Na zakupach 10 października 2011

Z dzieckiem w chuście…

Chusta dla dziecka to coś, o czym chcemy dzisiaj porozmawiać.  W ramach „Międzynarodowego Tygodnia Noszenia” zapraszamy do lektury następnego wpisu gościnnego. Autorką jest Magdalena Błaszczyk-Czajkowska — doradczyni noszenia dzieci w chustach i nosidłach miękkich Akademii Noszenia Dzieci. Magda jest szczęśliwą żoną, właścicielką małej rudej kocicy, a w kwietniu zostanie mamą!
Prowadzi też bloga, na którego serdecznie Was zapraszamy http://przytulia.blogspot.com/

Noszenie, przytulanie, kołysanie dziecka to naturalna potrzeba i rodziców i maleństwa. Chusta dla dziecka ułatwia samo noszenie, ale przede wszystkim pomaga rodzicom zbudować silną relację z dzieckiem opartą na bliskości i wzajemnym zaufaniu.

CHUSTA DLA DZIECKA – SPADEK PO BABCI

Często słyszymy, że w odległych krajach Azji, Afryki, czy Ameryki Południowej kobiety chustują dzieci od setek lat. Jednak myśląc o tak egzotycznych regionach może być nam trudno odnieść się do naszego tu i teraz.

„Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Okazuje się, że nasze babcie również chustowały!
W dawnej Polsce dzieci nosiły głównie kobiety – mamy, siostry, babcie. W zależności od regionu nosidło nazywane byłą chajtką, hacką, hycką, chustą, szmatą lub płachtą. Rolę chusty pełniły także elementy kobiecego stroju – fartuch, zapaska, odziewacka (gruba wełniana chusta). Jednak w sytuacjach krytycznych – ucieczki z domu podczas burzy, wojny – jako chusta służyła kapa z łóżka, prześcieradło, a nawet klim ze ściany.
Każdy wyjazd był dla rodziny wielkim wydarzeniem – mniej zamożni ludzie przemieszczali się pieszo lub powozami – chusta dla dziecka niezwykle ułatwiała taką podróż. Maleńkie dzieci wymagające częstego karmienia mamy zabierały ze sobą „w pole”, chusta czyniła pracę bardziej komfortową, można było w niej powiesić maleństwo np. na gałęzi.
Nazwa, sposób wykonania i kolorystyka chusty, podobnie jak stroju zależały od tradycji danej rodziny i regionu. Polskie chusty były zazwyczaj bardzo barwne, z kolorowymi frędzlami, wykonane z wełny lub płótna.

CHUSTA DLA DZIECKA. DLACZEGO NOSIMY?

  • Budowanie więzi z dzieckiem:

Dziecko odczuwa naturalną potrzebę bliskości — chce być przytulane, dotykane, głaskane, chce czuć zapach rodzica, słyszeć jego głos. Chusta dla dziecka zapewnia zaspokojenie tych potrzeb, dając poczucie bliskości i bezpieczeństwa, które są niezbędne do prawidłowego rozwoju małego człowieka. Noszone dziecko ma lepszy kontakt ze światem, możesz do niego mówić, pokazywać świat – dzięki temu maluch szybciej staje się samodzielny i chętnie aktywizuje się.

  • Swoboda w wykonywaniu codziennych czynności:

Rodzic, który nosi dziecko w chuście ma „wolne ręce”, może wykonać wiele czynności, nie ograniczając swojego kontaktu z dzieckiem. Dużo łatwiejsze stają się codzienne spacery (gdy nie zawsze chodnik jest idealnie równy), wycieczki do lasu, a nawet nad morze lub w góry. Chusta dla dziecka świetnie sprawdza się przy większej ilości dzieci, rodzic może swobodnie bawić się ze starszym dzieckiem, jednocześnie mając młodsze cały czas przy sobie.

