Zabawa 7 maja 2012

Łobuz czy odkrywca?

Kiedy rodzic po raz kolejny zbiera z podłogi rozłożoną na części zabawkę, pewnie obiecuje sobie w myślach: „już nigdy więcej nie kupię nowej rzeczy”, „temu łobuzowi nie opłaca się nic dawać”, „koniec z tym”. Nasza natura „nakazuje” nam być narzekającym, pesymistycznym, mistrzowsko uprawiającym czarnowidztwo człowiekiem.

Rozumiem jednak, że 15 minutowy żywot nowego prezentu  może doprowadzić do szewskiej pasji (nie wiem tego jeszcze z autopsji). Gdy ktoś pyta Cię o Twoje dziecko, a Tobie przychodzi do głowy tylko jedno określenie: łobuz – zastanów się czy masz rację?

Osobiście uważam, że kiedy nie mamy do czynienia z psuciem zabawek ze złości, a jednak jakieś „zło” powoduje, że nie są one w całości, to mamy ogromny powód do dumy i naszym obowiązkiem jest pielęgnowanie tego co się właśnie nam wykluwa. Tak, to paradoks, jednak bardzo istotny. Kiedy dziecko rozbiera na części samochodzik to mamy dowód na to, że pod naszym dachem rośnie mały ODKRYWCA, nie łobuz. Dziecko ciekawe świata, który je otacza. To wspaniały atrybut, który niestety w naszych oczach nacechowany jest negatywnie. Gorszym jest, że często zduszamy to w zalążku – tą pasję, chęć poznania tego co kryje się przed dzieckiem.

Kiedy sama byłam mała czułam niesamowitą satysfakcję, dumę, gdy udało mi się dokonać jakiegoś odkrycia. Może to odkrycie dotyczyło tylko tego, że woda z olejem nie chce się połączyć, albo tego, że kiedy zostawimy lody na stoliku w kuchni to zamienią się w mokrą plamę, ale doszłam do tego odkrycia sama! I pewnie nasze dziecko czuje dokładnie to samo… do czasu, kiedy nie podetniemy mu skrzydeł, ukarzemy po raz kolejny.

Oczywiście zaraz odzywa się głos rozsądku, że przecież te wszystkie zabawki sporo kosztują, a w dzisiejszych czasach nikomu się nie przelewa. Teraz trzeba sobie zadać pytanie, czy nasz Odkrywca musi posiadać zabawki z najwyższej póki, przez których zakup, nasz budżet znacznie się uszczupli? Na rynku mamy dostęp do całej gamy zabawek, zarówno jeśli chodzi o ich różnorodność jak i cenę. Oczywiście nie każdy ma chęć i odwagę kupić „buble”, więc jest alternatywa – zabawki kreatywne, zmuszające dziecko do myślenia, działania, wyobraźni.

   Czasem (a może i na stałe) załóżmy różowe okulary, zobaczmy coś z zupełnie innej perspektywy, bo nie zawsze czarne musi być czarne. Optymizm pomaga żyć szczęśliwie, więc zanim ocenisz swoje dziecko, zastanów się, czy to co robi nie oznacza zupełnie czegoś innego. Doszukujmy się nawet w negatywnych cechach pozytywnych ich stron. Nie odbierajmy dzieciom pasji poznawania świata, bo nauka to nie tylko książki i szkolna ławka.

   A Wy kogo macie w swoim domu- Łobuza czy jednak Odkrywcę?

Źródło zdjęcia: Flickr

Subscribe
Powiadom o
guest

11 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
KOPECANN
KOPECANN
11 lat temu

Po tym, co przeczytałam zmieniam swoje zdanie o moim dziecku. On uwielbia majstrować przy zabawkach, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, iż nie robi tego złośliwie, ale ze zwykłej ciekawości.
U nas w domu mamy parę zabawek „bubli” i w momencie kiedy zostają zepsute tak na prawdę mi nie żal – wcześniej gdy mały majsterkowicz rozbrajał zabawki, które swoje kosztowały, to wychodziłam ze skóry, złościłam się.
Teraz wiem, że mam w domu ODKRYWCĘ!

