Zdrowie 19 października 2017

Odparzenia skóry pod pieluszką to nie zawsze prosta do opanowania sprawa. Przyczyny i sposoby leczenia mogą być różne

Jakiś czas temu pytałam na fanpage`u FB naszego bloga, jakie macie sposoby na podrażnioną skórę pod pieluszką. Mój najmłodszy synek miał nieszczęście po antybiotykach dostać może nie tyle biegunki, co luźnych i bardzo podrażniających stolców.  Po kilku takich wypróżnieniach nawet przy dość szybkim zauważeniu problemu i zmianie pieluchy z tzw. marszu, zaczerwienienie rozrastało się bardzo szybko. Po dwóch dniach takiego załatwiania się, skóra nie wyglądała zachęcająco i przewijanie powodowało dyskomfort.

Z tego powodu pytałam was, jak wy sobie radzicie z tym problemem. Każda miała inny sposób – jedne polecały różne maści, inne zachwalały mąkę ziemniaczaną, jeszcze inne przypominały o wietrzeniu pupy i puszczaniu maluszka z nagą pupą, by powietrze ułatwiło proces gojenia. Czytałam wszystko z niekłamanym zaciekawieniem – u nas trzeba było zastosować maść intensywnie regenerującą, a także zrezygnować z obcierania pupy chusteczkami nawilżanymi. Przerzuciłam się zamiast tego na nawilżone przegotowaną wodą ręczniki papierowe. Położna podpowiedziała mi, że chusteczki nawilżane, szczególnie te zapachowe, mogą mieć w składzie substancje, które dodatkowo podrażniają i tak delikatną skórę pod pieluchą. Do głowy mi to nie wpadło, no i zapewne w ten sposób też dokładałam cegiełkę do rozrastającego się podrażnienia.

Podobną sytuację miała moja przyjaciółka, która też ma synka w wieku mojego Olka. U nich co prawda antybiotyk w ruch nie poszedł, ale pediatra przepisała małemu witaminę C w kroplach. Niestety nie trzeba było długo czekać na objawy uczulenia, którego nikt z biegunką nie skojarzył. Mały naprawdę intensywnie się wypróżniał, a my nie mogłyśmy dojść, o co chodzi. Dopiero po kilku dniach, gdy wyszła wysypka na ciele, wpadło nam do głowy, że to się zaczęło przy podaniu witaminy. Po odstawieniu preparatu szybko doprowadziłyśmy skórę małego do porządku.

Chciałabym was jeszcze uczulić na jedną rzecz, o czym może tak często się nie mówi, a co warto wiedzieć. Ten problem naświetliła jedna z czytelniczek, która bezskutecznie próbowała leczyć (jak jej się wydawało) odparzenia na skórze dziecka. Niestety to, co wyglądało na podrażnienie, czy też stan zapalny, na kontroli u pediatry okazało się grzybicą. Lekarka przepisała odpowiednią maść, która po kilku dniach stosowania przyniosła widoczną poprawę.

Jeśli, moje drogie, macie jeszcze pomysły, własne doświadczenia, jak można sobie pomóc w przypadku bardzo silnego podrażnienia skóry pod pieluszką, podzielcie się nimi w komentarzach. Im więcej ich zbierzemy, tym łatwiej będą mogły poradzić sobie z tym problemem mniej doświadczone mamy.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Znad kołyski 18 października 2017

Okno życia, czyli trochę lepszy śmietnik? No, ja się z tym nie zgodzę

Koleżanka podesłała mi w wiadomości prywatnej post, który umieściła na swoim Fb pani Joanna Senyszyn, znana z odważnego wyrażania swoich opinii, często kontrowersyjnych. Osobiście lubię osoby o wyrazistych poglądach, ale ja również mam pewien zakres tolerancji. Gdy przeczytałam dziś jej zdanie na temat okien życia, coś we mnie pękło:

“Okno życia, czyli trochę lepszy śmietnik.

Kilka dni temu do okna życia ktoś podrzucił dwoje dzieci. Zwolennicy tego rozwiązania, rodem z XII w., zapominają, że powstało w czasach, kiedy dzieci nie miały żadnych praw, były uważane za własność rodziców, którzy je bezkarnie bili, porzucali, a nawet zabijali. Okno było wówczas sensowną alternatywą dla śmietnika.

Powrót do okien życia w III RP to sygnał, że pod względem ochrony dzieci i ich praw wracamy do średniowiecza. Okna życia są złym rozwiązaniem, ponieważ:

  1. uczą przedmiotowego traktowania dzieci – kiedy dziecko się znudzi lub zacznie przeszkadzać można je bezkarnie, anonimowo wyrzucić, jak niepotrzebną rzecz;
  2. uczą niefrasobliwości w podejściu do rodzicielstwa, gdyż zdejmują z rodziców odpowiedzialność za własne dziecko;
  3. pozbawiają dziecko godności, co narusza międzynarodowe konwencje praw człowieka;
  4. uniemożliwiają dziecku realizację prawa do poznania swojego pochodzenia”.*

Rozumiem część z jej obaw, ale porównanie do śmietnika miejsca, które ma służyć anonimowemu oddaniu dziecka do adopcji przez rodziców niemogących się nim zająć, jest nieporozumieniem.

