Uroda 18 lipca 2012

Taki sobie ból brzucha…

No oki, czasem bolało, to sobie coś łyknęłam i przestawało. No to dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Niestety, łykana od 23.00 do 4.00 mieszanka no-spa –  ketonal nie pomaga. Ból sobie rośnie i rośnie, w końcu mnie przerasta. Ledwo słyszalnym głosem proszę o wezwanie pogotowia. Taka informacja to dla męża nic innego jak „jest gorzej niż źle”, toteż wyskakuje z łóżka niczym z procy.

Przyjeżdża sympatyczny starszy pan doktor, daje dwa zastrzyki, nie pomagają,  daje trzeci. Mówi, że jak nie przejdzie to niestety szpital. No i wykrakał. Dzień jakoś leci, ale kolejna noc znowu jest ciężka. Dokładnie po dwudziestu czterech godzinach mąż ponownie wzywa pogotowie. Nawet dosyć szybko przyjeżdżają, dużo dłużej zakładają mi wenflon, nie wiem po co, bo nic przez niego nie wlewają. Ratownicy to mają dziwne obowiązki.  Ledwo mogę chodzić z bólu, a pochylić się to już w ogóle dramat, ale robię ten wysiłek i dotykam delikatnie rączki Duśki, nie chcę jej budzić, ale chcę się pożegnać. Na myśl, że się obudzi a mnie nie będzie chce mi się podwójnie płakać. Podwójnie bo i tak mi łzy z bólu lecą.

Nasz powiatowy szpital raczej nie jest bogaty, przyjeżdżam z bólami brzucha i zero szans na USG. Izba przyjęć nie posiada takiego wynalazku. Badanie odbywa się metodą tradycyjną, walenia po nerkach i brzuchu. Od tego czasu już wiem co to jest szokujący ból – niby coś tam mi się leje po twarzy, ale dopiero jak młoda i skądinąd sympatyczna pani doktor mocno wali w mój  brzuch żeby sprawdzić reakcję, wybucham płaczem którego nie powstydziłby się głodny noworodek.

Jedna, druga kroplówka, dwa zastrzyki – nic, boli jak bolało. Dodatkowo ściska w żebrach, koło 7.00 mówię pielęgniarce, że kiepsko mi się oddycha, podłącza mi tlen. W sumie śmieszne uczucie. Zastanawiam się czy ja jeszcze samodzielnie oddycham, sprawdzam czy mi żebra chodzą. Chodzą, owszem, ale słabo, udusiłabym się gdybym się miała w ten sposób dotleniać, a tu proszę, tlen z rureczki do noska i super. Niestety bólu to nie uśmierza.

Na wyniki standardowych badań trzeba czekać klika godzin, w końcu mijają. Pani doktor mówi, że wyniki wskazują na wątrobę i prosi o konsultację chirurga. Chirurg z miejsca pyta czy się godzę na operację. Godzę się na wszystko, tylko niech przestanie boleć. Dzwonię do męża, że zostaję w szpitalu. I że być może mnie pokroją. Nawet przez telefon widzę, że jest w szoku. Obiecuję w kilka godzin załatwić opiekę do Duśki i przyjechać. Szybciej się nie da, sama o tym dobrze wiem, jak się w tych kilku godzinach zmieści to dobrze.

Przychodzi jakaś kobieta w niebieskim fartuchu i opryskliwym głosem pyta czy mam piżamę. Kurcze, nie mam siły jej powiedzieć co o niej myślę, no kto nosi piżamę w torebce? Jasne, że mogłam przyjechać w piżamie, ale liczę na to że mnie rano wypuszczą. W piżamie mam przez miasto paradować? To przecież znowu pogotowie mnie zabierze tylko zupełnie inne. Za chwilę przynosi mi kilka koszul nocnych do wyboru, wszystkie flanelowe! Mamy akurat falę upałów, a ona mi flanelę. Nie mam wyboru, zakładam. Natychmiast dzwonię do męża z instrukcją co ma mi przynieść.

Na chirurgi okazuje się, że nie ma dla mnie łóżka, jest kilka wolnych owszem, ale na salach męskich. Komunikacja między izbą przyjęć a chirurgią ewidentnie nie działa dobrze o ile w ogóle działa. Proponują mi żebym na chwilę usiadła na krześle na korytarzu. Oszaleli! Nie mogę siedzieć, wtedy ból jest naprawdę nie do zniesienia. Spaceruję sobie po korytarzu, dzwonię do męża po raz kolejny, w tym czasie oddział przechodzi reorganizację na moją cześć. Trafiam sama na trzyosobową salę i natychmiast dostaję kolejną kroplówkę. Ta wreszcie trochę pomaga, czuję lekką ulgę. Na oddziale mają nawet USG, tutaj postęp w medycynie dotarł. No i co? Kamienie, a cóż by innego? Woreczek żółciowy wypełniony aż miło. Mentalnie przygotowuję się do operacji. Jednak nie, decydują że mnie nie pokroją, bo nie jestem szczepiona na żółtaczkę. Za to pakują mi czwartą kroplówkę i w ramach kolejnej reorganizacji wystawiają z łóżkiem na korytarz. Jest mi kompletnie wszystko jedno. Niech i tak będzie, tylko niech już przestanie boleć! Właściwie i tak nie wiem co się dokoła mnie dzieje, loguję się do szpitalnego Wi-Fi i włączam komunikator. Resztkę energii poświęcam na klikanie. Po godzinie trafiam na inną salę, nawet nie jest tak źle, na tej jest łazienka.

Na obiad marchwianka, matko co za świństwo! Ale zjadam, normalnego obiadu mi nie dadzą. Ścisła dieta! O dziwo marchwianka pomaga, czuję dużą ulgę. Przychodzi mąż i przynosi mi różne potrzebne drobiazgi. Wreszcie mogę się wykąpać i założyć na siebie coś normalnego. Ulga niesamowita. Zdążam w porę, bo zaraz przychodzi pielęgniarka z kolejną kroplówką. I tak do wieczora ciągle coś mi płynie w żyłę. Na kolację kleik. Zjadam tylko dlatego, że ciepły. Dostaję za to informację, że mam nie jeść śniadania bo rano jakieś badanie na czczo. Jakie? Pielęgniarka nie wie. Nawet pić mi nie pozwalają, masakra jakaś.

Tęsknie za Duśĸa jak nie wiem co. Każą mi leżeć i wypoczywać a ja nie umiem, chcę do domu, do dziecka.

O 22.00 cisza nocna, nic z tego, zasypiam jakieś cztery godziny później, a już od 5.00 salowe się tłuką po korytarzu. Nie wiem czym, chyba wózkami na brudy, hałas jest naprawdę nieziemski. Taki rodzaj pobudki widocznie, bo zaraz potem przychodzi pielęgniarka z termometrem. Poza tym jest tak gorąco, że nie ma mowy o spaniu. Dobrze że mam książkę. Jedynym niezaprzeczalnym plusem szpitala jest to, że mogę czytać, w domu mi się nie udaje czytać tak długo jednym ciągiem.

Wpada jakiś lekarz, gniecie mi brzuch i pyta czy boli. Nie boli. Śniadania zgodnie z nakazem nie biorę, za to dostaję kolejną kroplówkę. Przez głowę przelatuje irracjonalna myśl, że w końcu się uzależnię od tych kroplówek. Przychodzi drugi lekarz i pyta jak się czuję. Super, bo nie boli. Mówi mi, że w takim razie idę do domu. Wyściskałabym go gdyby nie ta kroplówka. Potem przychodzi banda lekarzy i pielęgniarek i to się nazywa obchód. Pytam ich o to badanie co miałam mieć, nie wiedza o co chodzi. No super, a ja się z głodu zwijam, eehhh. Za chwilę salowa przynosi mi spóźnione śniadanie. Moja sąsiadka z sali mówi mi, że na tym polega oszczędność, wmawiają pacjentom, że muszą być na diecie, bo to taniej wychodzi. A teraz sio do domu, żebym się na obiad nie załapała. Zaczynam się śmiać i to jest cudowne uczucie, mogę się śmiać i nic nie boli.

Dzwonię do męża i mówię mu żeby po mnie przyjechał. I wiecie co? On mnie naprawdę kocha!

Kochane czytelniczki, starałam się jak mogłam żeby nie było ponuro, ale wielu rozrywek w tym szpitalu nie zaznałam, i w ogóle nie jest to miejsce do którego warto byłoby trafić. Dlatego apeluję do Was, dbajcie o siebie, róbcie okresowe badania, słuchajcie co mówią do Was Wasze ciała, nie lekceważcie żadnych objawów, żadnych sygnałów. Choroba może zacząć się niewinnie, a skutki bywają różne. A my już nie należymy tylko do siebie, a naszym dzieciom należą się zdrowe sprawne i uśmiechnięte matki, to nie tylko nasze prawo, to nasz obowiązek –  dbać o siebie. Obiecujecie?

Następnym razem napiszę Wam jak to zawirowanie zniosła moja córeczka.

Subscribe
Powiadom o
guest

22 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Kaja350
Kaja350
12 lat temu

Mirella napisz proszę jak dalej sobie z tymi kamieniami radzisz mam ten sam problem:(

sylwiagkap
sylwiagkap
12 lat temu

Zgadzam się z Tobą, my mieliśmy z mężem podobną sytuację ale wyszliśmy z tego, przy pomocy starszego pana lekarza”niech spoczywa w pokoju”:) żeby nie ten pan doktor to mój mąż by nie miał nogi, taki jest nasz NFZ. Sami nie wiedzą co leczą. Trzymaj się i wiem, że teraz jak coś się dzieje są konkretne badania.Pozdrawiam i ucałuj córcię:)

Eve
Eve
12 lat temu

Poczytaj sobie o http://magnet-medic.pl/ to unikniesz podobnych niespodzianek w przyszłości 🙂

Eve
Eve
12 lat temu
Reply to  Eve

Mirello chodziło mi oczywiście o niespodzianki związane z nagłymi bolesnymi atakami kamieni żółciowych. Bo jeżeli chodzi o polską służbę zdrowia to niestety czasami będziemy narażone na tego typu sytuacje w szpitalach. Ale polecam tą stonkę bo znajdziesz na niej fajną propozycję na bolączki Twoje a nawet córeczki:)))
Pozdrawiam

Natalia Legieć
12 lat temu
Reply to  Eve

miejmy nadzieje ze jak sie juz ma usuniete kamienie to juz wiecej sie one nie pojawią 🙂

malwina
malwina
12 lat temu

nasza służba zdrowia pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Niby płacimy za to wszystko a jak przychodzi iść do szpitala to człowiek jeszcze gorzej się czuję niż przyszedł:(

Marta Ulińska
12 lat temu
Reply to  malwina

Dlatego najlepsze wyjście u nas to po prostu nie chorować :/ Tylko prawdą jest, że człowiek nie ma na wszystko wpływu

Magda Kupis
12 lat temu

Z niecierpliwością czkam na dalszy ciąg i wiadomość o poprawie 🙂 no i oczywiście jak Duśka dała radę z tatą 🙂
Życzę zdrówka :*

Mirella
Mirella
12 lat temu

Hmm, jak sobie radzę z kamieniami? Rozpoczęłam cykl szczepień na żółtaczkę i pewnie pójdę na operację, a póki co piję oliwę z oliwek bo to ponoć ma pomóc. No cóż, nie pomoże – nie zaszkodzi. Poza tym jestem na koszmarnej diecie bo od leków, które brałam po wyjściu ze szpitala, żołądek się zbuntował 🙁
Za zdrówko dziękuję, przyda się :)) Wzajemnie życzę Wam tego samego :*

Basia Wawrzyczek
12 lat temu

Ja dopiero co wczoraj wyszłam ze szpitala. Na opiekę nie narzekałam ale ta tęsknota… W szpitalu byłam 2 dni. Dzieciaki były przy mnie po cztery godziny dziennie i jeszcze nie chciały jechać do domu. I tylko przytulanie i „mamo KOCHAM CIĘ!” na okrągło. Miałam zabieg prawej ręki – zespół cieśni nadgarstka i teraz nic nie mogę robić. Jeszcze jakieś kilka miesięcy mam z głowy prace domowe. Straszne. Ryczeć mi się chce, nie umiem sobie zrobić nawet głupiej fryzury żeby jakoś normalnie wyglądać. 🙁 Szkoda gadać!
Życzę zdrówka i oby ta operacja nie była potrzebna!

Angelikaludwicka
Angelikaludwicka
12 lat temu

ehh Mirela straszne to co przeżylaś… moj m ma kamienie w nerkach i ostatnio dostal atak w szpiutalu byl cala dobe i nic nie zrobili tak jak u Ciebie oprócz kolosalnej ilości kroplowek

Natalia Legieć
12 lat temu

oj oj wiem c czulas bo ja przechodzilam przez to podobnie.. ale teraz bedzie juz tylko lepiej, pozdrawiam :*

Ania Stanczak
12 lat temu

aż mam ciarki na plecach….

Marta Ulińska
12 lat temu

Dzięki Bogu ze szpitalem jak na razie do czynienia miałam tylko podczas mojego porodu 🙂
Teraz jak tam pojadę to role się lekko zamienią to ja będę rodzić.
Wizyty nie zazdroszczę.

Kobiecym_okiem
12 lat temu

Dwa pobyty w szpitalu przy okazji porodów wspominam bardzo dobrze. Szczególnie ten drugi. Ale to był znany i dobry szpital położniczy w stolicy. Później pojechałam na 1-dniowy zabieg do szpitala pod Warszawą i tam już nie było tak wesoło. Nie chodzi o personel, ale o to, jak ten szpital wyglądał. Spędziłam tam zaledwie 4 godziny i chciałam stamtąd uciekać…

Agata
Agata
12 lat temu

Niestety tak wygląda sytuacja w naszych polskich szpitalach. Moja kuzynka była dwa dni trzymana przed podorem, na skurczach, dopiero po dwóch dnaich zdecydowali sie na przyspieszenie porodu i cesarkę, kolejnej żle została określona waga dziecka, córka miała ważyć 4 kg a ważył 5 kg! Z racji że ma bardzo wąskie biodra dziecko nie mogło się urodzić. Wracając do tematu, bóle brzuch to uciążliwa sprawa;/ szczególnie te kobiece:P zazdroszczę tym które mają lekki ból brzucha;/ ostatnio czytałam artykuł na http://vivalavita.pl/artykul/naturalnezapobieganieskurczom-883.html zacznę to stosować, co prawda przytoczony jest skurcz łydek, ale tak naprawdę ból menstruacyjny to też skurcz. Zmiana w diecie może… Czytaj więcej »

Jadźiunia
Jadźiunia
12 lat temu

do Agata: No widzisz, niestety polskie realia są dziwne, czasem prozaiczne, nie wiedząc czemu jest tak, a nie inaczej.
Co do http://vivalavita.pl/artykul/naturalnezapobieganieskurczom-883.html także zgadzam się z tym, że nic nie zapewni skurczów tak jak naturalnie występujące skurcze u kobiety w jej organizmie. Trzeba zawsze być naturalną i nigdy nie stać w sprzeczności z tym;)

pozdrawiam
J.

Agata
Agata
12 lat temu

Mam nadzieję że artykuł się przydał;) I chociaż troszeczkę pomógł. Ja niestety mam czasami tak mocny ból brzucha że nawet tabletki nie pomagały.
Wystarczyło że trochę zmieniłam dietę i rzeczywiście było lepiej, skurcze nie były takie mocne. Także dziewczyny, morał taki, że musimy uważać co jemy i jak jemy;)
Agata

Purcia
Purcia
12 lat temu

Święte słowa, że suplementy diety, medykamenty nigdy nie zastąpią oczywistych efektów – lepiej zawsze postawić na zdrowe odżywianie, z głową, z rozsądkiem. Przynosi to sowite efekty, i to nie trzeba długo czekać na jakiekolwiek rezultaty.
Np ile z nas tak naprawdę jada takie specjały http://vivalavita.pl/public/przepis/salatkagrecka-563.html
szczerze powiedziawszy, mało osób- niestety nie wiedzą co tracą, same witaminy oraz sylwetka zawsze traci na smukłości, kiedy jadamy „syte obiady” – inną sprawą jest czasem siedzący tryb życia, a czasem praca. Ale wszystko zależy też od upodobań dietetycznych;)

Purcia
Purcia
12 lat temu

Co do nocnych bólów niestety…czasem to co jemy na dzień wychodzi w nocy;) To tak samo jak niektórych boli bo coca-c. brzuch, inni nie mogą zjeść mleka z nabiałem, etc. uwarunkowania osobiste. Podobnie jest z dieta, nigdy nie ma jednej- dla ogółu- zawsze będzie to kwestia uwarunkowana indywiduum.

Zabawa 24 maja 2012

Savoir-vivre w piaskownicy

Bycie grzecznym dzieckiem nie jest proste. Ktoś oczekuje zachowania zupełnie dla niego nie zrozumiałego, tylko dlatego, że nazywa się to „dobrym wychowaniem”. Prawdopodobnie w całym tym zamieszaniu najgorzej mają się jedynacy. Nie dzielą się (w naturalny sposób) z rodzeństwem z oczywistych przyczyn, więc muszą to robić z obcymi dziećmi, napotkanymi na palcu zabaw. Ta umiejętność oczywiście jest pozytywną cechą życia w społeczeństwie. Należy się dzielić, ale również należy nauczyć dziecko jak to robić.

Płaczący w piaskownicy Smyk, który nie chce oddać swojego wiaderka nowemu koledze nie jest niczym nowym. Właściwie jest to normalna sytuacja. Zdrowy rozsądek nakazuje wytłumaczyć dziecku, że należy podzielić się zabawką z kolegą („bo trzeba się dzielić”). Jakże się z tym nie zgodzić? To jest jedna z nauk, jakie przekazujemy naszym dzieciom. „Dzielić się trzeba, nie wolno być samolubnym”. Bywa i tak, że rodzic który nie reaguje, lub co gorsza głośno wyraża opinię, że jak dziecko nie chce się podzielić to nie musi, może spotkać się z dezaprobatą pozostałych dorosłych. Z ogromną chęcią poprosiłabym te osoby o to, by dały mi „pobawić się” ich telefonem, torebką lub portfelem (bo niby dlaczego nie?). Reakcja byłaby oczywista – to są ich prywatne, osobiste rzeczy. Tu przejawia się hipokryzja dorosłych, bo dziecko też ma swoje własne, osobiste rzeczy. Mają tylko nieco inną formę, są pod postacią zabawek: foremek, lalki, samochodu etc.

Czy zmuszanie dzieci do dzielenia się takimi rzeczami faktycznie sprzyja jego prawidłowemu rozwojowi? Być może to wiaderko jest właśnie dla dziecka najbardziej osobistą rzeczą jaką posiada, więc dlaczego ma się nim dzielić? Czy na prawdę chcemy nauczyć go, że musi się dzielić wszystkim co ma?

Dla mnie histeria dziecka, które nie chce oddać swojej zabawki jest zupełnie zrozumiała, w przeciwieństwie do histerii z powodu, że nie otrzymało pozwolenia na zabawę od swojego kolegi. Myślę, że słuszniej byłoby nauczyć dziecko, że nie może zawsze dostawać tego czego chce tu i teraz; że są zabawki którymi wcale nie musi się dzielić; że należy mu się w domu taki kąt, gdzie nawet mama nie ma wstępu, bez jego zaproszenia. Nie uczmy dzieci czegoś tylko dlatego, że tak wypada, że inni tego oczekują. Być może nasze dziecko zostanie uznane za źle wychowanego, ale czy „dobre wychowanie” oznacza podporządkowywanie się oczekiwaniom często obcych ludzi? Na te wszystkie pytania każdy rodzic musi odpowiedzieć sobie sam.

Kochane mamy czy pozwalacie dzieciom odmawiać dzielenia się z innymi? Czym dla Was jest „dobre wychowanie”? Odpowiedź dzieci czasem nie jest taka oczywista 🙂

Zresztą same posłuchajcie!

 

Subscribe
Powiadom o
guest

177 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Bombel
Bombel
12 lat temu

Zgadzam się z tobą Magda – powinniśmy pozwalać dzieciom na swoją małą prywatność i na pewno nie powinniśmy nakazywać robić bądź nie tego czego my sami nie chcemy/ nie lubimy/ nie robimy. Kiedyś na tvp2 był taki serial „Licencja na wychowanie” i pamiętam odcinek w którym mały chłopczyk nie chciał dać innemu dziecku w piaskownicy zabawek, mówiąc przy tym -„MOJE”. Jego mama powiedziała – „Ok,jak nie chcesz dać to nie”. Na co mama „poszkodowanego” chłopca strasznie się oburzyła. Później, będąc już w domu mama tego „niewychowanego” 😛 chłopca zauważyła, że on bardzo często używa słów -„to jest MOJE”, strasznie jej… Czytaj więcej »

Bombel
Bombel
12 lat temu

Ale chciałam jeszcze dodać, że jakiś czas temu sama byłam w podobnej sytuacji – poszłam z synem (14 mies.) na plac zabaw. Pogoda była przepiękna więc i dzieci było sporo. Usiadłam sobie na brzegu piaskownicy (wszystkie ławki były już okupowane przez zakumplowanych rodziców) i pozwoliłam synowi swobodnie biegać. Moje dzieciątko było najmłodsze (z tych mobilnych) a więc niestety ale nikt ze starszaków nie chciał się z nim bawić. Było mi go strasznie żal bo syn należy do bardzo pogodnych, wesołych i niezwykle towarzyskich małych człowieczków. Do każdego (obojętnie czy to dorosły czy dzieciak) podchodzi odważnie z szerokim uśmiechem na twarzy,… Czytaj więcej »

Magda Kupis
12 lat temu

Co do charakteru to Tola jest identyczna i czasem podobnie starsze dzieci reagują lub ją lekceważą ją. Ale na szczęście na naszym placu zabaw jest „gwiazdą” i wszystkie dzieci bardzo chcą się z nią bawić, czasem aż do przesady 🙂

Generalnie trzeba wyważyć to (nie)dzielenie się, pokazać że czymś można się dzielić a czymś innym nie trzeba.

Martela89
Martela89
12 lat temu

Dokładnie,moja Vanesska wie,że nie można bawić się wszystkim na raz i tym czy się nie bawi to się dzieli,nawet sama czasami daje swoje zabawki drugiemu dziecku.
Ale bywa też tak,że zabiera coś innemu dziecku,wtedy wkraczam 😀

M&Msy
M&Msy
12 lat temu

Nasz plac zabaw to jakby jedna wielka rodzina 😉 wszyscy się znamy i dzieci też. Mateusz ma swoją osobistą zabawkę (traktor) nie dzieli się nią i Ja to akceptuje, nie karze się ją dzielić mówię innym dzieciom, że to ukochana zabawka Mateuszka i nie lubi gdy jest w innych niż jego dłoniach (nawet moich ;)) 🙂 Ja zawsze multum zabawek przynoszę, w końcu plac zabaw mam za oknem 😉 I każdy może się nimi pobawić, Mateo nie wyraża sprzeciwu, a inne Smyki też chętnie się dzielą 🙂

Paulina Garbień
12 lat temu

u mnie za to jest problem z dziećmi które przychodzą z rodzicami na plac zabaw i nie mają ani jednej zabawki… oczywiście problem polega na tym, ze te dzieci przychodzą i po prostu sobie chcą brac zabawki ale ja wtedy mówię, ze jeśli chcą to tylko pożyczyc na chwilę, należy zapytać i bawić sie obok mnie jeśli im nie pasuje to rudno, inaczej bym tego nie opanowała i wrócilibyśmy do domu bez zabawek… oczywiście problem niestety dotyczy tylko irlandczyków – polacy, rosjanie, chińczycy, węgrzy i inne nacje jakoś potrafią kupić i przynieść zabawki do piaskownicy, irlandczycy nie umieją w 95%… Czytaj więcej »

Magda Kupis
12 lat temu

Przyznam szczerze, że jeszcze nie nabrałam nawyku zabierania zabawek, bo po 1 nigdy nie wiem gdzie nas nogi poniosą, po 2 Tola woli ślizgawkę i huśtawki, więc i tak się tym nie bawi. Na szczęście mamy mini zestaw do piaskownicy, więc chyba najwyższa pora mieć go z wózku 🙂

Bombel
Bombel
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

Ja mam ten sam „problem” – nigdy nie wiem gdzie nas nogi poniosą 🙂 I tak wystarczająco dużo tobołków już bierzemy: np. bluzę w razie gdyby się ochłodziło, herbatkę bo przecież ciągle chce się pić 🙂 jakąś przekąskę na małego głoda 🙂 kocyk żeby można było przycupnąć gdzieś na trawce, pieluchę na zmianę (tak na wszelki wypadek), chusteczki nawilżane, no i dla mnie również: sweterek, woda, telefon, portfel, zapas chusteczek higienicznych (jestem alergikiem), książkę żeby mi się nie nudziło jak mój Bąbel zaśnie…….no generalnie trochę tego jest 🙂 Zabawki do piaskownicy wzięliśmy raz i w sumie żałowałam bo Jasiek i… Czytaj więcej »

Sylka
Sylka
12 lat temu
Reply to  Bombel

U nas wyprawka spacerowa wygląda podobnie. Zamiłowaniem cieszą się ślizgawki, drabinki i boisko do nogi. Dlatego prawie zawsze w koszu mam dodatkowo małą piłkę do nogi, ale i łopatkę jak zechce się mojemu Bąblowi pobawić w piasku. Gdy wychodzimy przed obiadem na plac zabaw tuż przed blokiem wówczas biorę ze soba caly zestaw do piaskownicy. Co do dzielenie się zabawkami. Denerwują mnie rodzice którzy nie pytają czy mogą pożyć od nas zabawki a biorą je jak swoje :/ i dają dziecku. Ja gdy synek chce pobawić się w piaskownicy a akurat nie mam zabawek zawsze pytam czy pożyczą na chwilę.… Czytaj więcej »

Katarzyna Jaroszewicz
12 lat temu

Dobry sposób na upilnowanie zabawek

M&Msy
M&Msy
12 lat temu

Ja nie mam takiego problemu, więc biorę zabawki i wszyscy się bawią, a jak chcę iść dalej. Wrzucam reklamówkę z zabawkami przez płot i po kłopocie 😉 Ale są dzieci i ich rodzice bardzo niekulturalni 🙁

Beata Prusińska
Beata Prusińska
12 lat temu

Zgadzam się całkowicie z tym, co Pani napisała. Niestety spotykam dzieci, które na siłę wyrywają zabawki mojemu malcowi. I to dzieci w takim wieku, że powinny już umieć się zachować. Ja mam pytanie. Moje dziecko ma rok i 5 miesięcy, Nie do końca jeszcze wszystko rozumie, choć z dzieleniem się nie ma większego problemu. Problem mam następujący, co zrobić w sytuacji kiedy to on chce od kogoś zabawkę lub jeśli tej czyjejś zabawki nie chce oddać. Zazwyczaj jest tak, że czyjeś zabawki są fajniejsze (bez względu na to ile wzięłam ich ze sobą). Jak się zachować, żeby mały zrozumiał?

Magda Kupis
12 lat temu

Zazwyczaj tłumaczę, że to jest zabawka dziewczynki/chłopca i nie wolno brać u nas wystarcza. gorzej gdy zobaczy taką samą zabawkę u innego dziecka i myśli, że jest jej i zabiera- wtedy staram się ją zagadać i odchodzę

sylwiagkap
sylwiagkap
12 lat temu

My nie mamy z tym problemu, za każdym razem tłumaczę dla synka co można a czego nie w piaskownicy. Mieliśmy kiedyś taką sytuację, przyszła babcia z wnuczkiem bez zabawek do piaskownicy,synek miał swoje zabawki także małe koparki i ciągniki, wnuczek tej pani bez pytania wziął sobie i bawi się, wszystko da się zrozumieć, tylko dlaczego jak połamał nawet ona nie umiała powiedzieć”przepraszam” starsza osoba wiadomo, ale zaraz zabrała wnuczka i wyszła tak jak by się nic nie stało. Przykre, to jest że w taki sposób jest uczenie młodego pokolenia bez żadnego szacunku do innych. Od samego początku uczę synka, że… Czytaj więcej »

Renia Kot
Renia Kot
8 lat temu
Reply to  sylwiagkap

To jak ta pani mogla jeszcze z wnuczkiem wychodzic, skoro byla taka stara, ze nawet mowic juz nie mogla biedulka? Podejrzewam, ze ma solidne doswiadczenie w takich akcjach.

Katarzyna Ewa
12 lat temu

Mam inny problem. Córka (raczej starszaczka;)) bawi się w piaskownicy sporadycznie. Ale bateria zabawek musi być;) No i przychodzi takie „lepsze państwo”, ani „dzień dobry”, ani pytania – czy może dziecko się pobawić, zawłaszczą wszystko i zabawa na całego. A córka jest taka, że jak ktoś ruszy jej rzeczy, to ona jak pokorny cielaczek odchodzi. Krąży wokół, ale nie podejdzie, słowa nie powie. Denerwuje mnie to, próbuję jej wytłumaczyć, że jak chce się bawić SWOIMI rzeczami, to niech nie ucieka, tylko je bierze. Niestety, bez rezultatu. A „kulturalni inaczej” odziani od stóp do głów w GAP-a, Ecco i inne cuda… Czytaj więcej »

Ania Stanczak
12 lat temu

Ale mi dałaś do myślenia… nigdy w ten sposób na to nie spojrzałam….zazwyczaj troszkę się denerwowałam jak nie chciała podzielić się zabawką, to z obawy że wyrośnie właśnie na takiego samoluba bo jest jedynaczką… ale faktycznie to jej osobiste rzeczy … ale i tak nie rozumiem mam które widzą jak dziecko się bawi i inne podchodzi i tamta krzyczy schowaj zabawki bo Ci zabierze .. no jasne bo nie ma swoich i tylko patrzy co tu zabrać…

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
11 lat temu

Wreszcie ktoś patrzy na dziecko jak na człowieka. Dzieci też mają prawo do decydowania o swoich rzeczach. Oczywiście warto uczyć, że można się podzielić, bawić razem, wymieniać na czas zabawy. Tylko to musi być poparte zgodą dziecka. Jeśli dziecko mówi: „nie” to ma do tego prawo. Pomagajmy w negocjacjach, sugerujmy sposoby rozwiązywania problemów i zostawiajmy dzieciom decyzję. Zawsze można powiedzieć, że taka decyzja nie jest zgodna z tym, co byśmy chcieli ale ją szanujemy. Dużo więcej osiągniemy jeśli dziecko będzie chciało się podzielić z własnej woli niż kiedy zrobi to bo mama patrzy i każe. A jak mama przestanie patrzeć… Czytaj więcej »

katyja
katyja
11 lat temu

Dzielimy się, ale w rozsądnych granicach. Mam zawsze jakąś „rezerwę”, ale nie zabieram mojemu dziecku, by dać cudzemu. W końcu „mój Ci on”!. Nie znosimy z synami tłoku w piaskownicy, wolimy naszą przed blokiem i tam już moi synowie dzielą się tylko brat z bratem 🙂 Nie znoszę sytuacji, gdy mama plotkuje z koleżanką, a jej dziecko robi co chce, łącznie z sypaniem piaskiem i zabieraniem zabawek.

Aneta Błąd
7 lat temu

Ja daję decydować dziecku samemu. O dziwo jako jedynak często pożycza swoje rzeczy. Czasami jak przychodzi do niego kolega to przed wizytą przypominam żeby schował najpierw zabawki którymi nie chce się dzielić. Denerwuje mnie strasznie takie gadanie: „no daj…no pożycz chłopczykowi zaraz ci odda”. A później te same mamusie dziwią się dlaczego ich dzieci nie potrafią być asertywne albo dają się namówić na głupie psikusy kolegom -właśnie dlatego że zawsze ktoś za nich decydował.

Katarzyna Płuciennik

Moje dzieci się dzieliły, do czasu kiedy nasza kolekcja zabawek do piasku zmniejszyła się prawie o połowę. I najgorsze jest to że jak już dzieci pożyczają to matki nie reagują, że mają później tą zabawkę oddać.

Monika Binkowska
7 lat temu

Ja podpisuje teraz zabawki bo jak ktos wezmie a wroci na plac innym razem to jest szansa ze zabawka do nas wroci bo zauwaze nasz podpis.

Izabela Wojtyczka
7 lat temu

Ale Aleks mały

Monika Binkowska
7 lat temu

Moja corka ma dwa latka. Wczoraj w piaskownicy bawila sie tylko swoja lopatka i wiatraczkiem do ktorego wsypuje sie piasek inne zabawki lezaly i kto chcial mogl pozyczac ale cisnienie mi podniosla jedna mama ktora stala obok, i jej syn wyrwal malej wiatraczek i wyniosl w drugi kat piaskownicy a ona zero reakcji a stoi i widzi. Mloda w ryk a ona nic. Wiec zwrocilam uwage ze chce nasza zabawke bo sie nia bawimy. To laskawie powiedziala Michalku oddaj dziewczynce.

Alicja Alutka Drzazga

moje córki pozwalały sobie pozabierać, a nawet upomniec się o swoje nie umiały jak szły do domu…Syn nie dał nic swojego ale tez nie chciał nic od innych dzieci.Z dwojga wolałam metodę syna.

Zabawa 7 maja 2012

Łobuz czy odkrywca?

Kiedy rodzic po raz kolejny zbiera z podłogi rozłożoną na części zabawkę, pewnie obiecuje sobie w myślach: „już nigdy więcej nie kupię nowej rzeczy”, „temu łobuzowi nie opłaca się nic dawać”, „koniec z tym”. Nasza natura „nakazuje” nam być narzekającym, pesymistycznym, mistrzowsko uprawiającym czarnowidztwo człowiekiem.

Rozumiem jednak, że 15 minutowy żywot nowego prezentu  może doprowadzić do szewskiej pasji (nie wiem tego jeszcze z autopsji). Gdy ktoś pyta Cię o Twoje dziecko, a Tobie przychodzi do głowy tylko jedno określenie: łobuz – zastanów się czy masz rację?

Osobiście uważam, że kiedy nie mamy do czynienia z psuciem zabawek ze złości, a jednak jakieś „zło” powoduje, że nie są one w całości, to mamy ogromny powód do dumy i naszym obowiązkiem jest pielęgnowanie tego co się właśnie nam wykluwa. Tak, to paradoks, jednak bardzo istotny. Kiedy dziecko rozbiera na części samochodzik to mamy dowód na to, że pod naszym dachem rośnie mały ODKRYWCA, nie łobuz. Dziecko ciekawe świata, który je otacza. To wspaniały atrybut, który niestety w naszych oczach nacechowany jest negatywnie. Gorszym jest, że często zduszamy to w zalążku – tą pasję, chęć poznania tego co kryje się przed dzieckiem.

Kiedy sama byłam mała czułam niesamowitą satysfakcję, dumę, gdy udało mi się dokonać jakiegoś odkrycia. Może to odkrycie dotyczyło tylko tego, że woda z olejem nie chce się połączyć, albo tego, że kiedy zostawimy lody na stoliku w kuchni to zamienią się w mokrą plamę, ale doszłam do tego odkrycia sama! I pewnie nasze dziecko czuje dokładnie to samo… do czasu, kiedy nie podetniemy mu skrzydeł, ukarzemy po raz kolejny.

Oczywiście zaraz odzywa się głos rozsądku, że przecież te wszystkie zabawki sporo kosztują, a w dzisiejszych czasach nikomu się nie przelewa. Teraz trzeba sobie zadać pytanie, czy nasz Odkrywca musi posiadać zabawki z najwyższej póki, przez których zakup, nasz budżet znacznie się uszczupli? Na rynku mamy dostęp do całej gamy zabawek, zarówno jeśli chodzi o ich różnorodność jak i cenę. Oczywiście nie każdy ma chęć i odwagę kupić „buble”, więc jest alternatywa – zabawki kreatywne, zmuszające dziecko do myślenia, działania, wyobraźni.

   Czasem (a może i na stałe) załóżmy różowe okulary, zobaczmy coś z zupełnie innej perspektywy, bo nie zawsze czarne musi być czarne. Optymizm pomaga żyć szczęśliwie, więc zanim ocenisz swoje dziecko, zastanów się, czy to co robi nie oznacza zupełnie czegoś innego. Doszukujmy się nawet w negatywnych cechach pozytywnych ich stron. Nie odbierajmy dzieciom pasji poznawania świata, bo nauka to nie tylko książki i szkolna ławka.

   A Wy kogo macie w swoim domu- Łobuza czy jednak Odkrywcę?

Źródło zdjęcia: Flickr

Subscribe
Powiadom o
guest

11 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
KOPECANN
KOPECANN
12 lat temu

Po tym, co przeczytałam zmieniam swoje zdanie o moim dziecku. On uwielbia majstrować przy zabawkach, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, iż nie robi tego złośliwie, ale ze zwykłej ciekawości.
U nas w domu mamy parę zabawek „bubli” i w momencie kiedy zostają zepsute tak na prawdę mi nie żal – wcześniej gdy mały majsterkowicz rozbrajał zabawki, które swoje kosztowały, to wychodziłam ze skóry, złościłam się.
Teraz wiem, że mam w domu ODKRYWCĘ!

Magda Kupis
12 lat temu
Reply to  KOPECANN

Cieszę się bardzo, że mogłam przeczytać choć jeden taki komentarz!
My dorośli zapominamy, że dziecko to niezapisana karta, która tylko przez własne doświadczenia zapisuje zdania, które są najbardziej trwałe. Mimo, że dziecko z czasem nabywa umiejętność abstrakcyjnego myślenia i mimo bardzo bogatej wyobraźni nic nie zastąpi własnych odkryć, W dodatku człowiek,nawet taki młody najlepiej na własnych błędach 🙂

Bombel
Bombel
12 lat temu

Ja zawsze powtarzam naszemu Tatusiowi, ze DZIECKO MUSI JAKOŚ ODKRYWAĆ ŚWIAT ! 🙂 Nie wiem skąd ta różnica się bierze, ale kiedy Nasz syn „psoci” mąż mówi, że jest niegrzeczny i że ja mu na wszystko pozwalam…a ja się z tym nie zgadzam! Uważam, że dziecko musi pewne rzeczy dotknąć/zrobić/….. by je poznać! Nie zabraniam „wszystkiego” tylko dlatego, że tak jest wygodnie, bo nie trzeba później po dziecku sprzątać kiedy np. wyciągnie garnki z szafki (mój syn uwielbia się nimi bawić! Może w przyszłości będzie kucharzem?! 🙂 ) Moim zdaniem każdy rodzic powinien choć czasami spojrzeć na świat z punktu… Czytaj więcej »

Magda Kupis
12 lat temu
Reply to  Bombel

Bomleku u nas jest dokładnie tak samo- dla taty to psocenie, dla mnie uciecha, że mam ciekawskie dziecko, nawet uciążliwe krzyki i próby stawiania na swoim (choć są czasem uciążliwe) dla mnie są budowaniem charakteru – ja zawsze należałam do osób widzących większość rzeczy nieco inaczej, często słyszałam- „nie filozofuj tak”, a dla mnie to szukanie pozytywów 🙂

Paulina Garbień
12 lat temu

czasami trochę sie złoszczę na synka kiedy próbuje grzebać w koszu na śmieci, w szafkach w kuchni lub właśnie coś psuje, ale tłumaczę sobie, że nie mogę się za bardzo na niego złościć… przecież to dobrze, ze chce poznawać otaczający go świat, owszem grzebanie wkoszu nie jest dobrym pomysłem ale ja obracam to w zadanie do wykonania i daję mu różne rzeczy do wrzucania i jest ok, jedna szafka w kuchni jest dla niego dostępna, kaszki, puszki, makarony itp może sobie wyciągać i walać po kuchni, to jest jego mini królestwo odkrywcy 😉 niektóre rzeczy są zabronione ze względu na… Czytaj więcej »

cościk
12 lat temu

Popieram.. a co do rozwalania zabawek, to nie dziecka wina, że dostanie od nas zabawkę, którą wystarczy mocniej dotknąć i ta się rozpada 😉 Wiem co mówie, bo mamy w domu niezniszczalne ciuchcie hehe, a różne rzeczy z nimi były robione. A niektóre zabawki kupione były na raz ;(

ps. był czas, że Młodemu specjalnie dawałam śrubokręt i zabawki, aby rozbierał zabawki na części

Hanna Szczygieł
Hanna Szczygieł
12 lat temu

łobuz-odkrywca u mnie szaleje cały czas z tym że łobuz jest pozytywnym określeniem 🙂 choć czasem pojawia się czarny charakter -złośnika-psuji 🙂 ale to już inna historia 🙂

Joanna Pawlińska
Joanna Pawlińska
11 lat temu

Bardzo fajny artykuł. Ja od zawsze mówiłam, że moja córka powinna mieć na imię demolka. Niektóre odkrycia tak jej się podobały, że powtarzała je wielokrotnie. Tym sposobem mieliśmy kilka pilotów, a każdego umiałam złożyć z zamkniętymi oczami póki się całkiem nie rozpadł, kompletnie zdekompletowane zestawy szkieł, bo widocznie fajnie brzęczało tłukąc się. Na początku się wściekałam, krzyczałam, denerwowałam, nic to nie dawało. W pewnym momencie zaczęłam tłumaczyć, że się zniszczyło i już nie da się naprawić. A wiele lat później dotarło do mnie coś ciekawego. Ilu rodziców budowało wieżę z klocków i pokazywało dziecku jak zburzyć? I zawsze dawało się… Czytaj więcej »

Kinga Jurkiewicz
10 lat temu

Pół na pól

Elzbieta Mazurczyk
10 lat temu

W moim 50/50 :-):-) lobuzoodkrywca 😉

Natalia Zalewska
10 lat temu

Ł O B U Z zdecydowanie…i to płci żeńskiej… 😉

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close