Magda Kupis
11 lat temu
Reply to  KOPECANN

Cieszę się bardzo, że mogłam przeczytać choć jeden taki komentarz!
My dorośli zapominamy, że dziecko to niezapisana karta, która tylko przez własne doświadczenia zapisuje zdania, które są najbardziej trwałe. Mimo, że dziecko z czasem nabywa umiejętność abstrakcyjnego myślenia i mimo bardzo bogatej wyobraźni nic nie zastąpi własnych odkryć, W dodatku człowiek,nawet taki młody najlepiej na własnych błędach 🙂

Bombel
Bombel
11 lat temu

Ja zawsze powtarzam naszemu Tatusiowi, ze DZIECKO MUSI JAKOŚ ODKRYWAĆ ŚWIAT ! 🙂 Nie wiem skąd ta różnica się bierze, ale kiedy Nasz syn „psoci” mąż mówi, że jest niegrzeczny i że ja mu na wszystko pozwalam…a ja się z tym nie zgadzam! Uważam, że dziecko musi pewne rzeczy dotknąć/zrobić/….. by je poznać! Nie zabraniam „wszystkiego” tylko dlatego, że tak jest wygodnie, bo nie trzeba później po dziecku sprzątać kiedy np. wyciągnie garnki z szafki (mój syn uwielbia się nimi bawić! Może w przyszłości będzie kucharzem?! 🙂 ) Moim zdaniem każdy rodzic powinien choć czasami spojrzeć na świat z punktu… Czytaj więcej »

Magda Kupis
11 lat temu
Reply to  Bombel

Bomleku u nas jest dokładnie tak samo- dla taty to psocenie, dla mnie uciecha, że mam ciekawskie dziecko, nawet uciążliwe krzyki i próby stawiania na swoim (choć są czasem uciążliwe) dla mnie są budowaniem charakteru – ja zawsze należałam do osób widzących większość rzeczy nieco inaczej, często słyszałam- „nie filozofuj tak”, a dla mnie to szukanie pozytywów 🙂

Paulina Garbień
11 lat temu

czasami trochę sie złoszczę na synka kiedy próbuje grzebać w koszu na śmieci, w szafkach w kuchni lub właśnie coś psuje, ale tłumaczę sobie, że nie mogę się za bardzo na niego złościć… przecież to dobrze, ze chce poznawać otaczający go świat, owszem grzebanie wkoszu nie jest dobrym pomysłem ale ja obracam to w zadanie do wykonania i daję mu różne rzeczy do wrzucania i jest ok, jedna szafka w kuchni jest dla niego dostępna, kaszki, puszki, makarony itp może sobie wyciągać i walać po kuchni, to jest jego mini królestwo odkrywcy 😉 niektóre rzeczy są zabronione ze względu na… Czytaj więcej »

cościk
11 lat temu

Popieram.. a co do rozwalania zabawek, to nie dziecka wina, że dostanie od nas zabawkę, którą wystarczy mocniej dotknąć i ta się rozpada 😉 Wiem co mówie, bo mamy w domu niezniszczalne ciuchcie hehe, a różne rzeczy z nimi były robione. A niektóre zabawki kupione były na raz ;(

ps. był czas, że Młodemu specjalnie dawałam śrubokręt i zabawki, aby rozbierał zabawki na części

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
11 lat temu

łobuz-odkrywca u mnie szaleje cały czas z tym że łobuz jest pozytywnym określeniem 🙂 choć czasem pojawia się czarny charakter -złośnika-psuji 🙂 ale to już inna historia 🙂