Właśnie dzięki takim oknom życia, matki – ja myślę, że z ogromnym bólem serca – zostawiają swoje maleństwa pod opieką sióstr zakonnych, a następnie państwa. I tak było tym razem. Zaalarmowane zakonnice zauważyły dwumiesięczną dziewczynkę w oknie życia, a przy nim, w wózku, siedział jej półtoraroczny brat…

Szczerze mówiąc jest mi ciężko to ogarnąć, ale nie chcę i nie będę oceniać matki tych dzieci, bo nie chodziłam w jej butach i nie mam jej doświadczeń. Sytuacja jest trudna do wyobrażenia, a motywy ku temu musiały być bardzo poważne. Myślę, że skoro ta kobieta opiekowała się synkiem przez półtora roku, wcale nie był jej obojętny jego los, więc co musiało się wydarzyć w jej użyciu, że zdecydowała się na tak trudny dla matki krok? Tym bardziej, że oddała dwójkę dzieci… Nie mam pojęcia, ale chwała jej za to, że zostawiła je w oknie życia, że nie zamordowała, nie wywiozła do lasu lub nie popełniła innego okrucieństwa, o którym usłyszelibyśmy w telewizji.

Historie z ostatniego tygodnia ze znalezionymi zwłokami maleńkiego dziecka w kartonie sprzed 8 lat, o noworodku, który zmarł na skutek wyrzucenia go przez matkę po porodzie przez okno i wiele, wiele innych historii, boję się pomyśleć, co nas czeka jeszcze.

Tym bardziej wieszanie przez internautów psów na matce, która oddaje swoje dzieci w ten sposób, jest jakąś kompletną pomyłką. A mówienie, że owe okna to złe rozwiązanie, bo są niczym śmietnik, to porażka. I mam nadzieję, że po tym medialnym w szumie, kolejne matki, które nie będą w stanie zająć się swoimi dziećmi, nie będą bały się umieścić ich w takich miejscach. Nie chcę myśleć, do czego desperacja mogłaby popchnąć kobiety, gdyby nie mogły skorzystać z tych “złych” okien życia.

Autor wypowiedzi: Joanna Senyszyn

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Gościnne wtorki 17 października 2017

Gdzie twoja ambicja? Czyli słów kilka o motywacji

Miewacie problemy ze zmotywowaniem dzieci do sprzątania albo czytania lektur? A może sami potrzebujecie czasami motywacyjnego kopa do działania? Normalka, myślę, że wszyscy mamy lepsze i gorsze chwile.

Jak radzić sobie ze spadkiem motywacji? U dorosłych sprawa jest prostsza, bo wiem co mnie motywuje. Czasami jest to wizja sukcesu, którym może być czyste mieszkanie, innym razem wizja podwyżki albo awansu zawodowego, ciężki dzień w pracy wynagradza mi wizualizacja końca dnia i możliwości jakie daje mi praca w lepszych chwilach – ciekawe szkolenia, miła atmosfera etc.

A jak motywujecie dzieci do działania, gdy dopadnie je wszechogarniający „mitowisilizm”? Ja stosuję wzmocnienia pozytywne, czyli mówiąc wprost, daję im nagrody…

Wiem, wiem, najważniejsza jest motywacja wewnętrzna i wielkie chapeau bas dla tych wszystkich, którzy nigdy nie wzmacniają pozytywnie i nie nagradzają. To wspaniale, ja jednak stosuję nagrody a jedyne usprawiedliwienie jakie mam na swoją obronę to hedonizm, bo nagradzanie dzieci po prostu sprawia mi przyjemność.

Możemy być zmotywowani z wielu powodów. Może być to motywacja wewnętrzna — potrzeba, pragnienie samodoskonalenia, zdobywania wiedzy, ciekawość świata, lub motywacja zewnętrzna, czyli wpływ otoczenia, czasami wizja oceny w szkole, auto sąsiada, do którego aspirujemy itp.

Skąd się bierze brak motywacji – hmm w moim przypadku z wycieńczenia, ale wiecie, jak to jest z gromadką latorośli przyczepioną do stopy niczym Mord do stopy króla Juliana…

Jak dobić resztki motywacji?

Ale tak na poważnie, skąd się bierze to poczucie, że mi się nie chce, że mam dosyć, że nie czuję potrzeby? Podobno taka rezygnacja wynika z braku widocznych celów, natłoku obowiązków, strachu przed porażką, zniechęcenia przez osoby trzecie – ta sytuacja występuje czasami w szkole, gdy dziecko po serii porażek zniechęca się do dalszej nauki, a czasami nawet do całego przedmiotu. Rodzice też mogą mieć wpływ na motywację dzieci (tak, my też nie jesteśmy bez winy)

– Posprzątałeś klocki, a czemu nie schowałeś butów do szafy? Czy to brzmi jak wzmocnienie pozytywne? – no niestety nie, to brzmi jak niezadowolenie, zamiast pomagać, deprymuje.

