Kształt nocy – Tess Gerritsen
Tytuł: Kształt nocy
Autor: Tess Gerritsen
Liczba stron: 350
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2019
Tess Gerritsen przyzwyczaiła swoich czytelników do dwóch rodzajów książek. Z jednej strony dała się poznać jako autorka fenomenalnych powieści sensacyjnych z damskim duetem Isles-Rizzoli, które czyta się dosłownie z zapartym tchem, a nagłe zwroty akcji nawet zaprawionego w bojach czytelnika przyprawiają o zdumienie, z drugiej – jako autorka dość miernych romansów, pisanych chyba dla przysłowiowego „odmóżdżenia”.
Jak się jednak okazuje, Tess Gerritsen potrafi też zaskakiwać. Najnowsza powieść „Kształt nocy” wymyka się zarówno jednemu, jak i drugiemu gatunkowi. To nie jest mrożący krew w żyłach thriller, w którym akcja pędzi z prędkością światła. Nie jest to też typowy romans, gdzie on jest piękny, młody, bogaty i silny, a ona śliczna, słaba i wiotka. Właściwie to wcale nie jest romans.
Gdybym chciała wbić tę książkę w sztywne ramy konkretnego gatunku, byłoby mi trudno. To coś z pogranicza powieści obyczajowej, psychologicznej i fantasy, przy czym tego fantasy niby nie jest dużo, jednak stanowi ono oś akcji i trudno o nim nie wspomnieć.
Główna bohaterka, Ava Collette, jak na bohaterkę książek psychologicznych przystało, kryje w sobie jakiś mroczny sekret. Bliżej nieokreślone (przynajmniej na początku książki) wydarzenie z przeszłości, zmusza ją do porzucenia wygodnego mieszkania w Bostonie i wyjazdu do Maine. Oficjalnym pretekstem jest chęć skończenia książki i potrzeba spokoju, Ava bowiem jest wziętą autorką książek o tematyce kulinarnej.
W Maine wynajmuje równie luksusową, co zdecydowanie dla niej za dużą, piękną rezydencję zwaną Strażnicą Brodiego. Ów Brodie to marynarz, który zaginął na morzu blisko sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Rezydencja, jak rezydencja, nie byłaby sobą, gdyby także nie dźwigała tajemnic typowych dla starych domów…
Akcja książki to swoiste studium psychologiczne skomplikowanej natury bohaterki, jej rozterek, mniej lub bardziej trafnych decyzji, osądów i poglądów. Równolegle Ava uparcie szuka poprzedniej lokatorki rezydencji, oficjalnie chcąc jej oddać zapomnianą chustę i książkę, nieoficjalnie podejrzewając, że łączy je więcej, niż można by przypuszczać. Początkowo nikt poza samą Avą nie widzi powodu, by szukać Charlotte, ani tym bardziej przejmować się jej nagłym wyjazdem i całkowitą niedostępnością. Maine to nieduże (jak na amerykańskie standardy) miasteczko, które skupia się raczej na własnych mieszkańcach i problemach. Turyści przyjeżdżają i wyjeżdżają, kto by się nimi przejmował?
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że akcja płynie wartko, wydarzenia nabierają tempa, a końcówkę czyta się z zapartym tchem. To raczej spokojna powieść, którą czyta się równo, bez nagłego bicia serca, aczkolwiek z zainteresowaniem. Ja „wzięłam” ją na dwa razy.
Muszę Was jeszcze ostrzec: gdyby przyszło Wam do głowy, przeczytać opis na tylnej okładce, natychmiast go porzućcie! Jak lubię Wydawnictwo Albatros (i nie jest to wazelina!), cenię za ładnie wydawane książki, nieoszczędzanie na papierze i niedrukowanie miniaturową czcionką, tak tego, co zrobili tym razem, wybaczyć nie mogę. Tak się nie robi! To, co w książce zostaje objawione w drugiej połowie, na okładce zostało podane na tacy od razu. No kurde, no! Domyślam się, że ten zabieg miał podsycić zainteresowanie, ale niestety – psuje zabawę.
I na koniec moja bardzo subiektywna opinia: Gdyby ktoś mi zabrał okładkę i kazał zgadywać, kto jest autorem książki, bez wahania wskazałabym palcem na Joy Fielding. To dokładnie ten styl.
Dziękuję Wydawnictwu Albatros za przekazanie egzemplarza recenzenckiego