Ostatnia owca – Ulrich Hub
Tytuł: Ostatnia owca
Autor: Ulrich Hub
Ilustracje: Jörg Mühle
Wydawnictwo: Dwie Siostry
Oprawa: miękka
Liczba stron: 68
„Ostatnia owca” to kolejna przezabawna książka Ulricha Huba, autora bestsellera „O ósmej na arce”, którą również miałam przyjemność czytać. Właściwie to dzięki niej sięgnęłam po następny tytuł tego pisarza. Podczas lektury o perypetiach pingwinów wielokrotnie śmiałam się na głos, liczyłam więc na kolejną dawkę dobrego humoru w opowieści o owcach. I tak też było, znowu chichrałam się, jak głupi do sera!
Historia, którą tym razem przedstawił Ulrich Hub dzieje się zimą i można by ją rozpocząć od słów – dawno, dawno temu… – bowiem dotyczy narodzin pewnego dzieciątka. Nie jest ono nazwane po imieniu, jednak można się domyślić, o kogo chodzi, ponieważ przyjście na świat owego maluszka zwiastuje gwiazda, wszyscy się cieszą i spieszą do stajni, by go zobaczyć ?
Do tytułowych owieczek drogą pantoflową też dotarła dobra nowina, a ponieważ ich pasterze niepostrzeżenie zniknęli (pewnie poszli zobaczyć noworodka, choć owce obstawiają porwanie przez UFO!), zwierzęta postanawiają sprawdzić, co się dzieje. I, mimo iż nie wolno im samym opuszczać pastwiska, ruszają w drogę.
Stajenka, o której słyszały leży dosyć daleko, wędrówka będzie więc długa i dosyć niebezpieczna, tym bardziej że owce są, jakby to powiedzieć…trochę zwariowane. Zdarzy im się więc zabłądzić, o mały włos nie wejdą do lasu – co byłoby głupotą, biorąc pod uwagę fakt, że mieszka tam wilk – przepłyną też rzekę, mimo że nie znoszą kąpieli i lekcji pływania. Zdradzę Wam tutaj, że nieopodal był most, którym mogły spokojnie przejść, ale cóż, dostrzegła go tylko jedna z nich, owca z nogą w gipsie, i nie raczyła poinformować o tym swoich koleżanek 😛
Owce więc szły i szły i głośno komentowały, a właściwie krytykowały matkę i ojca dzieciątka, bo wyruszyli w daleką podróż na ośle, a tak się nie robi w zaawansowanej ciąży! Bo nie zarezerwowali sobie wcześniej noclegu, przez co noworodek urodził się w stajni, a na dodatek położyli go w żłobie! No sami pomyślcie, czy tak robią odpowiedzialni rodzice?! ?
Po drodze owce spotkały osła (tego, co to niósł ciężarną kobietę) i dowiedziały się od niego, że w stajni jest tłum ludzi i niektórzy, cytuję: „cudaki na wielbłądach”, przynieśli prezenty – złoto, kadzidło oraz …majeranek(!). W związku, z czym owieczki uznały, że one również muszą mieć prezent, bo tak się robi, gdy odwiedza się noworodka!
I choć były potwornie zmęczone, kombinowały, jak mogły – może drewniany miecz, bo dzieci lubią bawić się bronią? Smoczek odpada, bo jest zbyt banalny. Na produkty domowej roboty – zdecydowanie za późno. To może krawat albo bon na zakupy? Echh, jaki to stres z tymi prezentami…
Aż w końcu jedna z nich wpada na genialny pomysł – aparat na zęby, to idealny upominek, bo każdy chce mieć proste uzębienie! A że jedna z nich nosi aparat, mogłyby ją poprosić, by go oddała i podarowała dzieciątku, prawda?
Przyznajcie sami, czy te owieczki nie są rozkoszne, a opowieść o ich przygodach i pomysłach nie brzmi zabawnie?
Koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę, bo jest naprawdę śmieszna! Czyta się ją szybko — ma dosyć dużą czcionkę i raptem 68 stron. Jasiek (10 l.) połknął ją jednym haustem i tak jak ja, wielokrotnie śmiał się na głos. Mam nadzieję, że autor szybko stworzy kolejną opowieść, w której bohaterami będą równie zabawne (co owce i pingwiny) zwierzęta.
Na marginesie dodam, że takiej historii narodzin dzieciątka jeszcze nigdy nie słyszałam, pewnie dlatego, że jest opowiedziana z perspektywy zwierząt, a nie ludzi, ale ta zdecydowanie podoba mi się najbardziej! I jestem przekonana, że, pomimo iż dotyka tematu świąt Bożego Narodzenia, to lektura będzie doskonała nie tylko w tym okresie.
Polecam Wam ten tytuł z całego serducha!
…
Zdjęcia: Fizinka
Dziękuję wydawnictwu Dwie Siostry za przekazanie recenzenckiego egzemplarza książki.