Spanie z półtorarocznym maluchem nie należy do łatwych, zwłaszcza jeśli jest to bardzo ruchliwe dziecko, a jest się w ciąży… Przywykłam więc już do tego, że zasłaniam rękami brzuch podczas snu albo śpię odwrócona plecami do synka a on serwuje mi intensywny „masaż” pleców swoimi stopami. Końcówka ciąży nie należała więc do łatwych, bo poza owym „masażem”, odczuwałam też typowe dolegliwości jak skurcze, kłucia i pobolewania, występujące z mniejszą lub większą częstotliwością oraz „wygibasy obcego”, który zamieszkał w moim brzuchu.
Niestety mój mały „obcy” nie planował szybko wyprowadzić się z brzuszka, bo mimo że termin upłynął nic specjalnego się nie działo. Przynajmniej tak mi się wydawało. Poniedziałkowa wizyta w szpitalu pokazała, że się myliłam. Miałam rozwarcie a po masażu szyjki pojawiły się mniej lub bardziej regularne skurcze. Pojawiały się całą noc i następnego dnia. Około godziny 14:00 były już regularnie co 5 min. Były jednak dość słabe, więc nie przejmowałam się zbytnio. Wieczorem wzięłam gorącą kąpiel i położyłam się spać.
Około 23:00 obudził mnie ból pleców. Odwróciłam się więc, żeby przesunąć nieco nogi Adiego. Jakież było moje zdziwienie gdy zobaczyłam jedynie męża śpiącego obok. Po kilku minutach ból wrócił i był bardzo intensywny. Poszłam do łazienki, bo mój organizm postanowił się „oczyścić”. Po kilku minutach ból znowu się pojawił. Wiedziałam już, że czas się zebrać z łóżka. Ubrałam się i zeszłam do salonu. Usiadłam przed TV, włączyłam jakiś program muzyczny i czekałam. Początkowo skurcze pojawiały się co 7 min, niedługo potem już co 4 min. Kiedy o 3:00 zaczęły pojawiać się co 3 min. Zadzwoniłam po taksówkę, poszłam powiedzieć mężowi, że już czas i pojechałam do szpitala zostawiając moich mężczyzn (męża z synem) w domu.
Po przyjeździe do szpitala trafiłam do Emergency Room czyli Izby przyjęć. Zaprowadzono mnie na salę. Po chwili przyszła położna, poprosiła o rozebranie się od pasa w dół i przykrycie jednorazowym ręcznikiem, który leżał na łóżku. Sprawdziła rozwarcie – były 3cm. Podłączyła mnie pod aparat do KTG i pomogła założyć spodnie i buty, żebym mogła sobie chodzić jeśli tak będzie mi wygodniej. Skurcze były dość silne. Dochodziły do 160-170 wg wskazań aparatu. Otrzymałam informację, że w ciągu pół godziny zwolni się sala na porodówce i przyjdzie po mnie położna. Tuż po 4 rano pojawiła się położna i zaprowadziła mnie na salę porodową. Następnie pomogła się przebrać. Zbadała mnie – rozwarcie było już na 5 cm, a z maleństwem nadal wszystko dobrze.