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
10 lat temu

Bardzo fajny artykuł. Ja od zawsze mówiłam, że moja córka powinna mieć na imię demolka. Niektóre odkrycia tak jej się podobały, że powtarzała je wielokrotnie. Tym sposobem mieliśmy kilka pilotów, a każdego umiałam złożyć z zamkniętymi oczami póki się całkiem nie rozpadł, kompletnie zdekompletowane zestawy szkieł, bo widocznie fajnie brzęczało tłukąc się. Na początku się wściekałam, krzyczałam, denerwowałam, nic to nie dawało. W pewnym momencie zaczęłam tłumaczyć, że się zniszczyło i już nie da się naprawić. A wiele lat później dotarło do mnie coś ciekawego. Ilu rodziców budowało wieżę z klocków i pokazywało dziecku jak zburzyć? I zawsze dawało się… Czytaj więcej »

Kinga Jurkiewicz
9 lat temu

Pół na pól

Elzbieta Mazurczyk
9 lat temu

W moim 50/50 :-):-) lobuzoodkrywca 😉

Natalia Zalewska
9 lat temu

Ł O B U Z zdecydowanie…i to płci żeńskiej… 😉

Emocje 28 kwietnia 2012

W Twoich ramionach…

„Usłyszałam niedawno od mojej siostry – można rzec zaprawionej w boju mamy dwójki pociech – kawał. Prawda, czy fałsz?
Co robisz gdy Twoje PIERWSZE dziecko połknie pięciozłotówkę?
– dzwonisz po pogotowie.
Co robisz gdy Twoje DRUGIE dziecko połknie pięciozłotówkę?
– czekasz cierpliwie aż „odda”.
Co robisz gdy Twoje TRZECIE dziecko połknie pięciozłotówkę?
– potrącasz mu z kieszonkowego!

Jakby nie podchodzić to tego dowcipu, w każdej historii czy plotce jest źdźbło prawdy.
Na początku nowej drogi w roli Mamy, jeszcze tak nieznanej i krętej z przejęciem wręcz zamykamy nasze dziecko w ochronnej bańce. Z czasem uczymy się coraz bardziej otwierać granice – z jakim skutkiem? Bardzo różnym. Pierwsze wdrapywanie na kanapę przyprawia o palpitacje serca, a równocześnie cieszy w najbardziej skrytych zakamarkach umysłu – moje dziecko już to potrafi! A jednak coraz mniej mnie potrzebuje…

Pierwszy guz na czole okupiony często krokodylimi łzami – nie dziecka a naszymi, a przecież będą ich jeszcze setki! Pierwsze zdarte kolano, pierwszy upadek – to tak naturalne, porządek dzienny, wydaje się z perspektywy dłuższego czasu, a jednak te pierwsze kilka razy wręcz wpychało siłą w nasze głowy pytanie „Czy mogłam temu zapobiec?!”, a po chwili, „Czy w ogóle powinnam temu zapobiegać?!”

I znowu bycie mądrym rodzicem, staje na pograniczu zdrowego rozsądku – reprezentującego swego rodzaju naturalną kolej rzeczy, a z drugiej strony rozterki filozoficzne na iście naukowej płaszczyźnie!
Zawsze, bez względu na to, co sobie wyobrazimy i zaplanujemy, pojawia się niepokonane ALE…
„Jak się nie przewróci, to się nie nauczy!” Mówi przysłowie, ALE…. Jeżeli stanie się coś strasznego – nie zdarte kolano, a coś znacznie gorszego?
„Nie przeżyję za moje dziecko Jego życia!” niejednokrotnie zaklinamy w naszych głowach, ALE… po co ma cierpieć przecież jestem po to by je chronić!

I chyba jedynym wyjściem z tak patowej sytuacji jest zdać się na instynkt – instynkt matki, lecz jak każdy i on potrafi gorzko zawodzić. Nie zamykajmy w szklanej bańce, ale nie zostawiajmy decyzji w rękach przypadku i losu. Słuchajmy głosu serca, ale dajmy szansę głosowi rozsądku – a samo życie i czas pomogą nam trafić na naszą drogę!

