„Omotani… w chusto-manii”
We współczesnym świecie, coraz więcej nowoczesnych mam wraca do sposobów sprawdzonych przez nasze (i nie tylko ) prababki. Modna i wygodna chusta skradła już dawno nasze serca, a razem z nimi i umysły (przekupione całym potokiem argumentów wychwalających chusty).Na naszym blogu mieliśmy przyjemność opublikować już artykuł przybliżający Wam, drodzy Czytelnicy idee i historię chustonoszenia (jeśli jeszcze nie mieliście okazji oddać się lekturze, serdecznie zapraszamy: do lektury), więc tym razem zabierzemy Was w podróż z chustą… A podróżować będziemy po doświadczeniach naszych Mam!
Specjalnie dla Was – Motały się:
Fizinka, zwolenniczka wolnych rąk i niezależności. Mama żyjąca w zgodzie z sobą, Jasiem i chustą.
„O rozpoczęciu przygody z chustą pomyślałam mniej więcej miesiąc po porodzie. Byłam wtedy w pełni zregenerowana i sprawna fizycznie . Miałam mnóstwo energii i siły do działania. Chciałam robić wszystko, lecz na „wszystko” nie pozwalał mi syn 😉 On w przeciwieństwie do mnie miał ochotę tylko na jedzenie, sen i bycie blisko mamy.
Żeby pogodzić jego potrzebę bliskości i moją chęć działania kupiłam właśnie chustę . Początek oczywiście nie był łatwy, ja – musiałam nauczyć się wiązać prawie 5-cio metrowy kawał materiału ;-), a Jaś musiał przyzwyczaić się do tego rodzaju noszenia.
Kilka prób, kilka błędów, kilka złości (moich i Jasia) …i chustonoszenie opanowane! Od tej pory mogłam zajmować się domem (sprzątać, prasować, gotować…. etc. ), jednocześnie tuląc do siebie syna, co mu ewidentnie odpowiadało, bo szybko wtedy zasypiał 😉
Chusta okazała się również bardzo pomocna w wypadach na szybkie zakupy. Nie musiałam wówczas tarabanić się z wózkiem, zastanawiając się czy w ogóle wejdę do sklepu ( w marketach są „cudowne” bramki obrotowe uniemożliwiające wjazd wózkiem ), czy zmieszczę się pomiędzy regałami i czy załaduję do kosza Jasiowego mobila tyle towaru ile potrzebuję?
Zaplątana w chustę wszędzie wejdę i wyjdę 😉 Schody, bramki, wąskie drzwi czy ścieżki pomiędzy regałami… nic nie stanowi przeszkody ! Aaa i ręce mam obie wolne, co podczas zakupów bywa przydatne 😉
Tak więc wszystkim mamom, które są zdane tylko na siebie i swoje „biedne” ręce, z czystym sumieniem mogę gorąco polecić CHUSTONOSZENIE ! ;-)”
Paulina, zamotana dla przyjemności i pragmatyzmu. Dociekliwa amatorka tematu.
„Jeszcze będąc w ciąży czytałam trochę o chustowaniu i bardzo spodobała mi się ta idea, maluszek blisko, mogę wszędzie dotrzeć bez wózka i takie to naturalne. Przerażała mnie jednak myśl wiązania się w tą „długą szmatę”, wydawało mi się to „czarną magią”. Postanowiłam, więc znaleźć coś co pozwoli mi połączyć te dwa skrajne odczucia. Poszperałam troszkę po stronach internetowych i znalazłam…
Mój wybór padł na chustę kołyskę. Zakupiłam taką, oczywiście używaną, gdyby jednak użytkowanie okazało się nieciekawe dla którejś ze stron tj. noszonego czyli synka lub noszącego czyli mnie. Moje obawy się potwierdziły i noszenie w tym wynalazku okazało się niewygodne dla mojego synusia. Swoje niezadowolenie z obranej pozycji okazywał donośnym krzykiem przy każdej próbie zapakowania w nasz wynalazek. Pomyślałam, że się nie poddam i znajdę w końcu sposób na mojego małego krzykacza. Zdecydowałam się na chustę tkaną wiązaną i taką zakupiliśmy. Poszukałam filmików instruktażowych i poćwiczyłam motanie na lalce. W końcu odważyłam się i zamotaliśmy się z młodym. O dziwo zasnął jeszcze zanim skończyłam wiązanie. Poszliśmy sobie tak na spacerek, kiedy wróciliśmy wyciągnęłam go, żeby na początek nie siedział tak zbyt długo, w końcu trzeba robić wszystko powoli i małymi kroczkami.
