Prawo matki – Przemysław Piotrowski
Tytuł: Prawo matki
Autor: Przemysław Piotrowski
Oprawa: miękka
Liczba stron: 391
Rok wydania: 2022
Wydawnictwo: Czarna Owca
Prawo matki – nowa seria i… rozczarowanie na początek
Prawo matki rozkręca się długo, co – nie będę ukrywać – trochę mnie zmęczyło. I chociaż rozumiem, że każda książka potrzebuje wstępu, przedstawienia bohaterów, czasu na zawiązanie akcji, to jednak siedemdziesiąt stron to – moim subiektywnym zdaniem – przesada. Szczerze mówiąc, nawet gdyby tych pierwszych kilkudziesięciu stron nie było, książka nadal byłaby w pełni zrozumiała. Daję Wam słowo honoru, że preferencje seksualne głównej bohaterki nie mają wpływu na całość, można było je pominąć. Kilka innych fragmentów też. I chociaż zdaję sobie sprawę z tego, iż narażam się całkiem sporemu gronu fanów Przemysława Piotrowskiego (co więcej, sama jestem częścią tego grona), to jednak szczerość stawiam na pierwszym miejscu i muszę Wam napisać, że gdyby to była książka innego autora, to chyba bym ją odłożyła… Coś z tym początkiem nie pykło tak, jak powinno.
Prawo matki według Luty Karabiny
Na szczęście potem było lepiej. Jak już akcja się zawiązała, to nie po to, żeby wyhamowywać. Jazda bez trzymanki byłaby tu chyba najlepszym określeniem. Szybko, mocno, bezlitośnie i po męsku, chociaż główną bohaterką jest kobieta.
Luta (Lutosława) Karabina z całą pewnością jest kobietą, chociaż mocno nietypową. Pracuje na platformie wiertniczej (albo może wydobywczej, przepraszam, ale ja tego nie odróżniam) w Norwegii, do tego jest byłym żołnierzem (żołnierką?), brała udział w misjach zagranicznych, świetnie zna techniki walki wręcz i jeszcze lepiej strzela. W jej żyłach płynie turecka krew. Jest matką dwójki dzieci: Franka i Weroniki. Jej macierzyństwo z racji pracy na pewno nie jest typowe: dwa tygodnie w Norwegii, trzy w Polsce. Nie jest więc klasyczną matką kwoką ani matką helikopterem. Raczej matką lwicą – gdy ktoś skrzywdzi jej młode, staje do walki i nie bierze jeńców. A ktoś właśnie wpadł na głupi pomysł, by to zrobić…
Komplet punktów za okładkę Prawa matki
To, co mi się rzuciło w oczy, jak tylko wzięłam książkę do ręki, to brak jakiejkolwiek informacji na przedniej okładce. Żadnego spojlerowania o tym, że to najlepszy thriller dekady, czy że to książka, po której nie da się zasnąć, albo coś równie wkurzającego. Nie lubię tego typu anonsów, bo nastawiają czytelnika i psują zabawę, więc z mojej strony duże podziękowania i duże brawa dla wydawcy – oby tak dalej. Z tyłu oczywiście coś tam jest napisane, ale przezornie nie czytałam. Naprawdę nie chciałam sobie psuć zabawy, chociaż o zbliżającej się premierze i początku nowej serii słyszałam.
Ponieważ okładka nie spojleruje, ja też nie chcę tego robić. To nie pierwsza książka Przemysława Piotrowskiego, o której sądzę, że im mniej wiadomo, tym więcej frajdy z czytania. Tu zresztą niespodzianka faktycznie goni niespodziankę, bo akcja nie zwalnia do samego końca. Co więcej – autor potrafi zaskakiwać nawet takie osoby jak ja, którym się wydaje, że znają schemat tego rodzaju powieści.
Samej fabuły (o tych siedemdziesięciu stronach zapomnijmy) nie mogę się czepiać, jest dobrze dopracowana, wyważona w każdym szczególe. Bohaterowie jak zwykle wyraziści, dają się zapamiętać mimo obco brzmiących nazwisk. Nawet ich język, sposób wyrażania się, słownictwo, styl bycia nie pozostawiają złudzeń – autor się napracował przy ich tworzeniu. Nie widzę tu miejsca na przypadek. Nikt nie jest nijaki, każdy jest jakiś – dobry czy zły, ale nigdy nijaki. Zresztą obojętność to ostatnie słowo, które mogłoby pasować do Prawa matki. Akurat na takie uczucie nie ma tu miejsca.
Luta kontra Igor?
Ponoć znalazł się ktoś, kto stwierdził, że Igor Brudny będzie musiał pogodzić się z byciem numerem dwa, bo Luta go całkowicie przyćmiła. O gustach się nie dyskutuje, więc i ja nie będę oceniała cudzej opinii. Powiem jedynie, że się z nią nie zgadzam. Być może jakiś wpływ na to ma fakt, iż tamta opinia należała do mężczyzny. Ja jako kobieta zdecydowanie wybieram Igora Brudnego i nie mogę się doczekać jego powrotu.
Owszem, Luta daje się lubić, jest bystra, zdecydowana, konsekwentna, waleczna, uparta i niezłomna. W niczym nie przypomina rozhisteryzowanej blondynki, zresztą blondynką nie jest. Równa babka – chyba to określenie najlepiej do niej pasuje. Ponoć nawet ma pierwowzór w realu. Jednak skłamałabym, gdybym powiedziała, że z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu. No jednak nie, chociaż jeśli się pojawi, to na pewno go przeczytam. Bo to ogólnie nie jest zła książka, nie myślcie sobie. To tylko ja mam wyśrubowane oczekiwania wobec niektórych autorów 😉
Dla kogo jest Prawo matki?
W jakimś momencie pomyślałam sobie, że to dobra książka do straszenia rodziców, zwłaszcza tych, którzy mają córki. Nie wykluczam, że historia przynajmniej w jakiejś części jest oparta na faktach, bo w końcu to czy tamto czasem w oko wpadnie w internecie, ale wolę myśleć, że w całości powstała w głowie autora. To po prostu zbyt przerażające. Jeśli uwierzę, to nigdy więcej nie wypuszczę Duśki z domu!
Dla kogo jest Prawo matki? Na pewno dla osób o mocnych nerwach, które nie boją się dotykać zła w jego najgorszej postaci. Raczej nie dla kobiet w ciąży i matek karmiących, to wchodzi naprawdę za mocno. Fanów Przemysława Piotrowskiego nie muszę przekonywać, na pewno przeczytają. Całej reszcie (poza wspomnianymi wyjątkami) gorąco polecam. Osoby o słabszej psychice lepiej niech czytają w dzień 😉
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca