Wszyscy jesteśmy winni – Karin Slaughter
Tytuł: Wszyscy jesteśmy winni
Autor: Karin Slaughter
Oprawa: miękka
Liczba stron: 475
Rok wydania: 2025
Wydawnictwo: HarperCollins
Karin Slaughter nigdy nie zawodzi, absolutnie nigdy. Książki, które wychodzą spod jej pióra (właściwie teraz to już chyba z klawiatury), mają w sobie coś magicznego, chociaż ich tematyka nie ma nic wspólnego z fantasy. Za to sama autorka umie zaczarować czytelnika na wielu poziomach i – co wcale nie jest takie oczywiste – zmusić do myślenia. Wszyscy jesteśmy winni jest taką właśnie książką – to nie tylko historia, za którą się podąża, ale i multum pytań, które rodzą się w głowie i nie chcą zniknąć.
O czym jest Wszyscy jesteśmy winni?
Małe miasteczko North Falls w USA, do tej pory uchodzące za spokojne, staje się miejscem przestępstwa. Dwie nastolatki zostają uprowadzone i ślad po nich ginie. Policja natychmiast przystępuje do poszukiwań, w które włącza się też miejscowa ludność. Niestety, zaginięcie to tylko zapalnik, za nim przyjdą inne problemy – zarówno prawne, jak i społeczne. Bo małe miasteczka mają to do siebie, że wszyscy się znają, ale mało kto mówi prawdę. Pozory bywają ważniejsze niż wszystko inne.
W tym „wszystkim innym” musi się odnaleźć Emmy Clifton, zastępczyni szeryfa i osoba współodpowiedzialna za poszukiwania. Szeryfem zaś jest jej ojciec, bo w ogóle rodzina Cliftonów to nie w kij dmuchał. To Rodzina przez duże R, najważniejsza, najznamienitsza i jak to bywa w takich sytuacjach – często też z najbardziej skomplikowaną historią.
Żeby za bardzo nie spojlerować napiszę jeszcze tylko, że akcja dzieje się na przestrzeni kilkunastu lat, wydarzeń jest naprawdę dużo, znajdzie się też miejsce na retrospekcje i zaskakujący finał.
Jak się czyta Wszyscy jesteśmy winni?
Sama historia nie jest w literaturze niczym niezwykłym. Zaginięcie nastolatek w małej społeczności, nerwowe poszukiwania, prawda, która boli – to wszystko już było. Ale nie każdy umie podać to z takim pietyzmem i dbałością o szczegóły. Karin Slaughter to potrafi. Jak zwykle nie spieszy się przy pisaniu, nie próbuje kondensować swojej opowieści, wręcz przeciwnie – potrafi poświęcić cały rozdział tylko po to, by wprowadzić do gry nową postać. A rozdziały w tej książce wcale nie są krótkie. To swego rodzaju deal – autorka daje z siebie naprawdę dużo, ale i tego samego oczekuje od czytelnika. Wszyscy jesteśmy winni nie jest pozycją na jeden wieczór, nie można się przez nią prześliznąć niczym przez nagłówki na portalach informacyjnych. To książka, która wymaga niepodzielnej uwagi, koncentracji i… czasu. Czyta się długo, ale w żadnym razie nie jest to czas stracony.
Muszę przyznać, że właśnie ten sposób pisania lubię najbardziej i takie książki „wchodzą” mi najlepiej. Jest miejsce na refleksję, na nawiązanie relacji z bohaterami, na polubienie ich lub wręcz przeciwnie. Jest też czas na próbę odgadnięcia „kto za tym wszystkim stoi”, przy czym niestety – przynajmniej w moim przypadku – wszystkie próby były nieudane.
Jak się jest rodzicem nastolatki, to po przeczytaniu tej książki można wpaść w paranoję. Człowiek ma ochotę przenieść dziecko na edukację domową I nie wypuścić z domu przez najbliższe 50 lat. Serio!
No i tradycyjnie już brawa dla tłumacza. Piotr Cieślak po raz kolejny zrobił to tak, że trzeba klaskać. Nie tylko wiernie oddaje treść, ale też nastrój i ducha, wtrącając, kiedy trzeba polską grę słów. Myślę, że fakt, iż książkę czyta się tak dobrze, tak bardzo dobrze, to po części też jego zasługa.
Wszyscy jesteśmy winni – recenzja subiektywna
Długość – wyśmienita! Książka ma aż 475 stron, ale to nie koniec dobrych wiadomości. Drobna czcionka i wąskie marginesy każą mi przypuszczać, że jej objętość to mniej więcej tyle, co dwie standardowe pozycje większości autorów. Jest naprawdę długa i chwała autorce za to! Bo oprócz tego, że jest długa, to w żadnym momencie nie jest nudna, a to już naprawdę coś! Zero dłużyzn, ale też zero skrótów. Idealnie wyważona.
Humor – to nie jest rozrywkowa literatura, ale owszem, uśmiechnęłam się raz czy dwa.
Trupy – nie mogę Wam tego zrobić, więc – pomidor.
Widoczność liter – tu bez niespodzianki. Liter po prostu nie widać. Za to całą akcję widziałam jak na dłoni, jakbym oglądała film.
Dla kogo jest książka Wszyscy jesteśmy winni?
Ha! Dobre pytanie! Dla moli książkowych, bo jest długa. Ktoś, kto czyta same króciaki pokroju twórczości Pauliny Świst (bez obrazy droga Autorko), może się tu nieco zmęczyć. Dla miłośników kryminałów, ale też fanów historii dziejących się „gdzieś w małym miasteczku w Ameryce”. Chociaż główny wątek skupia się na policyjnej robocie, zaryzykuję, że też dla miłośników powieści obyczajowych, bo sporo tu jest zaplątanych historii rodzinnych. Jednakowo dla kobiet i mężczyzn. Młodzieży też bym dała. Oczywiście dla fanów Karin Slaughter, ale ich przekonywać nie muszę. Pewnie już przeczytali.
