W mojej rodzinie każdy kogoś zabił – Benjamin Stevenson
Tytuł: W mojej rodzinie każdy kogoś zabił
Autor: Benjamin Stevenson
Oprawa: miękka
Liczba stron: 431
Rok wydania: 2024
Wydawnictwo: W.A.B.
Ponoć nie powinno się oceniać książki po okładce, no ale… czasem się nie da. Przyjrzyjcie się. Czy temu gołębiowi można się oprzeć?! A i sam tytuł elektryzuje, przynajmniej mnie. W mojej rodzinie każdy kogoś zabił – czyż może być bardziej intrygująco?
No i zdjęcie autora na wewnętrznej stronie okładki. Jak tylko zobaczyłam, mordka mi się sama uśmiechnęła. Więc tak, może i nie ocenia się książki po okładce, ale czasem się nie da nie zasugerować. A co z tego wyjdzie, to już inna rzecz.
Jak się czyta książkę W mojej rodzinie każdy kogoś zabił?
Zacznę od tego, że autor – Benjamin Stevenson – jest stand’uperem. Dziwnie to wygląda na piśmie, ale taka jest prawda. Facet uprawia stand’up. No i to się czuje, bo bardzo długie fragmenty książki to monolog. Nie do końca zasługują na miano opisów, bo jednak coś tam się dzieje, no ale ciągle mamy narrację pierwszoosobową. Dialogów jest tu stosunkowo mało. Szkoda, bo czytałoby się ciut lepiej, ale i tak nie jest źle.
Za wykreowane postaci muszę dać plusa, za poczucie humoru i skręcenie w stronę satyry też. Bardzo fajne ujęcie książki, która w założeniu ma być kryminałem. Czy jest? Mogę sobie pozwolić na spojlery, bo sam autor to robi (w życiu nie czytałam takiej książki, jest tu np. wyznanie typu: „Jeśli się zastanawiacie, czy nasze usta się połączą, to stanie się to za X stron”, nie pamiętam ile). No więc tak, jest to kryminał, który raczej nie zasługuje na miano komedii kryminalnej, ale jako kryminał jest dość groteskowy.
O czym jest W mojej rodzinie każdy kogoś zabił?
Zaczyna się dość sztampowo: ot, brat dzwoni do brata, że niebawem u niego będzie. Co prawda zbliża się północ, ale w czym to przeszkadza? Wszak bracia mogą się odwiedzać o dowolnych porach, prawda?
No więc Michael przyjeżdża do Ernesta z mężczyzną, którego potrącił samochodem. Twierdzi, że człowiek ten jest martwy, ale nie on go zabił. On tylko potrącił zwłoki, strzelał ktoś inny. Ernest twierdzi, że mimo wszystko trzeba jechać do szpitala, ale w końcu daje się przekonać, że najlepszym wyjściem będzie zakopanie zwłok. Sęk w tym, że już w lesie owe zwłok zdradzają objawy życia. I wtedy Michael popełnia morderstwo.
Mijają trzy lata, dokładnie to nawet trzy i pół. Bracia spotkają się po raz pierwszy po wyjściu Michaela z więzienia. Pretekstem jest zjazd rodzinny. A może odwrotnie, może to uwolnienie Michaela jest pretekstem do zorganizowania zjazdu? No w każdym razie czytelnik szybko się przekonuje, że w tej rodzinie jest więcej zadawnionych żali i pretensji niż w brytyjskiej rodzinie królewskiej. Jakby tego było mało, w pobliżu ośrodka zostają znalezione zwłoki mężczyzny, o którym nikt nic nie wie. Nie jest miejscowy, nie był gościem żadnego okolicznego pensjonatu. Wydaje się, że tylko Michael, który przecież ledwo opuścił więzienie, może cokolwiek wiedzieć. Co więcej, miejscowa policja całkiem serio podejrzewa go o popełnienie morderstwa…
Więcej już Wam nie zdradzę. Powiem tylko, że ta książka wymyka się wszystkim ogólnie przyjętym schematom pisania powieści, chociaż teoretycznie miała być oparta o zasady Klubu Detektywów. Doczytajcie sobie we wstępie, o co chodziło.
W mojej rodzinie każdy kogoś zabił – recenzja całkiem subiektywna
Recenzja powinna być obiektywna i naprawdę się staram takie pisać, ale moje kryteria są tylko moje. No, chyba że chcecie sobie pożyczyć, to śmiało, nie mam nic przeciwko.
Długość – 431 stron to całkiem sporo, a i czcionka do dużych nie należy, więc jak najbardziej jestem na TAK. Dobra książka to długa książka.
Trupy – skoro autor spojleruje, to ja też nie będę przed tym uciekać. Obecne. Co dobrze świadczy o powieści, bo jak wiecie, w dobrej książce powinien być co najmniej jeden trup.
Humor – ojjj, sporo go tu i do tego naprawdę niesztampowy. Może to dlatego, że akcja dzieje się w Australii (ciężko mi wyobrazić sobie tam śnieg, chyba muszę uzupełnić wykształcenie), a jak wiadomo, lokalny koloryt ma odbicie także w satyrze. A może to stand’uperskie zacięcie autora dało znać o sobie. Nie wiem. No w każdym razie są momenty, w których jest naprawdę wesoło.
Widoczność liter – bardzo zmienna. Są chwile, w których czyta się obrazami i takie, w których litery uparcie stoją w rządkach i nie chcą się transformować w obrazy.
Ogólnie, mimo iż czasem tego monologu jest za dużo, książka mi się bardzo podobała i bardzo Wam polecam. Sprawdzi się jako przerywnik między poważniejszymi pozycjami.
Dla kogo jest W mojej rodzinie każdy kogoś zabił?
W założeniu to kryminał napisany według klasycznych, blisko stuletnich, zasad, więc powinnam polecić tę pozycję fanom kryminałów. I owszem, polecam, ale uczciwie uprzedzam, sporo tu humoru, raczej tradycyjnym kryminałom obcego.
Myślę, że fani komedii kryminalnych też się będą dobrze bawić. Niby to książka dla dorosłych, ale bez oporów dałabym młodzieży.