Czy możemy „zapobiegać” – chyba wręcz musimy – bo jesteśmy po to by chronić nasze dzieci! Jednak dopuszczajmy do siebie myśl, że nasza ochrona nie może krzywdzić i hamować. To chyba najcięższe zadanie.
Czy kiedykolwiek na naszej półce stanie statuetka „Grand Prix Matki Idealnej” – za idealne i „bezbłędne” wychowanie, oraz wyróżnienie dla „Królowej Złotego Środka”?

NIE!!! I nie jest to przejaw pesymizmu! Być może kluczem do naszego małego sukcesu na tu i teraz jest pogodzenie się z tym – jednak nie oznacza to że nie mamy się starać! Nasze starania i chęć dążenia do ideału – jest tak naturalna jak nasze rozterki – bo chodzi o nasze dzieci, dla których chcemy wszystkiego co najlepsze, dla których chcemy być najlepszymi Mamami! I całe szczęście, że każda Mama jest najlepsza dla swojego dziecka i nie musi stawać z nikim w konkury!

A czy znieczulenie będzie działać wraz upływem czasu, trochę tak! Przecież nie zabijemy swoich obaw jednym postanowieniem, ale każda kolejna sytuacja będzie nas przybliżać do stanowiska zrównoważonego obserwatora! Jednak zawsze może zdarzyć się coś co jest dla nas i naszych dzieci nowością – wtedy mamy nasze ramiona – najlepszy parasol ochronny na świecie, bo działa i na ciało i na duszę!

A Wy jaki nosicie “Parasol” nad swoimi dziećmi? Czy też podejmujecie walkę w swoich głowach? Jak radzicie sobie z pytaniami bez odpowiedzi?

Źródło zdjęcia: SXC

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Aleksandra Greszczeszyn

Rzeczywiście nie jest łatwo samej sobie, jako mamie, wytyczyć granice, w których będzie się rozkładać ten „parasol bezpieczeństwa”… Ja staram się jednak dawać córce jak najwięcej samodzielności i swobody, ale bywa, że też jestem przewrażliwiona na punkcie jej bezpieczeństwa… Teraz mam już drugiego maluszka i w związku z przytoczonym kawałem sądzę, że faktycznie drugie dziecko zmienia perspektywę – bo my jako rodzice też się uczymy, ile wolności dziecku można dawać.

Barbara Heppa-Chudy
11 lat temu

Olu! Drugie dziecko? Czyli Twój maluszek trochę się pośpieszył i jest już z Wami?
Opowiadaj nam szybciutko, co i jak?

Aleksandra Greszczeszyn

Basiu, Szymonek przyszedł na świat 5 dni przed terminem – 24.04. o 2:55 🙂 Syneczek waży 3390 i ma 55 cm:)

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
11 lat temu

Gratulacje!!! 😀

Aleksandra Greszczeszyn

Dziękuję:)

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
11 lat temu

Ja pamiętam dwulatkę wspinającą się po drabinkach i stałe hasło: Mamo akuresuj mnie. Bardzo długo upierałam się przy asekuracji na wysokości. Uprzedzałam wszystkie możliwe sytuacje i wymuszałam samokontrolę. Jeśli podbiegła zbyt blisko huśtawek, wołałam i kazałam wymyślać o co mi chodzi. Tym sposobem dziecko szybko kojarzyło, że są obszary, gdzie musi wzmóc czujność. Zawsze byłam zwolenniczką bardzo długiej smyczy. Czasami trzeba było pokazać, że uderzenie huśtawką może zaboleć. Eksperymenty przeprowadzałam na pustych huśtawkach. Dziecko dużo lepiej zapamięta doświadczenie niż gadanie. Osłaniałam ręką kant i mówiłam: zobacz, nie popatrzyłaś i nabijesz guza jak mama nie zdąży zasłonić. Wielu rzeczy nie przewidziałam.… Czytaj więcej »