Skurcze pojawiały się już co 2 minuty. Były dość mocne, a ból promieniował i odczuwałam go na całych plecach i w dół aż do kolan, ciężko było mi chodzić więc często przysiadałam na brzegu łóżka, żeby było mi lżej. Koło godziny piątej położna zaproponowała mi gorącą kąpiel. Zgodziłam się chętnie. Spędziłam w wannie jakieś pół godziny. Zaczęłam czuć lekkie parcie podczas skurczów, dlatego poprosiłam o sprawdzenie rozwarcia. Było 8 cm więc położna zaproponowała, że przebije mi pęcherz płodowy aby nieco przyspieszyć akcję przez odejście wód. Miała rację, bo już po 10 minutach było pełne rozwarcie.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw 4 skurcze, w czasie których położna kontrolowała kiedy mam przeć a kiedy oddychać spokojniej, pomagając mojemu kroczu dopasować się do rozmiarów maleństwa i już po chwili maleńka Nikola pojawiła się na moim brzuchu. Patrzyła na mnie swoimi maleńkimi czarnymi oczkami, a ja płakałam ze szczęścia. Wpatrywałam się w nią i przypominałam sobie jak 1,5 roku wcześniej tak samo witałam po drugiej stronie brzuszka Adiego. Jednak wtedy był ze mną mąż i było to w Polskim szpitalu. No właśnie – mąż. Poprosiłam o podanie telefonu i szybko zadzwoniłam do niego, żeby powiedzieć, że o 6:08 został ponownie Tatusiem, a Adi otrzymał rolę Starszego Brata :)
Położna zbadała małą i zważyła. To było Nasze 3140g szczęścia :)
Chwilę później urodziłam łożysko. Położna pomogła mi przenieść się na chwilę na fotel a sama zmieniła mi pościel na łóżku. Położyłam się ponownie, po chwili zjawił się lekarz i zszył mnie bo lekko popękałam, choć jak twierdziła położna to tylko ze względów kosmetycznych, bo otarcia były niewielkie.
W międzyczasie córeczka zasnęła i leżała sobie spokojnie na ogrzewanym łóżku. Położna zaproponowała mi abym wykorzystała okazję i wzięła prysznic, żeby się nieco odświeżyć a ona zostanie z małą. W towarzystwie pielęgniarki poszłam do łazienki. Mimo trudów porodu wystarczyło trochę gorącej wody abym poczuła się jak nowonarodzona. Wróciłam na salę porodową gdzie czekało już na mnie śniadanie w postaci tostów z dodatkami i gorącej herbaty oraz świeżo zaścielone łóżko. Taki posiłek dostaje każda rodząca aby wzmocnić się trochę po trudach porodu. Zaczęłam jeść kiedy obudziła się Niki. Podałam jej jedną pierś. Po kilku minutach maleńka wypuściła ją z buzi i usnęła. Byłam zdziwiona, bo nadal pamiętałam swoje problemy przy karmieniu Adiego. Ucieszyłam się, że tym razem jest łatwiej.Kiedy zjadłam śniadanie położna zawiozła mnie z córeczką na salę poporodową. Przekazała położnym oddziałowym wszelkie informacje dotyczące porodu. Zostałam ponownie zbadana, sprawdzono moje ciśnienie i temperaturę. Położna obejrzała też maleńką. Za chwilę zjawiła się taca ze śniadaniem, bo na oddziale akurat je podawali. Zjadłam, bo nadal byłam nieco głodna. Położyłam się z małą do łóżka i usnęłyśmy. Po ponad 2 godzinach obudziłam się. Niki nadal spała, za to ja patrzyłam zdziwiona na nią, zastanawiając się czemu nie obudziła się jeszcze na jedzenie. Po kilku minutach obudziłam ją i nakarmiłam. Znowu spokojnie usnęła a ja poczułam niesamowity spokój. Wiedziałam już, że moje pozytywne nastawienie i świadomość, że poradzę sobie w razie jakichkolwiek problemów z karmieniem zaprocentowało i problemów nie mam.
Niedługo potem przyjechał mąż z Adim, żeby przywitać Nikusię. Adi wpatrywał się w maleńką siostrzyczkę i uśmiechał, a my z mężem obserwowaliśmy ich. To było takie niesamowite. W jednej chwili Nasza rodzina powiększyła się i było Nas już czworo.
Dzięki temu, że obie z Nikusią czułyśmy się świetnie a karmienie przebiegało bezproblemowo już następnego dnia wróciłyśmy do domu gdzie powitali Nas nasi kochani mężczyźni. Już nie byli tylko moi. Teraz muszę się nimi dzielić z córeczką ;)
Cały poród i pobyt w szpitalu był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Biorąc pod uwagę, że rodziłam w jednym z najstarszych szpitali położniczych w Europie, poziom opieki, wygląd szpitala i jego wyposażenie budziło mój podziw. Wszyscy, którzy się mną opiekowali byli niezwykle mili i uprzejmi. Zachowywali się przy tym bardzo profesjonalnie i chętnie pomagali w razie potrzeby.
Mimo, że poród w Polsce wspominam bardzo miło, to jednak trudno jest mi się oprzeć wrażeniu, że w wielu aspektach jest nam jeszcze daleko do Europy.
Leżałam na sali czteroosobowej, jednak każde łóżko było od pozostałych oddzielone zasłonką, wiec gdy pojawiała się położna czy lekarz aby zbadać pacjentkę i jej maleństwo mogły liczyć na to, że nikt nie będzie przeszkadzał. Przed każdym badaniem byłam informowana co to będzie za badanie i pytano mnie czy wyrażam zgodę. Nigdy nie zrobiono nic bez mojej wyraźnej zgody począwszy od przyjęcia mnie w Emergency Room, aż do wyjścia ze szpitala. Kiedy byłam badana w trakcie porodu położna czekała aż skończy się skurcz a ja będę gotowa na badanie. Mile zaskoczył mnie fakt, że żadne badanie nie było dla mnie bolesne. Kiedy rodziłam Adiego każde badanie było dla mnie koszmarem, zwijałam się i krzyczałam z bólu. Tym razem nie było ani jednej takiej sytuacji.
Mimo, że szpital w Dublinie przyjmuje 30 porodów na dobę, położna była tylko do mojej dyspozycji przez cały czas trwania porodu, a pod koniec dołączył do niej za moją zgodą student. Cały czas czułam, że to Ja jestem najważniejsza i położna jest dla mnie, a nie Ja dla niej. W Polsce położna biegała miedzy kilkoma salami i zjawiała się od czasu do czasu tylko po to, żeby zbadać tętno dziecka lub sprawdzić rozwarcie.
Podsumowując całość muszę stwierdzić, że opieka nad rodzącą i jej maleństwem w Polsce wymaga jeszcze ogromnych zmian. Mimo, że wiele już się zmieniło, biorąc pod uwagę obowiązujące standardy dotyczące opieki, to jednak ich stosowanie to już zupełnie inna bajka.
Zaglądnij do pozostałych części:
Ciężarówką przez Irlandię cz. 1
Ciężarówką przez Irlandię cz. 2
Ciężarówką przez Irlandię cz. 3
źródło zdjęcia: flickr.com
Absolutnie się z Tobą zgadzam. Moje dziecko dostało telefon po zerówce jak pojechało na obóz, tylko dlatego że uznałam, że łatwiej jej będzie zadzwonić do mnie niż biegać do wychowawcy i prosić o zadzwonienie do mamy. To też dało dziecku jakąś formę niezależności. Szybko okazało się, że to ja bardziej potrzebowałam kontrolować dziecko niż ona do mnie dzwonić. Po 3 dniach ciszy wymusiłam jeden telefon dziennie, żebym wiedziała, że jest ok. Rozmowy wyglądały tak: cześć córcia… cześć mamuś, żyję, pa! nie mam czasu, a następnie sygnał oznaczający, że rozmowa została rozłączona. Potem nosiła telefon do szkoły bo po lekcjach sama… Czytaj więcej »
Piękny i mądry komentarz. Ja również zgadzam się z Joanną. Na szczęście mam jeszcze dużo czasu do tej decyzji ;)i z pewnością używanie telefonu będzie związane z przestrzeganiem pewnych reguł.
Znacznie mniej niż myślisz :) czas leci zdecydowanie za szybko a nadążanie za dzieckiem jest niemożliwe. Ważne, żeby mieć świadomość tego jak daleko zostajemy z tyłu i słuchać dziecka.
Moja córka za te 10 lat będzie w wieku w którym Pani córka dostała telefon. Myślę, że jest to odpowiedni czas, oczywiście zakładając dojrzałość dziecka o którym Pani wspomniała. Jednak wiem, że życie układa własny scenariusz i czasem wymusza na nas pewne decyzje. Bycie nastolatkiem rządzi się innymi prawami niż bycie kilkuletnim dzieckiem i czym innym jest danie dziecku telefonu kiedy musi samodzielnie przemierzyć drogę do domu, a czym innym pozwalanie na zabawę nim na placu zabaw, zamiast czerpać ze wspólnej zabawy z rówieśnikami. Każdy musi znaleźć swoje własne najlepsze rozwiązanie :) Mam nadzieję, że spotkam na swojej drodze rodziców,… Czytaj więcej »
Moja córka pierwszy telefon dostała jako sześciolatka. Wtedy ten telefon był bardziej dla mnie niż dla córki. Miała dawać mi sygnał, że na obozie nic się złego nie dzieje a potem że przeszła bezpiecznie do innego budynku. To był mój komfort i nauka odpowiedzialności dla dziecka. Jeśli zapomniała mnie poinformować to później tłumaczyłam, że się denerwowałam czekając. Dodzwonienie się do dziecka graniczyło z cudem, bo telefon zamykała w szafce z rzeczami. Pierwszy raz kiedy zaczęła coś wspominać, że chciałaby taki lepszy mniej więcej jako 11 latka. Było dużo rozmów n/t tego do czego jej potrzebny gadżet i do czego powinien… Czytaj więcej »
Nasza córeczka (3 latka i 3 miasiące) uwielbia bawić się komórką – ma jedną swoją – starą, nieużywaną, bez baterii. Potrzebna jest jej do tego, by udawać rozmowy dorosłych, nie ma na razie pojęcia, jak należy się z tym naprawdę obchodzić, ale wie, że trzeba szanować. Gdy przypadkiem dorwie się do naszych „dorosłych” telefonów (klasyczne do dzwonienia, żadne gadżety), to nie psoci, są zablokowane i tyle. A jak będzie kiedyś, za kilka lat, to się okaże. Mam nadzieję że jeszcze długo będzia na tyle pod naszym okiem, że nie będzie potrzebny. Ale jeżeli ma być inaczej, to najpierw będzie rozmowa,… Czytaj więcej »
mój opanował proste gry na tablecie. Pozwalam mu około pół godzinki dziennie. Za 3 miesiące skończy 3 latka :)
Moja prawie 4 latka telefon uzywa moj . Uklada na nim puzle albi gra w engry birds gdy siedzimy u lekarza. Ale np posiada swob tablet w domu. Jest on tylko jej ma na nim swoje ulubione bajli do sluchania i ogladania. Choc z tego co zauwazylam tylko to na nim robi . W domu woli ukladac puzzle normalnie.
mam 2 synów wieku 3,5 i 8 lat i córeczkę 15 mcy i moim zdaniem cała trójka, a nawet syn 8letni ma czas na posiadanie telofonu komórkowego, miał przez jakiś czas bo dostał od mojej siostry i niestety pokazał ze nie jest jeszcze gotowy na posiadanie takiego gadżetu
Moja Corka (3,5 r) bawi się czasem telefonem moim lub taty, ale warunek taki, że siedzi na łóżku, żeby nie upadł. Ogląda zdjęcia lub gra. Czasem bajkę obejrzy np w kolejce w przychodni czy w podróży. Nie widzę w tym nic złego osobiście dopóki elektronika nie zastępuje rodziców i nie jest używana przez dziecko godzinami. Swojego rzecz jasna nie posiada i jeszcze długo nie będzie mieć.
Mama pozwala….. osobiście jestem przeciwnikiem. Kolejna kropelka do przebodźcowania.