Zero – Joanna Łopusińska
Tytuł: Zero
Autor: Joanna Łopusińska
Oprawa: miękka
Liczba stron: 398
Rok wydania: 2024
Wydawnictwo: W.A.B.
Podchodziłam do tej recenzji kilka razy, chyba z jeszcze większą rezerwą niż niegdyś mój pies do odwiedzającego nas nocami jeża. No niby sympatycznie, ale lepiej trzymać się z daleka. Niby mordka słodka, ale przy bliższym poznaniu kłuje. Niby fajnie, ale nie polecam. Ale też nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że książka jest zła. I za nic nie wiem, jak sklecić z tego zgrabną recenzję.
Spróbuję od początku.
O czym jest Zero?
Nie będę ukrywać, że na książkę skusił mnie opis – czymś trzeba się sugerować, a autorki wcześniej nie znałam. Połączenie odkrycia naukowego i zbrodni nie jest niczym w nowym w literaturze i zwykle się sprawdza. A że o zbrodniach czytam chętnie, nauki się nie boję, to po Zero sięgnęłam bez obaw. Liczyłam na soczystą intrygę i stale rosnący poziom adrenaliny. Niestety – tylko poczucie obowiązku kazało mi doczytać do końca.
Ava Majewska, młoda studentka Oxfordu dokonuje odkrycia, które na zawsze zmieni nasze postrzeganie matematyki, ale też otworzy nowe możliwości dla fizyków. Nic już nie będzie takie samo, gdy zaczniemy dzielić przez… zero. Tak, przez zero, czyż to nie brzmi fantastycznie? Wszak każdy w szkole słyszał: nie dziel cholero przez zero, a kalkulator poproszony o wykonanie takiego działania, natychmiast poinformuje o błędzie. A tu proszę – można dzielić przez zero!
Ava jest matematyczką i chyba to sprawia, że nie do końca zdaje sobie sprawę z wagi swojego odkrycia. Nie potrafi sobie wyobrazić, co to znaczy dla fizyków, którzy wręcz ostrzą pazurki na dzielenie przez zero. Tymczasem atmosfera wokół niej wyraźnie gęstnieje, zaczynają ginąć ludzie, w końcu ona sama staje się celem. Kogo? Powiem Wam, że o ile właściwą osobę jestem w stanie wskazać palcem, to jej rola w książce jest dla mnie bardzo niejasna.
Podobnie ciężko mi było zrozumieć, po co do książki trafiły fabularyzowane fragmenty biografii Einsteina. O ile samego Albercika cenię za nieszablonowy umysł i trafne opisywanie świata, o tyle w tym miejscu nijak mi nie pasował do całości.
Jak się czyta Zero?
No właśnie nie wiem. Usiłując zachować obiektywizm, przeczytałam trochę recenzji na Instagramie i nie brak tam osób, którym książka bardzo przypadła do gustu. Wartka akcja, brak dłużyzn i stale rosnące napięcie to najczęściej pojawiające się określenia. Piszę Wam o tym dla porządku, bo sama żadnego z nich bym nie użyła.
Dłużyzn sporo, akcja czasem się dzieje, ale częściej zwalnia, a napięcia nie czułam wcale. No i teraz nie wiem: ze mną jest coś nie tak, czy z książką? No nie ma chemii, nie ma… Co nie musi oznaczać, że książka sama w sobie jest zła, ale w mój gust nie trafiła ani trochę. Mnie się czytało bardzo ciężko. Mogłabym to porównać do lektur obowiązkowych z liceum – większość czytałam się z przymusu.
Tradycyjnie – Zero mierzone moimi kryteriami
Żeby tradycji stało się zadość, przytoczę moje tradycyjne kryteria dla książek:
Długość – akurat bardzo spoko i byłabym z tych blisko czterystu stron naprawdę zadowolona, gdyby mnie tak nie zmęczyły.
Trupy – a i owszem.
Humor – nieobecny.
Widoczność liter – nieustająca. Tym razem nawet przez sekundę nie chciały być obrazami.
Dla kogo jest Zero?
Zero niewątpliwie jest wytworem umysłu ścisłego i nie wykluczam, że właśnie dla takowych osób zostało napisane. Sporo tu specjalistycznej wiedzy, która na pewno kogoś zainteresuje. Widać, że autorka włożyła dużo pracy w opracowanie tej treści. Doceniam, ale nadal mnie to nie przekonuje. Więc w sumie nie do końca wiem, komu Zero polecić. Może po prostu spróbujcie i przekonajcie się sami?