa jest znaleziony niedaleko zwłok telefon komórkowy oraz porzucony pod działkową bramą samochód. Prokurator dąży do szybkiego zamknięcia sprawy i zarządza poszukiwania podejrzanego. Zarówno Matylda, która w perfidny sposób mści się na prokuratorze za tak haniebne podejrzenia, jak i koledzy policjanci uważają ten pomysł za co najmniej idiotyczny. Jednak w przeciwieństwie do Matyldy, która gotowa byłaby wydrapać oczy panu prokuratorowi Oszmurkowi, zwanemu przez nią Oszczymurkiem, policjanci chętnie wykonują polecenie. Słusznie wychodzą z założenia, że o ile poszukiwania zaginionego policjanta, który właściwie jest już byłym, bo emerytowanym, komisarzem, będą przebiegały mało energicznie, to emerytowanego komisarza podejrzanego o morderstwo będzie się szukać bardzo intensywnie. I faktycznie – prokurator angażuje do pomocy każdego, kogo tylko może. Szybkie zamknięcie sprawy jest dla niego najważniejsze. Sęk tylko w tym, że to nic nie daje. Komisarz przepadł jak kamień w wodę. Pojawił się nawet pomysł, że został uprowadzony.
Równolegle w życiu Matyldy dochodzi do małego trzęsienia ziemi, wskutek czego postanawia ona odejść od męża i wyprowadzić się do matki, która chwilę wcześniej wyprowadziła się od Matyldy i wróciła do ojca. Trzeba przyznać, że kobiety w tej rodzinie działają bardzo impulsywnie. Matylda postanowiła porzucić męża, bo jej zdaniem wcale jej nie rozumie i nie wspiera, niesłusznie zakładając, że pracuje ona dla pieniędzy. Kiedy udowadnia jej, że nie musi pracować, bo jego zarobki nie dość, że są wysokie, to jeszcze w najbliższym roku mocno poszybują w górę, Matylda zaczyna pakować walizki, zastanawiając się, jak mogła związać się z mężczyzną, który do tego stopnia nie rozumie jej pasji, że nie może się raz na jakiś czas zająć własną córką. A że próbuje to wyjaśnić w sobie właściwy sposób, oczywiście niewiele z tego wychodzi.
Przyznam się Wam, że większość książki po prostu przechichotałam, budząc tym dezaprobatę u mojego własnego męża. No ale co poradzę, że Olga Rudnicka ma taki styl pisania, że po prostu nie sposób się nie śmiać? Przynajmniej ja nie umiem. Tym samym powieść, która w założeniu chyba miała być kryminałem, w moich oczach jest przede wszystkim naprawdę świetną komedią z wątkiem kryminalnym. Właściwie to gotowy scenariusz filmowy i doprawdy nie rozumiem, dlaczego jeszcze nikt po niego nie sięgnął. W roli głównej widziałabym Olgę Frycz.
Dla kogo jest Na własną rękę? Dokładnie dla tych samych osób, którym polecałam Rączka rączkę myje. Zachwycą się nią zarówno miłośnicy kryminałów, jak i lekkiej lektury rozrywkowej. Dobrze będą się bawić zarówno dorośli, jak i młodzież licealna. Tej pozycji nie dałabym uczniom starszych klas szkoły podstawowej tylko z jednego powodu. Sposób popełnienia zbrodni jest dość makabryczny i, chociaż lekko opisany, może być dla bądź co bądź dzieci zbyt szokujący.
Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za przekazanie egzemplarza recenzenckiego