Zabawa 25 kwietnia 2012

Jestem sobie przedszkolaczek…

Pół roku temu pisałam na blogu o moich doświadczeniach związanych z nianią. A teraz minął ponad miesiąc, odkąd mój niespełna trzylatek został przedszkolakiem! Myślę, że został przez nas – rodziców – dobrze przygotowany do tego nowego etapu swojego życia. Pół roku wcześniej chodził dwa razy w tygodniu na zajęcia z rówieśnikami do domu kultury, został całkowicie odpieluchowany i usamodzielniony w samoobsłudze. Opowiadaliśmy mu też dużo o przedszkolu, wspominaliśmy własne przygody z przedszkolnego okresu, wymienialiśmy wszystkie niezaprzeczalne zalety tego miejsca: koledzy, zabawki, śpiewanie… Aleks nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie tam pójdzie!

Dostanie się do przedszkola w środku roku szkolnego jest rzeczą niesłychanie trudną (i nawet nie myślę tu o placówkach publicznych) – wszędzie jest komplet i po prostu nie ma miejsc. My mieliśmy szczęście, bo niedaleko właśnie powstał nowy punkt przedszkolny.
Gdy poszliśmy zwiedzić przedszkole – Aleks nie chciał wracać do domu, tak bardzo mu się spodobało. Ale mam niesamowite dziecko! – myślałam. Pierwsze dni mijały podobnie – szybki buziak na pożegnanie rano i niewielkie rozczarowanie w oczach, że już po niego przyszedł tatuś. Duma nas rozpierała, gdy z ust pani słyszeliśmy, że nasz synek dobrze sobie radzi i że jest grzeczny!

Sam główny zainteresowany o przedszkolu mówił niewiele, zazwyczaj rzucał lakoniczne „było fajnie”. Rozkręcał się podczas popołudniowych zabaw w domu, kiedy to w najlepsze bawił się w przedszkole. Dzięki tej codziennej zabawie szybko poznaliśmy imiona jego kolegów i koleżanek, dowiadywaliśmy się jak Aleks w przedszkolu spędzał czas, jakie panie przedszkolanki stosują metody pracy, jak się zwracają do dzieci i w jaki sposób karzą i nagradzają. Tak oto pięknie zaczęła się przygoda Aleksa w “Domowym Przedszkolu”.

Ale sielanka trwała krótko – wkroczyliśmy w tzw. etap obniżonej odporności wczesno przedszkolnej – zaczęło się od kataru, potem kaszel, zapalnie spojówek, zapalenie ucha itp. Gdy wreszcie najgorsze mieliśmy za sobą, nastąpił kryzys innego typu – kryzys przedszkolny!
Aleks budził się rano z hasłem, że nie chce iść do przedszkola! Przez 3 dni w szatni rozgrywały się dantejskie sceny. Dziecko z całych sił uczepione mojego ciała i krzyczące „nie chcę, nie zostawiaj mnie!”. Trzymałam się dzielnie, ale zamykając za sobą drzwi, łzy ciekły mi po policzkach. Musiało minąć trochę czasu, zanim mój synek znów poczuł się w nowym miejscu bezpiecznie. Przedszkolny bunt synka powoli ewoluował – poranne awantury zostały zastąpione cichym pochlipywaniem, aż wreszcie Aleks znów zaczął wchodzić do przedszkola z uśmiechem na twarzy. Uff!