Następnego dnia znów się zawiązaliśmy, było podobnie, młody spał sobie a ja mogłam robić prawie wszystko, a zwłaszcza spacerować bez wózka nie martwiąc się, że znowu zacznie się złościć w środku spaceru, jak to miał wtedy w zwyczaju. Nawet mój mąż jest zachwycony i choć sam nie potrafi się zamotać, to chętnie nosi młodego kiedy ich zawiążę.
Odtąd, codziennie przynajmniej raz pakujemy się w chustę napawając się wspólnymi chwilami i bliskością. Chodzimy na spacery, tulimy się w domu. Zawsze kiedy jest niespokojny, w chuście się wycisza i zasypia. Zauważyłam, że odkąd motamy się w chustę, młody mniej płacze, kolki które się pojawiały, przebiegały delikatniej. Jestem teraz wielką fanką chustonoszenia i polecam wszystkim spróbować, nawet jeśli sama idea nie do końca do nas przemawia, to naprawdę warto.”
Rachela, profesjonalistka, która omotała na dobre swoich ukochanych mężczyzn.
„Pamiętam, jak będąc jeszcze w ciąży, zachwalałam wśród innych znajomych noszenie dzieci w chuście już od narodzin dziecka. Kiedy Marcin przyszedł na świat, stwierdziłam, że jest za mały, taki kruchy, bałam się, że coś mu zrobię, że źle zawinę chustę – mimo wcześniejszych ćwiczeń na pluszaku. Jednak po dwóch tygodniach zaczęłam się przełamywać i nawiązałam kontakt z osobą, która na co dzień wiąże swe pociechy. Miałam wiele pytań i trosk, ale najważniejszy był dla mnie moment, kiedy po raz pierwszy zawiązałam na sobie swojego syna. Był taki spokojny, i wkrótce potem zasnął. To było cudowne uczucie, być znów tak blisko maleństwa. Od tamtej chwili, kiedy tylko mogę wiążemy się do chusty, często muszę rywalizować z mężem, który także domaga się noszenia małego w chuście. Przyznam, że były momenty, kiedy mały marudził jak się wiązaliśmy, ale dziś uśmiecha się całą twarzą .
Jest to wspaniała alternatywa na nasze polskie chodniki, wejścia bez podjazdów, czy też wejście na klatkę bloku bez windy, itd. “
Żaklina Kańczucka, chuściana terapeutka, której żaden zwierz i deszcz nie straszny.
„Chusta, chustowanie – te terminy zna już chyba każda Matka Polka. Ja też, najpierw ze zdjęć i artykułów wyszukiwanych w gazetach dla rodziców, instrukcji wiązań pokazywanych w telewizji i pochwał płynących z ust mam zamotanych na punkcie chusty. Pewnie sama z nudów nie sprawiłabym obie takiego cudeńka, gdyby nie moja bezsilność w walce z kolkami mojego synka. Od noszenia odpadały mi ręce, praktycznie nie mogłam się nigdzie ruszyć bez młodego przyklejonego do mojej piersi lub rąk. Wiecie drogie mamy, że w chuście można spokojnie nawet dziecko nakarmić? Ale po kolei.
