O tym, jak telefon dostał wirtualnego kopa w zad
Telefon sobie kupiłam. Nowoczesny psia go mać. W zasadzie poza kawą potrafi zrobić wszystko. Jakby go dobrze rozgrzać to pewnie i jajko by usmażył.
Do robienia posiłków go nie używam, mam tradycyjne patelnie. Telefon miał mi ułatwić kontakt z internetem, gdziekolwiek bym się nie znajdowała. Z racji zdalnej pracy miał być po prostu kolejnym jej narzędziem. A jest czym? Smyczą jakąś cholerną. E-mail, cztery komunikatory, do tego tradycyjny telefon i wiadomości tekstowe. Efekt? Praktycznie co chwila dzwoni, pika, warczy, puka – zależy jaka aplikacja daje mi znać, że jestem jej niezbędna do szczęścia. A ja co? Jak grzecznie wytresowany piesek podskakuję na każdy dźwięk i pędzę zobaczyć, kto i co ode mnie chce.
Głupia jestem. W sumie nie. Głupia byłam, już nie jestem. Kiedy zorientowałam się, że zrywam się do telefonu w czasie rozmowy z mężem i dzieckiem, bo coś tam zapikało, powiedziałam: dość. Niech pika, niech puka, niech warczy i niech czeka. Jeśli nikt nie dzwoni, to widać nie jest to pilne. Jakby ktoś naprawdę czegoś potrzebował, to by zadzwonił, prawda? Sama tak robię, w istotnych sprawach dzwonię, w mniej ważnych zostawiam wiadomości na komunikatorach.
Telefoniczny odruch psa Pawłowa wziął się zapewne z czasów, gdy telefon (stacjonarny, bo innych nie było) służył tylko i wyłącznie do rozmawiania to raz, dwa – dzwonił stosunkowo rzadko, trzy – nigdy w błahych sprawach, cztery – nigdy nie było wiadomo kto i po co dzwoni, więc leciało się do telefonu na złamanie karku, bo może to połączenie międzymiastowe, albo międzynarodowe, na które czekało się wiele godzin. Teraz gdy przed odebraniem widzimy, kto dzwoni i w każdej chwili możemy oddzwonić, rzucanie się na telefon przy każdym dźwięku przestało być potrzebne. No, chyba że jest to telefon służbowy i właśnie dzwoni szef, to inna bajka.
Na pierwszym miejscu stawiam kontakt z rodziną. Jeśli mamy okazję we troje porozmawiać, pośmiać się, powygłupiać, czy zagrać w coś, to jest to święto, które należy celebrować. Mało mamy tych wspólnych chwili i żaden, nawet najbardziej wypasiony telefon, nie ma prawa nam ich odbierać. To ja rządzę nim, nie on mną i używam go, gdy mam ochotę, a nie gdy on chce być użyty. W końcu to tylko telefon. Nawet jeśli po drugiej stronie telefonu jest drugi człowiek to sorry bardzo drugi człowieku, mój mąż i moja córka mają pierwszeństwo. Dla nich po prostu mam czas. Dla Ciebie go znajduję. Nigdy odwrotnie.
PS.
Wracałam z Duśką ze szkoły. Szłyśmy jak zwykle lewą stroną drogi, bo chodnika nie ma. Zresztą ulica to bardziej deptak niż ulica. Prowadziłam rower. Z przeciwka szła duża grupa młodzieży licealnej. Niby coś do siebie mówili, ale każdy był wpatrzony w swój telefon i zawzięcie w niego stukał. Co chwila ktoś zaliczał zderzanie z moim rowerem. Reakcja? Praktycznie żadnej. Nieprzytomny wzrok, szybki rzut oka w prawo i w lewo, krok w bok i dalej abarot to samo.
Sto lat temu Albercik powiedział: „Obawiam się dnia, kiedy technologia weźmie górę nad stosunkami międzyludzkimi. Świat będzie miał pokolenie idiotów.” Słowo stało się ciałem, psia go mać.
Fakt , ja od długiego czasu mam wyłączone dźwięki wszelkich aplikacji , jak jest dźwięk to tylko sms , lub dzwonek . Na sms się nie zrywam , ale na dzwonek już bardziej.
To ja dodam, jak wyglądają przerwy w szkole – gimnazjaliści wychodzą szczęśliwi z lekcji (na których nie używają telefonów), że wreszcie mogą do nich zajrzeć. I tak mija cała przerwa. W tym czasie często zero komunikacji między dzieciakami.