W tym trudnym (w naszym przypadku na szczęście krótkim) kryzysowym okresie dowiedziałam się o czymś – co trochę mi pomogło – ta przerażająca rozpacz dziecka, ten jego głośny szloch, niekoniecznie oznaczają traumę przeżyć, a są jedynie dowodem na to, że przedszkolak nie potrafi jeszcze panować nad swoimi uczuciami. Aleks zresztą na pytanie cioć i innych napotykanych osób – czy podoba Ci się w przedszkolu? mówił – „Tak! Tylko płaczę.” „A dlaczego płaczesz?” , Aleks – „Bo chcę do mamy”… No kurcze, w końcu łączy nas coś szczególnego! Ja też za nim bardzo tęsknię. I choć oboje wolelibyśmy żeby było jak dawniej, etap gdy jesteśmy razem w domku skończył się bezpowrotnie…

Na dzień dzisiejszy kryzys przedszkolny jest zażegnany (żebym tylko nie zapeszyła).
A czy Wasze dzieci chodzą do przedszkola? Jakie były początki? Czy odprowadzanie na zajęcia wiązało się z dużym stresem Waszym i Waszych maluszków?

Subscribe
Powiadom o
guest

13 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Agnieszka Danielewicz
12 lat temu

U nas nie było żadnego kryzysu na szczęście. Zuzia od samego początku lubiła przedszkole, to ja chyba bardziej to przeżywałam. Byłam nawet pewna że problem pojawi się gdy jej wychowawczyni po półtora roku poszła na zwolnienie lekarskie bo spodziewa się dziecka, ale ona to przyjęła super mówiła że ta nowa pani też jest fajna. Czasami tylko marudzi jak jej przyjaciółka jest chora że nie chce iść, albo rano jak jej się nie chce wstać.

Anna Kopeć
12 lat temu

My mamy za każdym razem kryzys, gdy Kuba wraca do przedszkola i myślę, że jest związany z faktem, że od początku roku chodził bardzo rzadko, a także dlatego, że co dzień rano zaprowadza się dzieci ze wszystkich grup do jednej sali. Kuba nie lubi zmian, innej sali, dzieci z niej ani Pań, uwielbia za to swoją grupę i swoje ciocie. Mamy w swoich przeżyciach przedszkolnych kilka pierwszych dni i czekają nas następne, ponieważ po 2 tyg. jak zaczął chodzić załapał „coś” przez co kaszlał i smarkał do stycznia bez przerwy (lekarze nie chcieli mu robić badań tylko ładowali antybiotyki raz… Czytaj więcej »

Anna Kopeć
11 lat temu
Reply to  Anna Kopeć

Na blogu zamieściłam dwie recenzje książeczek dla przyszłego przedszkolaka, które kupiłam Kubie. http://www.wswieciezabawek.blogspot.com/p/ksiazeczki-dla-przyszego-przedszkolaka.html

Karolina Wawrzyniak
12 lat temu

DZIEWCZYNY A JA MAM PROBLEM… MOŻE ,KTÓRAŚ MI PORADZI CO ZROBIĆ…. PARĘ DNI TEMU OKAZAŁO SIĘ ,ŻE DOSTALIŚMY SIĘ DO PUBLICZNEGO PRZEDSZKOLA… BYŁAM CAŁA W SKOWRONKACH I NADAL Z TEGO TYTUŁU JESTEM…NATOMIAST JEDNA RZECZ NIE SPĘDZA MI SNU Z POWIEK… CHODZI O ZAŁATWIANIE SIĘ DO NOCNIKA ! MÓJ MICHAŁ MA 2,5 ROKU I NIE CHCE SIĘ DO NIEGO ZAŁATWIAĆ !!! :/ SIKU OWSZEM ZROBI ,ALE DOPIERO JAK GO POSADZĘ…. SAM NIE ZAWOŁA A JAK TRZEBA ZROBIĆ „TO DRUGIE” TO NAWET POTRAFI SIĘ WSTRZYMYWAĆ 5 DNI BYLE BY NIE ZROBIĆ DO NOCNIKA… :/ ON CHCE NA STOJĄCO, KAŻDY MA WYJŚĆ Z… Czytaj więcej »

Anna Kopeć
12 lat temu

Spokojnie, macie jeszcze sporo czasu, pewnie nie jest gotowy. Może pokaż mu swoje majtki (wiem, że to głupie, ale ja tak robiłam), pokaż, że dorośli ludzie noszą takie prawdziwe majty, nie siusiają w nie. Rozmowa wiele może zdziałać. Ja tak tłumaczyłam Kubie, pokazywałam, puszczałam bez pieluchy… sprzątałam i sprzątałam, aż pewnego dnia (gdy używaliśmy jeszcze pieluchomajtek – polecam!) sam zawołał, że chce takie majtki jak mama i tata i zakładałam mu. Raz na trochę, potem na co raz dłużej. Za zawołanie i zdążenie dostawał nagrodę (wiem, że niektóre mamy mnie potępią, ale była to jedna kosteczka mamby za każde siusiu… Czytaj więcej »

Barbara Heppa-Chudy
12 lat temu

Do września dużo czasu! I będzie coraz cieplej, więc warto wykorzystać lato i radykalnie pożegnać się z pieluchą (czyli w dzień jej w ogóle nie zakładać). Niech Michałek śmiga w samych majtach. I tak jak pisała Ania – niech sobie sam wybierze jakieś fajne. A Ty uzbrój się w cierpliwość i mopa albo szmatę 😉

U nas był problem z kupką i motywowaliśmy Małego balonami. Jak się udało to jeden balon, na którym rysowałam (albo mąż) mordkę jakiegoś zwierzątka.

A może zamiast nocnika nakładka na ubikację?

I jeszcze mogę polecić bajkę 😉 http://www.youtube.com/watch?v=ix0IlU5ryuM

Anna Kopeć
12 lat temu

Ale fajny ten filmik! My teraz jesteśmy na etapie porzucania nocniczka na zawsze, ale odbywa się to bez większego problemu, bardziej muszę walczyć o to, by młody pamiętał o myciu rączek bo leci do ubikacji, zrobi co trzeba, cieszy się i zwiewa byleby nie dotknąć mydła… 😛
Jeszcze co do nauki załatwiania sie na nocniczek polecam wszelkiego rodzaju książeczki o tej tematyce. Jest nawet taka seria książeczek „Julka poznaje świat” i jest z tej serii książeczka „Kłopotliwa sprawa z Wc”. Po mimo, że to książeczka o dziewczynce to polecam. (Mój Kubuś też ma książeczki z tej serii). http://ksiazkidladziecka.pl/index.php?p251,klopotliwa-sprawa-z-wc-julka-poznaje-swiat

Kobiecym_okiem
12 lat temu

U nas poszło gładko, bo starszy syn chodził wcześniej do żłobka, więc był w jakiś sposób przyzwyczajony do rozłąki z rodzicami na te parę godzin (choć z perspektywy czasu oceniam, że te 8 godzin poza domem to zbyt długo jak na dwulatka). Moim stresem było odpieluchowanie – zaczęliśmy w czerwcu, pozwalając na bieganie bez pieluchy (byłam w domu ze „świeżo urodzonym” braciszkiem) i do końca sierpnia byłam zrezygnowana – myślałam, że nigdy się to nie uda. Jednak myliłam się – syn jakby się „zmobilizował” w przedszkolu – być może przez obserwację, że inne, nieco starsze dzieci też chodzą do toalety.… Czytaj więcej »

Aleksandra Greszczeszyn

A moja Julka chociaż ma 4 latka do przedszkola nie chodzi. Uroki wsi – do najbliższego przedszkola ponad 6 km, a zapisują tylko dzieci, których oboje rodzice pracują…

Anna Kopeć
11 lat temu

Masakra… współczuję, bo mimo wszystko przedszkole to fajna sprawa!

Aleksandra Greszczeszyn
Reply to  Anna Kopeć

Dokładnie. Ona miała czas, kiedy bardzo ciągnęło ją do dzieci i płakała widząc przedszkole i przedszkolaków… A teraz… Przeszło… I płacze, kiedy mówię, że wkrótce pójdzie do zerówki.

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close