W moim przypadku chusta okazała się być nie tylko pięknym, kolorowym długaśnym materiałem, który na początku motał się jedynie bez ładu i składu wokół moich kostek, ale prawdziwym wybawieniem, zwracającym mi możliwość eksploatacji rąk, podczas gdy Bartek spał spokojnie zamotany na mojej piersi. Nauka motania jest prosta, choć na pierwszy rzut oka wygląda na „czary-mary”, po kilku wiązaniach testowanych na miśku, odważyłam się zapakować moje zakolkowane dziecię. I eureka, podziałało, chodziłam z młodym po mieszkaniu, a on szybko się uspokajał. Dostawał i moje ciepełko i masaż zbolałego brzuszka jednocześnie. Ja z kolei chwaliłam sobie wolne ręce i odciążony kręgosłup, który w „bezchustowym czasie” chyba najbardziej dostawał w kość.
Teraz młody jest zbyt ciężki na chustowanie, z resztą sam woli ćwiczyć nóżki w chodzeniu, ale przyznam, że gdy pogoda za oknem nie nastraja do długich spacerów, a psa muszę wyprowadzić, łapię za chustę, motam dziecko, parasol w jedną rękę, smycz w drugą i poszli! Nie muszę targać wózka, myśląc, jak tu ogarnąć jeszcze psa i parasol jednocześnie. Wszystko mam pod kontrolą, a Bartek ma dobrą widoczność z zupełnie innej perspektywy. Tylko czasem, gdy nieco intensywnej przyglądają nam się zaciekawieni przechodnie, mam ochotę krzyknąć do nich hasłem jak z reklamy: Chustowanie? Gorąco polecam – Żaklina Kańczucka :)!”
(nie)Magda(lena), miłośniczka czterech kółek i długich wojaży. Mama – Toli, nad wyraz ceniącej sobie przestrzeń w klasie biznes ( w tym rozkładane fotele).
“Nasza przygoda z chustonoszeniem była dość krótka. Zaczęła się mniej więcej między 3 a 4 miesiącem życia Lusi. Małej nie odpowiadała taka forma noszenia, a właściwie nie pasował jej moment motania. Wiem, że nie można szybko się zrażać, dlatego dzielnie ćwiczyłam i wykorzystywałam chustę do noszenia przy codziennych czynnościach – zmywanie, odkurzanie, pranie. Było mi łatwiej o tyle, że Tola była na rękach i nie płakała przez jakieś 15 min, poza tym fajna sprawa tylko jak ktoś ma długie ręce. Czas noszenia nie przekraczał 20-25 min o ile odwracałam jej uwagę, w innym wypadku była niezła awantura.
Przyszedł też moment, kiedy postanowiłam wyjść z domu. Zamotanie całkiem sprawnie mi poszło, ale niestety czułam się troszkę jak UFO z UFOludkiem na piersi.
Moje miasto liczy nieco ponad 70 tys mieszkańców i chyba w tej kwestii jest daleko, daleko… w lesie. Wszyscy się za nami oglądali, samochody trąbiły – istny szał. Panie w sklepie „dla biedaków” szturchały się nawzajem, coby nie przegapić atrakcji. Chusta + moja nieco mało słowiańska uroda = wielkie zamieszanie.
Poza tym wychodzimy na bardzo długie spacery, często wracamy dopiero na kąpiel, więc nie wyobrażałam sobie tak długiej wycieczki w chuście, bo po pierwsze długi spacer, to wiele niezbędnych rzeczy, które musiałabym nieść, po drugie większość spaceru to drzemki, a według mnie wygodniej jest jednak w wózku.
Ale wybierając między chustą a nosidełkiem, wybieram zdecydowanie chustę :)”
Hanna Szczygieł, modowy sceptyk – całkowicie obłaskawiony przez swoje chusty. Chustująca przy różnych okazjach, jednak bez utraty zdrowego rozsądku.