  • Rozładowanie napięcia maluszka, łagodzenie kolek:

Fizjologiczne, wygodne dla dziecka ułożenie pomaga mu w pozbyciu się gazów. Bliskość rodzica, przytulanie, delikatne kołysanie łagodzą ból, uspokajają maluszka.

  • Ułatwienie pobytu w szpitalu z wcześniakiem lub chorym dzieckiem, kangurowanie:

Ułożenie maluszka w pozycji pionowej lub półleżącej „skóra do skóry” na ciele jednego z rodziców wpływa pozytywnie na jego rozwój od pierwszych chwil życia. Czuły dotyk, znajomy zapach, bicie serca, ciepło pomagają mu zrelaksować się, sprawiają, że maluch szybciej rozwija się emocjonalnie, spokojniej śpi i rzadziej płacze. Podczas takiego przytulania ciśnienie krwi i akcja serca stabilizują się, a temperatura ciała reguluje się. Dzieci lepiej znoszą przykre doświadczenia (badania, pobyt w inkubatorze, ból), szybciej zdrowieją i przybierają na wadze.

  • Chusty są piękne, kolorowe i modne! 😉

 

Subscribe
Powiadom o
guest

16 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Natalia Smykowska
12 lat temu

Śmiało mogę napisać, że chusta uratowała nam (MI) życie! Od początku ciężko było mi się przestawić na ciągłą obecność przy dziecku…co uniemożliwiało mi wykonywanie najprostszych codziennych czynności… Chusta pozwoliła nam być blisko siebie…maluch spał a ja robiłam wszystko co pozwalało mi czuć się „normalnie”. Nawet spacery w znienawidzonej przez syna gondoli zastąpiły spacery w chuście (ku wszechobecnemu zdziwieniu(?) otoczenia). Pierwsze wakacje + chusta to był nieprzewidziany strzał w 10-tkę! Jastrzębia Góra i wybrzeże klifowe (wstyd, ale nie spodziewaliśmy się tego!) i to spojrzenie innych rodziców pchających tudzież ciągnących swoje wózki – BEZCENNE! Ostatnio trochę zaniedbaliśmy motanie, najpierw przez gorąc na… Czytaj więcej »

Bombel
Bombel
12 lat temu

My też lubimy zaplątać się w chustę 🙂 chociaż przyznaję że teraz kiedy moje dzieciątko jest co raz cięższe robimy to rzadziej… 😛 🙂

Magdalena Błaszczyk-Czajkowska
Reply to  Bombel

A próbowaliście chustować na plecach

Barbara Heppa-Chudy
12 lat temu

Jakoś słabo interesowałam się chustowaniem :(, bo też się poddałam, gdy synek zaczął swoje ważyć i już nie dawałam fizycznie rady. No a teraz mam już „dużego faceta”, który korzysta ze swoich nóg.
Ale mam nadzieję, że inne mamy, skorzystają z rady noszenia dziecka na plecach 🙂

Iwona Wajs-Gorgoń
12 lat temu

My się chustowaliśmy od 6 miesiąca dopiero… żałuję, że tak późno odkryłam te szmaciane cuda :] Nie jest to nadal bardzo popularny sposób transportowania dziecka, a przecież tak naturalny i wygodny dla obojga 🙂 Teraz myślimy o nosidełku, bo Natalia jest coraz bardziej ruchliwa i będzie nam po prostu wygodniej i szybciej zależnie od okoliczności wskoczyć lub wyskoczyć z nosidełka niż z zamotanej chusty 🙂

Przytulia
Przytulia
12 lat temu

Bombel – a próbowaliście chustować na plecach? Takie plecaczki idealnie sprawdzają się przy większych (cięższych) dzieciaczkach 🙂

Bombel
Bombel
12 lat temu
Reply to  Przytulia

Ojj niie próbowałam,ale nawet nie wiem jak bym miała się zaplątać 😛 i jak do tyłu wsadzić mojego małego klocuszka ???? 🙂 😀

