Nie mów głośno, czego pragniesz! Bo jeszcze się spełni…
Co lubią wszystkie lwice, tygrysice i inne domowe kotki? Oczywiście spełnione marzenia i wyczekiwane zmiany. Zacznijmy od tego, że zapragnęłam zmian w domu. Tzn., pragnęłam ich od dawna, ale moje syniątko przyspieszyło remont, wymazując całą ścianę w dużym pokoju ciemnym długopisem. Na hard, po całości, bez litości. Na jasnozielonej ścianie żaden bohomaz nie będzie wyglądał dobrze, więc zapadła decyzja – trudno, remontujemy!
No tośmy zaczęli remont. W niedzielę rano wyjechały meble z pokoju, podłogi zostały pokryte folią malarską i zaczęła się zabawa. Miało być prosto, ale sprawa się rypła. Ze ścian odeszła farba, trzeba było skrobać wszystko! Trzy dni ze szpachelką zmiękczyłyby największego twardziela. Ale mój chłop ambitny, dał radę. Później poszedł grunt, w miejsce dawnego przejścia do kuchni regips, gładź na ścianę i jej ścieranie, plus zakładanie kątowników przy oknie. O matko bosko, jaki przy tym syf!
Dalej, czas na sufit. My tu farbę, a on wziął i odpadł! A więc na nowo – skrobanie, gładź, ścieranie i malowanie. Kilka dni obsuwy w plecy, nic nie poradzisz. Mija tydzień, a przed nami było kilka dodatkowych dni orki na ugorze…
Tymczasem wypowiedziałam na głos życzenie – jak ja chciałabym odpocząć. No i masz, następnego dnia od rozpoczęcia remontu (i kilka następnych) leżałam w łóżku, z gorączką, zapaleniem zatok i gardła. Żeby było mało, z dziećmi na kupie w małym pokoju, bez TV i innych “czasoumilczy”, w siódmym miesiącu ciąży i podczas zwykłego trybu pracy. Wytrwałam tak PIĘĆ dni, w których o mało nie skisłam. W czwartkowy wieczór uśmiechnęłam się do męża, mówiąc – może jutro, przy okazji piątku, spokojnie odpocznę….
Tak, odpoczęłam – w nocy zaczęły się wymioty i biegunka, koncert naprzemienny, na który bilet ufundowały rotawirusy. Nie, nie było mi do śmiechu, raczej bardziej do płaczu, gdy nie wiedziałam, co nagli bardziej – żołądek czy jelita. Po raz pierwszy od roku, wzięłam wolne w pracy i zmieniłam się w ciężarne zoombie, do którego każdy bał się podejść.
Każdy, poza moim średnim synkiem, Wojem.
Akurat okupowałam WC, Woju słyszał jak się męczę i chciał mnie przytulić, nie otworzyłam mu, bo wiadomo… atmosfera i widoki, a on stoi pod drzwiami i mówi:
Mamo, otwórz, ja się twojej kupy nie boję …
słysząc to, starszy, Bartek odpowiada – nie idź tam, bo śmierdzi!
Na to Woju z wyrzutem – ciszej, bo sąsiedzi usłyszą!!!
Kurtyna!
Dziś już wiem, że pewnych życzeń bezpieczniej jest na głos nie wypowiadać. Bo się spełnią 🙂