„ Moja przygoda z chustowaniem rozpoczęła się książkowo, już w ciąży – wiedziałam, że będę chciała zaopatrzyć naszą powiększoną rodzinę w taki właśnie wynalazek. Niestety jak to w życiu bywa, z różnych powodów mieliśmy „malutkie”( i tym razem to „malutkie” nie jest podszyte potężną porcją sarkazmu) opóźnienie. Pierwsze chustowanie rozpoczęliśmy, gdy Klara miała 2 tygodnie, a nasz wybór padł na chustę elastyczną – dobrą alternatywę tradycyjnej chusty, dla początkujących (łatwiejsza w wiązaniu). Chusta wszystkim nam przypadła do gustu, niektóre sposoby wiązania ewidentnie przewyższały inne w naszej hierarchii ulubionych motań. Chusta gości w naszym domu już od ponad roku i nie traci na swojej funkcjonalności. Z upływem czasu nasza kolekcja poszerzyła się i nabyliśmy tradycyjną chustę tkaną – Nie zastąpiona w noszeniu na plecach!
Chusta ma tyle zalet, ile tylko każda z nas zechce w niej znaleźć. Nam chusta pomagała raz częściej raz rzadziej, ale zawsze z dobrym skutkiem. Gdy Klara była noworodkiem – przy karmieniu, tuleniu i masowaniu. A przez cały czas, aż do dziś, jest niezastąpiona podczas codziennych obowiązków i usypiania naszej córeczki. Uwalnia moje ręce i kręgosłup, pomaga uspokoić i ukołysać, umożliwia często sklepowy survival między regałami.
W naszym domu chusta nie wyparła wózka do lamusa, lecz doskonale zaczęła go wyręczać w sytuacja mniej konwencjonalnych.
Z przyjemnością muszę również powiedzieć, że choć Tatuś nie jest chętny do nauki samo-motania, to coraz częściej prosi aby go okręcić… niestety nie wokół palca :)”
A ja jakoś nie myślałam wcale o chuście i żałuję. Wydawało mi się to dziwne, obce, nie wiem jak to nazwać. Teraz, gdyby Kubuś był malutki, chętnie zamieniłabym wózek nie raz na takie cudo. Zwłaszcza, że o wiele łatwiej poruszać się po mieście z dzieckiem dosłownie przy sobie. Czy choćby w codziennych czynnościach jest to świetne rozwiązanie. Jeżeli będę miała drugie dziecko chustę kupuję natychmiastowo.
Ps. nie miałam pojęcia że są w ogóle jakieś rodzaje chust :]
Chusty są genialne, nie trzeba ich się bać 🙂 gdy rozmawiałam kiedyś z przyjaciółką o decyzji o ciąży, pierwsze o czym pomyślałam, to że Ona pierwszą rzecz jaką ode mnie dostanie ” na nowa drogę” to będzie właśnie chusta 🙂 ja mam do chusty sentyment, po spełnieniu swojego zadania, teraz też nie leży zakurzona, lecz funkcjonuje jako narzuta na kanapę. Jest po prostu bajecznie piękna, i szkoda mi było chować głęboko do szafy 🙂
Temat super..ja nie używałam chusty i bardzo tego żałuję. Myślałam o tym będąc w ciąży ale sam proces motania mnie zniechęcił. Nie znałam nikogo kto mógłby mnie tego nauczyć więc się poddałam na starcie.Nie chciałam próbować sama bo bałam się,że zrobię małemu krzywdę. Pochodzę z małej mieściny gdzie nikt nie wiedział i nie słyszał np o „Klubie Kangura” ,wiem,że tam można posiąść dużą wiedzę w tym temacie. Przy następnym dziecku będę bardziej wytrwała w poszukiwaniu kogoś kto pomoże mi pogłębić tajniki tej sztuki 😉
Miałam podobną sytuację, ale nawet10 godzin w ciągu dnia dosłownie „wycia” mojego synka, wykończyły mnie psychicznie na tyle, aby samodzielnie nauczyć się motania. Razem z chustą dostałam instrukcję liku motań, no i z pomocą przyszedł mi internet i zdrowy rozsądek. Naprawdę pierwszych motań uczyłam się z miśkiem sporych rozmiarów, a jak przyszło do omotania Bartka, instynktownie czułam, jak to ma być zrobione. Jestem przekonana, że przy kolejnym dziecku bartusiową chustę zdejmę z kanapy i znów zamotam wokół pleców i brzucha 🙂
Ja uczyłam się wiązań z instrukcji, poprawialy mnie e-mamy a dopracować uczyłam się na filmikach z youtube.
