W drogę! – Beth O`Leary
Tytuł: W drogę!
Autor: Beth O`Leary
Wydawnictwo: Albatros
Oprawa: miękka
Liczba stron: 416
Z Beth O`Leary pierwszy raz zetknęłam się przy okazji lektury książki „Współlokatorzy”, którą przeczytałam z uśmiechem na ustach i z poczuciem – chcę jeszcze! Dlatego, gdy na stronie wydawnictwa Albatros pojawiła się zapowiedź nowej powieści tej autorki pt. „W drogę!”, wiedziałam, że muszę ją mieć. Tym bardziej że uwielbiam całą serię „Mała czarna”, a opis widniejący na okładce najnowszego tytułu tego cyklu bardzo mnie zaintrygował.
No więc czekałam niecierpliwie na premierę, a potem wypatrywałam kuriera z przesyłką. Gdy w końcu do mnie dotarła (a szła wyjątkowo długo), miałam ochotę odrzucić na bok wszystkie obowiązki i od razu oddać się lekturze. Pochłonęłam ją szybko, wręcz łapczywie, jak dobre czekoladki, ale muszę przyznać, że ku własnemu zdziwieniu wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Nie powiem, że mnie rozczarowała, co to, to nie. Jednak szczerze mówiąc, nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, na jakie liczyłam.
Być może dlatego, że z góry założyłam, że będzie to nie tylko lekka, ale też bardzo zabawna historia. A tymczasem poziom humoru raz rósł, raz gwałtownie opadał. Gdy autorka zabierała nas w tytułową podróż, było niezwykle śmiesznie i chciałam, by ona prędko się nie kończyła. Natomiast w rozdziałach poświęconych przeszłości bohaterów (które przeplatały się z teraźniejszością), panował zupełnie inny nastrój – było romantycznie, trochę erotycznie, w jakimś stopniu smutno i bardzo uczuciowo. Pojawiał się tam bowiem wątek trudnych relacji rodzinnych, toksycznej przyjaźni, pierwszej miłości i towarzyszącym jej różnym emocjom, życia w związku na odległość, a także silnej siostrzanej więzi.
Zmienność klimatu w poszczególnych rozdziałach niewątpliwie wpłynęła na całokształt, dając takie poczucie, że mamy do czynienia z dwoma gatunkami literackimi – komedią (romantyczną) i obyczajem. Osobiście bardziej liczyłam na ten pierwszy i dobrą zabawę, niż na miłosne potyczki, czy inne życiowe dylematy.
Niemniej myślę, że wielu czytelników znajdzie tutaj jakąś cząstkę siebie, swojej historii, siłą rzeczy łącząc się z bohaterami niewidzialną nicią zrozumienia, a może nawet sympatii, albo wręcz odwrotnie – antypatii. Trzeba przyznać, że Beth O’Leary w umiejętny sposób wykreowała postaci, delikatnie nakreślając ich sytuacje, a tym samym pozwalając nam spojrzeć na nie z różnych perspektyw.
A propos bohaterów… umieszczenie w jednym małym aucie (Mini Cooperze) pięciu osób i wysłanie ich w daleką podróż na ślub wspólnej przyjaciółki, to był strzał w dziesiątkę! Lepszej fabuły Beth O’Leary chyba nie mogła wymyślić.
Wyobraźcie to sobie…
Ściśnięte jak sardynki ciała, pomiędzy którymi strasznie iskrzy, ledwo zipiąca klimatyzacja, obcy człowiek na pokładzie, który równie dobrze może być psycholem i cała masa przeszkód oraz związanych z nimi przygód…
Dwie silnie związane ze sobą siostry, Addie i Deb, z czego ta druga jest wiecznie głodna przygód (i poniekąd mężczyzn), były chłopak Addie, Dylan, jego niezwykle irytujący i toksyczny kumpel, Marcus, no i Rodney – facet, którego nikt nie zna, a dołączył do dziewczyn, tylko dlatego, iż ogłosił na Facebooku, że nie ma jak dotrzeć na ślub…
Czy to nie brzmi intrygująco? 🙂
Podczas takiej podróży nie ma miejsca na wygodę i czasu na nudę! Tam droga jest kręta i pełna wybojów, a każda próba przyspieszenia wyprawy sprawia, że pojawiają się nowe przeciwności losu. I za tą właśnie część opowieści – o podróży w Mini Cooperze – uwielbiam tę książkę! Sprawiła, że ciągle się śmiałam, czego mocno od niej oczekiwałam.
A to, że rozdziały poświęcone przeszłości bohaterów, wywołują nieco inne emocje, to nic, tak chyba musi być – inaczej nie dowiedzielibyśmy się, dlaczego Adie i Dylan nie planowali wspólnej podróży na ślub ich przyjaciółki. No i dlaczego Marcus jest takim dupkiem!
…
Dziękuję wydawnictwu Albatros za przekazanie recenzenckiego egzemplarza książki.