– Dostałeś czwórkę – to słabo, a Konrad dostał piątkę, przecież nie jesteś głupszy. W takiej sytuacji dziecko słyszy „jesteś … głupszy”.

Czy można zachęcić? – można.

Na przykład poprzez zabawę i luźne podejście do tematu. Baw się wszystkim – można bawić się w sprzątanie, gotowanie, chowanie ubrań do szuflady… Bywają jednak dzieci niereformowalne, np. moje, które uwielbiają wyrzucać z szuflady, bo wkładanie nie jest już takie zabawne. Ale na szufladzie świat się nie kończy. Lubią za to zbierać klocki do pudełka na kółkach, a później zawozić pudło do swojego pokoju.

Ciężko komuś kazać się motywować, tak się nie da. Mózg to taki skubaniec, że jak sam się czymś nie zainteresuje, albo nie uzna czegoś za przydatne, to będzie nam ciężko namówić owy mózg do współpracy. Są jednak sposoby, które wspierają proces motywacji.

Lubicie, jak szef was klepie po ramieniu mówiąc „dobra robota”? Ja bardzo lubię, nawet jeśli nie wiąże się to z podwyżką czy glorią i chwałą na wieki.

Warto wzmacniać. Warto wspomnieć, że trzeba rozmawiać i wyrażać aprobatę w sposób konstruktywny, chwalić wysiłek – „świetnie dobrałeś kolory, bardzo oryginalnie”. Na początku możemy mieć z tym problem, bo najprościej powiedzieć „super, ale ładnie”, ale warto wyrobić w sobie nawyk odpowiedniego chwalenia. Z czasem będzie coraz łatwiej.

Co jeszcze możesz zrobić?

  • Nie wyręczaj – o tak, to zmora rodziców. „Daj mama ci ściągnie buty”, „Zostaw, bo się wybrudzisz, mama cię nakarmi”. Czasami dobrze jest wyjść 5 minut wcześniej i pozwolić samodzielnie się dziecku ubrać.
  • Nie krytykuj – to bardzo demotywuje.
  • Motywuj postaciami osób, do których dziecko może aspirować – każdy powinien mieć jakieś autorytety w życiu.
  • Nie zniechęcaj.
  • Nie używaj słów „w końcu”, „nareszcie”, bo podkreślają porażkę zamiast sukcesu.
  • Pokaż widoczny, osiągalny cel – czemu dzieci nie lubią robić niektórych rzeczy? – bo nie wiedzą, po co je robią, dokładnie tak jak my, dorośli.

Sztuczki motywacyjne?

Osobiście jestem bardzo ciekawa jakie macie sposoby na motywowanie swoich dzieci, zastanawiam się nad istotą tablic motywacyjnych.

To system wzmacniania pozytywnych zachowań. Wspólnie z dzieckiem warto określić cel, do którego dążymy. Jeżeli jesteście przeciwnikami nagród rzeczowych, to dobrym rozwiązaniem może być wspólna kreatywna zabawa, budowa szałasu, wyjście na basen, lub coś wyjątkowego co możecie zrobić razem, a na co nie macie czasu na co dzień.

Skąd wziąć tablicę motywacyjną?

  • Można zrobić samodzielnie
  • Można kupić gotową
  • Można wydrukować szablon z Internetu

Ja bym optowała za samodzielnym zrobieniem tablicy, ponieważ kupne gotowe do użytku mają często zbyt wiele umiejętności i nie są dostosowane do konkretnego wieku i potrzeb dziecka. Sama właśnie pracuję nad naszą — a moim celem jest nauczyć panie odkładania rzeczy na miejsce. Wiem, że w przedszkolu nie mają tym problemu, za to w domu graniczy to z cudem. Czas zakasać rękawy. Życzcie nam powodzenia!

A może macie własne tablice motywacyjne? Wrzućcie zdjęcia w komentarzach 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Maria Ciahotna
7 lat temu

Zastanawiałam się już nad tablicą motywacyjną, tylko musimy zrobić swoje, by dostosować je właśnie do naszych dzieciaków. Najstarsza jest w drugiej klasie i czasami nieźle walczymy z odrabianiem lekcji. Niestety z moją cierpliwością nie jest najlepiej, szczególnie gdy na ręku trzymam najmłodszą córcię i wiem, że za chwilę trzeba nam ruszać na jakieś dodatkowe zajęcia albo po dwójke pozostałych do przedszkola. Może właśnie tablica pomoże nam się zmotywować i skupić na pozytywnych aspektach? Trzeba spróbować 🙂

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close