Rodzeństwo Willoughby – Lois Lowry
Tytuł: Rodzeństwo Willoughby
Autor: Lois Lowry
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Oprawa: miękka
Liczba stron: 172
Nie pamiętam, co zaintrygowało mnie w opisie książki „Rodzeństwo Willoughby”, wydawnictwa Nasza Księgarnia, że postanowiłam po nią sięgnąć, ale bardzo się cieszę, że wpadła w moje ręce, bo okazała się przezabawną lekturą.
Przyznaję, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tej opowieści, mimo iż pojawiła się już w 2009 roku. Co prawda wtedy ukazała się pod tytułem „Nikczemny spisek”, ale jednak ładnych parę lat już istnieje na rynku. Poza tym na podstawie tej książki powstał film animowany, który miał premierę w kwietniu 2020 roku na platformie Netflix – choć tu akurat jestem usprawiedliwiona, bo póki co, nie korzystam z tego serwisu, mogłam więc przegapić tę nowość.
W każdym razie „Rodzeństwo Willoughby” niewątpliwie skradło moje serce. Tytułowa rodzinka składa się z czworga dzieci. Najstarszy z nich to dwunastoletni Tim (a właściwie Timothy), dziesięcioletni bliźniacy: Barnaba i Barnaba, którzy dla odróżnienia nazywani są: Barnaba A i Barnaba B, choć najczęściej w skrócie wszyscy wołają na nich: A i B. Głupio, przyznacie sami, ale co zrobić, jak mają… dość specyficznych rodziców, ale o nich za chwilę ? Chłopcy mają też sześcioletnią siostrę, Jane, najbardziej uroczą i poszkodowaną z nich wszystkich (ale tak to już bywa z najmłodszymi).
Pan i Pani Wiloughby są bardzo staroświeccy. Matka jest wyjątkowo leniwa, kłótliwa, nie pracuje i kompletnie nie potrafi gotować. Natomiast ojciec pracuje w banku i jest niecierpliwym oraz nerwowym człowiekiem. Nie wiedzieć czemu, obydwoje nie lubią swoich dzieci. Śmieją się z nich, krytykują, zapominają ich imiona, a nawet w ogóle o ich istnieniu.
Pewnego wieczoru, gdy dzieci poprosiły rodziców, by im poczytali na dobranoc, matka odmówiła, ponieważ była zajęta robieniem na drutach swetra dla kota, a ojciec z łaską przerwał przeglądanie gazety, wziął do ręki „Jasia i Małgosię” i pośpiesznie przeczytał smutną historię o porzuconym w lesie rodzeństwie.
Za sprawą poznanej historii, w głowie pana Willoughby zrodził się nikczemny plan, pozbycia się swoich dzieci. Na co oczywiście radośnie przytaknęła jego żona. Żeby jednak nie było tak strasznie, wręcz przeciwnie, żeby było śmiesznie, Tim wraz z braćmi i siostrą również wpadli na podobny pomysł! Wszak pochodzą ze staroświeckiej rodziny, a w książkach takie dzieci przeważnie są sierotami. Stwierdzili więc jednogłośnie, że wcale nie lubią swoich rodziców i wolą być sami.
Niedługo później najstarszy z rodzeństwa, Tim, stworzył ulotkę biura podróży, podsuwając matce i ojcu pomysł wybrania się na wyjątkowy urlop – tam, gdzie są trzęsienia ziemi, tsunami, wybuchają wulkany i oko w oko można spotkać niebezpieczne węże, krokodyle oraz lwy.
Państwo Willoughby, o dziwo postanowili skorzystać z tej okazji, nieświadomi okrutnego planu swoich potomków i czekających ich niebezpieczeństw. Oni natomiast również przygotowali swój koncept – mianowicie wystawili dom na sprzedaż, nie informując o tym dzieci i nie zapewniając im innego dachu nad głową. Zatrudnili jedynie nianię, która miała zaopiekować się małolatami.
Te dwie okrutne inicjatywy wymierzone przeciw dzieciom oraz przeciw rodzicom, stanowią początek wielu zdarzeń i przygód, jakie przeżyją jedni i drudzy. Mimo iż ogólny zamysł jest straszny – pozbycie się członków rodziny – to jednak wszystkie wydarzenia, jakie mają miejsce w tej opowieści, są niezwykle śmieszne.
Nie wiem, jak autorka wpadła na pomysł stworzenia tej historii oraz przezabawnych dialogów, ale wyszło jej to wyśmienicie. No i niezwykle ciekawie, ponieważ w treść tej książki wplecione są starodawne opowieści, z popularnych baśni i bajek. Śmiało można więc powiedzieć, że to idealnie odmierzona mieszanka klasyki literatury dziecięcej, typu: Jaś i Małgosia, Tajemniczy ogród, Ania z Zielonego Wzgórza, Mary Poppins, czy Heidi z współczesną twórczością.
Można się również pokusić o stwierdzenie, że „Rodzeństwo Willoughby” to ówczesna parodia staroświeckich powieści. Znakomita, komiczna, wciągająca – nie sposób odłożyć tej książki na bok, póki nie skończy się jej czytać od deski do deski.
Oczami wyobraźni widziałam bohaterów tej historii oraz wszystkie zdarzenia, jakie miały w niej miejsce i wielokrotnie śmiałam się na głos, zwracając na siebie uwagę pozostałych domowników ?
Przyznaję, że równie chętnie zobaczę „Rodzeństwo Willoughby” w filmie animowanym, by sprawdzić, czy ekranizacja tej opowieści, jest równie śmieszna, co książka.
Szczerze polecam lekturę małym i dużym, również dorosłym ?
…
Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za przekazanie recenzenckiego egzemplarza książki.