4 września 2025

O jeden zgon za daleko – Iwona Banach

Tytuł: O jeden zgon za daleko
Autor: Iwona Banach
Oprawa: miękka
Liczba stron: 351
Rok wydania: 2025
Wydawnictwo: Skarpa Warszawska

Iwona Banach specjalizuje się w komediach kryminalnych, to nie podlega wątpliwości. Jednak jej książki nigdy nie są tak do końca jednoznaczne. Czasem jest to bardziej komedia, czasem bardziej kryminał. W przypadku pozycji O jeden zgon za daleko mamy do czynienia z tą drugą opcją. Ale to nie tak, że książka jest wyłącznie kryminałem. Jest tu dużo elementów komediowych i satyrycznych. To takie połączenie rasowego kryminału (oczywiście z trupami!) i portretu współczesnego społeczeństwa — bez filtra.

O czym jest O jeden zgon za daleko?

Zaczyna się dość niewinnie. Chociaż nie. Zaczyna się od laleczki voodoo i krwiożerczych planów dwóch młodych dam. Ale nie to jest najważniejsze.
Niewinna i dość ciekawa (ciekawa to ja jestem, czy ktoś faktycznie takie coś zorganizował) wystawa biblioteczna rzeczy znalezionych w książkach (a wiadomo, że ludzie różnych rzeczy używają zamiast klasycznych zakładek) przynosi dość nieoczekiwany efekt. W jednej z książek znaleziono bowiem kartkę z wyznaniem mordercy. Widnieje tam wyraźna informacja, kogo zabito i nieco mniej oczywista – gdzie ukryto zwłoki. I może dałoby się to potraktować jako głupi dowcip, a policja machnęłaby ręką, ale nie ma tak dobrze – nazwisko potencjalnej ofiary jest policji dobrze znane i widnieje na liście osób zaginionych.

Dodam jeszcze, że mowa o posterunku policji w małej mieścinie, bo cała akcja dzieje się na wsi, w której rządzi rodzina Lepieszków, psy ogonami szczekają, a miastowi są podejrzani z samej tylko racji bycia miastowymi. I gdy jedna taka miastowa kupuje nowoczesny dom sterowany elektronicznie, to też jest podejrzana.

Na portretowaniu obyczajów współczesnej wsi autorka nie poprzestała. Dołożyła jeszcze klasyczną internetową madkę, osobę młodą, bardzo roszczeniową i niekalającą rąk pracą, bo przecież jest madką Brajanusza (czy takie imię jest w kalendarzu???). Obraz Kariny co prawda jest przerysowany, ale nie tak bardzo, jak można by przypuszczać. To typowa beneficjentka wszelakich plusów, oczekująca przywilejów tylko dlatego, że wydała na świat potomka – rude szczęście, którego ojciec pozostaje nieznany. Teoretycznie oczywiście.

Muszę też wspomnieć o Idzie i Iwo – pensjonariuszach bardzo luksusowego domu spokojnej starości, aczkolwiek nie mam pojęcia, co tam robią osoby, które ledwo dobiły do sześćdziesiątki. No nie, w zasadzie wiem, co robią – Ida ucieka od roszczeniowej córki (tak, to Karina), a Iwo szuka brata i tu właśnie znalazł trop. Oboje wezmą czynny udział w szukaniu mordercy, a ich poczynania nie raz i nie dwa przyprawią Was o ataki śmiechu.

Jak się czyta O jeden zgon za daleko?

Chciałam napisać coś odkrywczego, ale ciężko o to, bo wszystkie książki Iwony Banach czyta się tak samo lekko łatwo i przyjemnie. I śmiesznie. W tej akurat jest wyjątkowo dużo gry słów, która nie raz i nie dwa mnie rozbawiła, ale też rozgrzała szare komórki, bo trzeba się wykazać jako takim otrzaskaniem z językiem polskim, żeby te wszystkie niuanse wyłapać. Uwielbiam Iwonę Banach między innymi za to, że uparcie trzyma poziom i nie stara się zniżać do nizin umysłowych powołanej przez nią do życia Kariny.

Poza tym tekst jest naszpikowany różnymi celnymi spostrzeżeniami, przy których nie sposób się nie uśmiechnąć, np. że koty robią miau i szramy na rękach. Niby sama prawda, ale podana w sposób, który bawi. Podobnie jak to, że nie trafia się za życia do piekła, no, chyba że sprzed ołtarza. Lekko złośliwe, ale wiele osób przyklaśnie. Niestety.
Żałuję, że sobie tych cytatów nie wypisałam, ale czytało mi się tak wybornie, że żal było się odrywać od lektury.

Nie napiszę, że autorka pokusiła się o głęboką analizę psychologiczną, bo to byłaby przesada, jednak… no jest trochę inaczej niż przy większości poprzednich tytułów. Tym razem to śmieszny kryminał, ale jednak z delikatną warstwą psychologiczną. Taki ukłon w stronę tych, co chcieliby przeczytać coś fajnego, ale zwykła komedia kryminalna to za mało. Jest śmiesznie, jest morderczo, chwilami jest poważnie. A wszystko podane tak, że świetnie się ze sobą łączy. Smakowite bardzo i gdyby autorka pociągnęła tę historię dalej, to ja bym się wcale nie obraziła.

O jeden zgon za daleko – recenzja jak zwykle subiektywna

Długość – 351 stron – mogłoby być więcej, bo lubię, jak książka ma przynajmniej 400, ale nie będę się czepiać, bo pisania na skróty nie było.

Trupy – wspominałam o nich wyżej, zresztą tytuł też niejako zdradza ich obecność, więc nie ma co ukrywać – są.

Humor – tak, tak, tak i jeszcze raz tak. Pełno go i to w najlepszym wydaniu. Pani Iwona powinna pisać skecze kabaretowe, to byłby sztos.

Widoczność liter – wyłapałam parę literówek i tylko dlatego nie napiszę, że żadna, ale jednak czyta się obrazami. Kolejna książka, którą należałoby sfilmować. Wyszłaby z tego komedia, na którą tłumy by do kin waliły, mówię Wam.

Dla kogo jest O jeden zgon za daleko?

Dla wszystkich. Nawet młodszej młodzieży bym dała. Dla tych, którzy lubią się pośmiać i tych, którzy cenią sobie cięty dowcip i bystry zmysł obserwacyjny. Dla fanów kryminałów i komedii, dla kobiet i mężczyzn, starych i młodych. Świetna pozycja, naprawdę!

 

 


Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close