Zoo w Gdańsku Oliwie, czyli co robić nad morzem z chorym dzieckiem
Gdańskie zoo mieliśmy zamiar odwiedzić rok temu, ale „wypadło z planu”. Nie wiem dlaczego, pewnie pogoda była zbyt ładna, by nie pójść na plażę, a może były upały i było za gorąco na chodzenie po zoo? Naprawdę nie pamiętam.
W tym roku pierwsze podejście robiliśmy w lipcu i… też nie wyszło. Tym razem na przeszkodzie stanął deszcz. Ale jak mówi przysłowie: do trzech razy sztuka! Za trzecim razem i nam się udało 😉 Pewien wpływ na to z pewnością miał fakt, że biorąca antybiotyki Duśka źle znosiła pobyt na słońcu i trzeba było znaleźć alternatywę dla plaży.
Tak naprawdę w zoo w Gdańsku Oliwie pierwszy raz byłam… daaawno. Z różnorakich obliczeń wychodzi mi, że mógł to być 1987 rok. Co zapamiętałam? Dwie rzeczy, po pierwsze, że zoo jest olbrzymie, po drugie, że przeraźliwie puste, od zwierzęcia do zwierzęcia idzie się przez jakieś pustkowia, a same zwierzaki pozamykane są w dramatycznie małych klatkach.
Co się zmieniło? Zoo nadal jest tak olbrzymie jak było, ale pustych terenów już praktycznie nie ma, całość oddano zwierzętom. Niektóre mają naprawdę duże wybiegi i na przykład lwa ciężko było wypatrzeć w krzakach. Nawet taras widokowy nie pomógł, zresztą sami zobaczcie jak kiepskie zdjęcie udało mi się zrobić. Ale tak powinno być, zwierzę nie może być zamknięte w klatce wielkością przypominającą miejską toaletę tylko po to, żeby zwiedzający mogli je sobie dokładnie pooglądać.
Co mnie zaskoczyło? Praktycznie brak ogrodzenia przy wielbłądach. Niby były oddzielone od zwiedzających drutem, w którym rzekomo płynął prąd, ale swobodnie przekładały głowy na drugą stronę, żeby poskubać trawę. Myślę, że gdyby się postarały, to i nogi by przełożyły, bo ogrodzenie nie było wysokie. Zwiedzających od podchodzenia zbyt blisko zwierząt odstraszała tabliczka z informacją, że wielbłądy plują. Jakoś nie zauważyłam 😛
Co mnie najbardziej urzekło? Surykatki! Te nieduże zwierzątka okazały się bardzo kontaktowe, reagowały na głosy ludzkie, na dźwięk strzelania palcami stawały słupka 😉 A gdy usłyszały przypadkowe, aczkolwiek głośne, kichnięcie, w jednej sekundzie wszystkie schowały się do swoich kryjówek, by po chwili ostrożnie wystawiać głowy i patrzeć, czy już można wyjść.
Co się najbardziej podobało Duśce? Osiołki! „Mamusiu jak będziesz pisała o zoo, to koniecznie napisz, że były osiołki duże i małe, szare i brązowe.” Powiedzcie jej, że napisałam. Poza tym próbowała się zaprzyjaźnić z kotem syberyjskim.
Jakie zwierzęta są w zoo? Hmmm, no cała masa ich jest: gady, płazy, ptaki, ssaki, motyle…. O właśnie! Koniecznie idźcie do motylarium! Tylko najpierw się rozbierzcie, tam jest baaardzo ciepło, klimacik tropikalny, bo i motyle tropikalne. Latać przy nas nie chciały, ale wystarczyło zobaczyć, jak siedziały na liściach, by wyobrazić sobie jak wielkie to owady. Dla Duśki sporą atrakcją była gablota–wylęgarnia, w której wisiały kokony w różnych stadiach rozwoju. Po przeczytaniu książki Magdy Grabowskiej „Cudowna przemiana” stała się miłośniczką gąsieniczek 😉
Nie wiem, czy teren zoo jest pagórkowaty z natury, czy został tak ukształtowany ręką ludzką, ale to bardzo dobre rozwiązanie, nadające temu miejscu bardzo naturalny charakter. Wyasfaltowane alejki to jedyny element, który przypomina, że jednak jesteśmy w zoo, a nie na sawannie. Mimo tych wszystkich górek i pagórków można swobodnie przemieszczać się z wózkiem dla dziecka, widziałam też dzieci jeżdżące na rowerkach i hulajnogach.
Jak już wspomniałam zoo jest duże, śmiało można w nim spędzić cały dzień. Naprawdę można, bo jest gdzie smacznie i niedrogo zjeść, nie brak toalet (niby detal, ale wiemy, jak to jest z dziećmi), jest też bardzo sympatyczne miejsce ze stolikami, drewnianymi leżakami i altankami, gdzie można sobie zrobić piknik. Jak ktoś ma koc, to można się rozłożyć bezpośrednio na trawie. Nikt nie będzie krzyczał, bo właśnie po to został przygotowany teren rekreacyjny. Placu zabaw dla dzieci też nie brakuje i z daleka wygląda bardzo atrakcyjnie. Jak jest naprawdę, tradycyjnie nie wiem, kto by miał czas w zoo na huśtawki? Znaczy my nie mieliśmy, ale widziałam tam sporo dzieci, więc pewnie plac zabaw jest fajny.
Ceny biletów, jak również godziny otwarcia, zmieniają się w zależności od pory roku. Najlepiej sprawdzić to na stronie internetowej ogrodu zoologicznego. Sympatyczny pan, który nas wpuszczał twierdził, że zwiedzać można do zmroku, mimo że oficjalnie zoo otwarte było do godziny 19.00. Nie wiem, czy to prawda, ale mogło tak być, bo nikt nam nie zwracał uwagi, że zbliża się godzina zamknięcia i powinniśmy się kierować do wyjścia. I powiem Wam, że ta godzina przed zamknięciem, to całkiem fajna godzina, bo w zoo już jest mało ludzi i zwierzęta śmielej wychodzą ze swoich kryjówek. Dzięki temu udało się zobaczyć antylopy, które wcześniej nie bardzo miały ochotę na spotkanie z ludźmi. Poza tym brak ludzi pozwala oszukać mózg i chociaż przez chwilę poczuć się jak na prawdziwym safari.
Jak się zwiedza zoo? No cóż… trochę zabrakło mi dokładnego oznakowania, plany zoo jak na nasze potrzeby rozmieszczone były za rzadko i niestety dopiero pod koniec wycieczki zrozumieliśmy, że przegapiliśmy tygrysa i wilka. Jak to możliwe? Otóż zwierzęta w zoo nie są rozmieszczone regularnie w kwadratach, wybiegi wyglądają na dość przypadkowe, co ma bardzo duży urok, ale powoduje, że część trasy trzeba przebyć dwa razy. Tylko trzeba o tym wiedzieć, my dowiedzieliśmy się za późno. Ale nic to, będzie powód by pojechać tam jeszcze raz, to naprawdę piękne miejsce! Jeśli się tam wybierzecie, to koniecznie zacznijcie zwiedzanie od sfotografowania planu zoo, wtedy nic Wam nie umknie 😉
To jest taras widokowy, z którego można podglądać lwa jeśli akurat jest blisko.
zdjęcia: Mirella
Gdańskie ZOO jest super 🙂 Mojej rodzince również surykatki przypadły do gustu 🙂
Mieszkam w Gdańsku i raz w roku odwiedzamy zoo 🙂 chce się tam wracać 🙂
Nam też się podobało 🙂