My mamy tkana. Czytałam o nich, kupilam wczesniej, się dygalam się i spróbowałam jak mała skończyła 3 tygodnie.
Żałuję że nie wcześniej 😉
Teraz jestem jak to koleżanka siebie nazwała 'chustowym talibem’ 😉 wózka nie używam z wyboru,a moje dziecko jest tylko chustowe.
Fajny artykuł:) Ja tez jestem chusto-mamą ale nie ortodoksyjną – uważam, że wózek tez jest czasami przydatny 😉 szczególnie gdy dziecko ma już swoje kilogramy, oraz gdy jest już na tyle mobilne, że siedzenie w chuście nie dostarcza mu wystarczających wrażeń. Jednak chusta zawsze wygrywa z wózkiem w takich miejscach jak góry, piaszczysta plaża, i centrum miasta gdzie albo chodniki sa tka dziurawe, że nie da się przez nie przejechać wózkiem albo są tak obstawione samochodami, że trzeba nieraz jechać ulicą. Polecam chustę wszystkim niezdecydowanym rodzicom – jeśli nie chcecie inwestować w ciemno – kupcie używaną , jak się nie… Czytaj więcej »
Poza tym używana chusta jest o tyle fajna, że jest „wyrobiona” i przez to bardziej przyjemna w użytkowaniu 🙂
Wydaje mi się, że chusta jest fajna do pewnego momentu- kiedy dziecko nie jest na tyle ciężkie i wysokie- niscy rodzice mają chyba troszkę gorzej, bo dziecko jednak powinno znajdować się na pewnej wysokości i u nich ten moment przez niski wzrost nieco się skraca (może się mylę); druga sprawa- mój roczniak chyba nie wytrzymałby całej wycieczki w chuście, a znów na nóżkach daleko nie zajdzie (i tu znów mogę się mylić, ale średnio sobie wyobrażam motanie w trakcie spaceru, zwłaszcza teraz), kolejna rzecz to chusta i padający śnieg czy deszcz – w wózku jednak zawsze można dziecko lepiej osłonić,… Czytaj więcej »
my używamy wózka z prostej przyczyny, nie mamy tu w Dublinie jeszcze samochodu i jak jedziemy na większe zakupy to łatwiej nam wziąż Adiego do chusty a zakupy władować do wózka, poza tym Adi jeszcze nie chodzi i cały dzień z nim w chuście byłby męczący, ale w wózku zawsze mamy chustę i bardzo często sie motamy 🙂 mimo, ze jestem niska wcale mi to nie przeszkadza 🙂 czesto motamy się w trakcie spacerów i nie stanowi to problemu jeśli pada to trzeba sie gdzieś schować i tyle, a teraz często motamy sie w plecak więc maluch z przodu wcale… Czytaj więcej »
A ja mykam po śniegu i deszczu. Nie szarpie się z wózkiem,a parasol chroni nas obie. Co do zimna.szaleje w płaszczu z ciąży który mieści nas obie.
my w okresie zimowym chustę zamieniliśmy w nosidełko i muszę przyznać, że bardziej jestem pewna, że maluszkowi jest cieplutko niż jakby był w wózku. A kiedy decyduję się na chustę, to pożyczam od męża rozpinaną bluzę i duży polar i już mnie też jest cieplutko ;p Nie wyobrażam sobie chodzić w śniegu i błocie pośniegowym z wózkiem. U nas chusta i nosidełko rulez ;p