Śmierć i ryzyko – J. D. Robb
Tytuł: Śmierć i ryzyko
Autor: J. D. Robb
Liczba stron: 384
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2020
Wydawnictwo: Edipresse
Jeśli wierzyć Wikipedii, Śmierć i ryzyko to już czterdziesta siódma część serii In Death stworzonej przez J. D. Robb, znaną bardziej jako Nora Roberts (chociaż to też pseudonim). Zarazem to druga pozycja z tej serii wydana przez Wydawnictwo Edipresse. I powiem Wam, że o ile pierwszą łyknęłam jak pelikan szprotkę, to teraz będę się tłumaczki czepiać.
Ja rozumiem, że trzeba coś zrobić po swojemu, odciąć się od schematu poprzedniego wydawcy, ale na litość… toć już wujek Google, który przetłumaczył oryginalny tytuł jako Dźwignia śmierci, miał więcej racji. Zapewne taki też był zamysł autorki, a i tytuł w tej formie idealnie oddałby treść książki, chociaż przyznaję – brzmi abstrakcyjnie. I naprawdę nie rozumiem, po co się upierać, żeby słowo „śmierć” stało w tytule na pierwszym miejscu, a nie jak dotąd na drugim. Tłumaczka nowa, wydawnictwo nowe, ale autorka ta sama, bohaterowie ci sami, realia te same. Co prawda główna bohaterka jakoś dziwnie dużo przeklina (dużo więcej, niż w poprzedniej części), ale tu nie mogę mieć pewności, czy tak czasem nie jest w oryginale i wcześniejsze książki były nieco wygładzone (co byłoby dziwne, bo pierwszą część tłumaczył mężczyzna, a nawet tam nie pada słowo na k, chociaż jest kilka słabszych wulgaryzmów), czy też znowu tłumaczka postanowiła uczynić Eve mniej kobiecą a bardziej twardą policjantką. Niemniej jednak tamta dawna Eve bardziej mi się podobała. No, ale dajmy tłumaczce szansę, może się jeszcze rozkręci. Poprzednim razem poszło jej zdecydowanie lepiej, mam nadzieję, że przy tłumaczeniu kolejnej części wróci do swojej pierwotnej koncepcji.
A co do samej książki… Wiecie, jak trudno napisać recenzję kolejnej pozycji z serii, którą się śledzi ponad dwadzieścia lat? Pierwsza część wyszła w Polsce w 1997 roku, w poprzednim tysiącleciu! Słusznie podejrzewacie, przeczytałam wszystkie i teraz to ja się czuję, jakbym Wam tu plotkowała o starych znajomych. Ale coś napisać wypada, więc spróbuję.
Jak na serię sensacyjną przystało, zaczyna się od zbrodni. I to nie byle jakiej, bo zamachowiec-samobójca wysadza w powietrze siebie i kilkanaście innych osób. Można więc powiedzieć, że już od pierwszych stron trup ściele się gęsto. Śledztwo zostaje przydzielone najlepszej nowojorskiej policjantce z początku lat sześćdziesiątych dwudziestego pierwszego wieku i jednocześnie szefowej elitarnego wydziału zabójstw – Eve Dallas. Towarzyszy jej jak zwykle niezawodna Peabody, McNab, Feeney i oczywiście Roarke, który prywatnie jest mega przystojnym i mega bogatym mężem Eve. Właściwie można by powiedzieć, że trudno o dwoje gorzej dobranych ludzi, miliarder o nieskazitelnym wyglądzie i policjantka wiecznie chodząca uwalana czyjąś krwią, ale, paradoksalnie, są idealnym małżeństwem.
Drobiazgowa policyjna robota wcześniej czy później musi przynieść efekty, ale jak to połączyć z ceremonią rozdania Oscarów, na której wypadałby się zjawić osobiście? Wszak Nowy Jork i Los Angeles dzieli cały kontynent! A śledztwo trwa… I zaskakuje, bo J. D. Robb jest mistrzynią w uciekaniu od przetartych szlaków. Tu gdzie odpowiedzi wydają się oczywiste, pojawia się coraz więcej pytań.
Jak na królową romansu przystało, J. D. Robb i tutaj wplata kilka wątków osobistych, jednak z prawdziwym romansem książka nie ma wiele wspólnego. To raczej sprawnie skonstruowana powieść sensacyjna, obstawiam, że spodoba się nie tylko kobietom, także mężczyźni przeczytają bez przymusu.
Ci, co czytali poprzednie części, sięgną i po tę, jestem o to spokojna. Ponowne wejście w skórę ludzi żyjących w roku 2061 jest jak narkotyk, nie można mu się oprzeć. A tych, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać Eve, gorąco do tego zachęcam. Wszystkie książki są tak napisane, że można je czytać całkowicie niezależnie. Nie da się pogubić w fabule, bo każda pozycja stanowi zamkniętą całość do tego stopnia, że nie brak w nich nawet opisów zewnętrznych cech bohaterów.
Dziękuję Wydawnictwu Edipresse za przekazanie egzemplarza recenzenckiego