Magda
Magda
12 lat temu

My chustujemy od 4mż 🙂 Ciekawy sposób na transport malucha. Synek lubi noszenie. Wszystko widzi, wszystko go interesuje, ładnie zasypia. Tak słodko się wtedy przytula 😀 :*

Magda
Magda
12 lat temu
Reply to  Magda

Na początku mieliśmy małe chustowe przeprawy rodzinne w stylu: przyzwyczaisz do noszenia, jemu jest niewygodnie, jest ściśnięty, nie może ruszać rączkami, plecy Ci pękną. A to wszystko nieprawda! Plecy bolą kiedy źle się zamotasz. Ciężar ładnie się rozkłada i jest gitara 🙂

Magdalena Błaszczyk-Czajkowska
Reply to  Magda

Wciąż krąży wiele stereotypów dotyczących chustowania – dziecku jest ciasno, niewygodnie, udusi się, mamę będą bolały plecy, a poza tym rozpieści dziecko i będzie musiała nosić je cały czas. Najwięcej w tym temacie mają do powiedzenia osoby, które z chustą nie miały żadnego kontaktu 😉 Drogie Mamy – nie poddawajcie się, trzeba pokazywać niedowiarkom jak wspaniałe jest motanie i ile niesie korzyści 🙂 Przytulia

Magda Kupis
12 lat temu

ja miałam chustę, kilka razy użyłam, dla mnie fajna sprawa na wyjście do sklepu, a to dlatego, że nasze spacery są zawsze bardzo długie i sporo rzeczy ze sobą zabieramy i nie widziało mi się jeszcze noszenie tego wszystkiego, poza tym nie wyobrażam sobie zrezygnować całkowicie z wózka 🙂

Iwona Wajs-Gorgoń
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

Ja nie rezygnuję z wózka 🙂 Po prostu używamy chusty tam gdzie wygodniej niż z wózkiem 🙂

Marta Kabala
Marta Kabala
12 lat temu

Po pierwszym porodzie nie nosilismy synka w chuscie i w sumie zalujemy, ale teraz postanowilismy z chusty skorzystac. Jak nasz drugi synek sie urodzi RJ bedzie mial 11 miesiecy, to bardzo zywe dziecko, nie wiem czy bedzie juz wtedy chodzil, ale jak bede miec Marca w chuscie, to bedzie mi latwiej zapanowac na chaosem jaki nastanie, jedno dziekco malutkie uczace sie chodzic, a drugie malenkie. Wiem, z wtedy najmdloszy bedzie spokojniejszy, bo bedzie ze mna caly czas, rece bede miec wolne, wiec zapanuje nad wszystkim i nad moim zywym i rozbrykanym synkiem, nawet na spacerach bedzie mi latwiej, no i… Czytaj więcej »

Aldona Seemann-Gnida
12 lat temu

My się też plątamy. Co prawda na upalne dni, schowałam ją do szafy bo po kilku takich wyjściach, stwierdziłam, że nie dam rady. Wózek wygrał. Ale teraz chusta znów na nas czeka i uśmiechamy się wzajemnie 🙂 Synuś początkowo nie cierpiał być plątany! Wrzeszczał strasznie. Kilka razy podchody robiłam i udało się. Potem już miło było. Z córcią problemów nie mieliśmy by ją plątać. Oczywiście idąc po ulicy byliśmy zjawiskiem. No i komentarze też były, że za ciasno dzidzi jest itd. Ale ja wiedziałam swoje i robiłam swoje. Niech sobie gadają. A tak na marginesie, może ma ktoś do odsprzedania… Czytaj więcej »

Dom 8 października 2011

Gdy dzieci śpią… Uczta dla zmysłów

Knajpki serwujące sushi mnożą się w Polsce jak grzyby po deszczu. Nieuniknione było więc, że i mnie – prędzej czy później – mój romantyczny mąż wyciągnie na tę orientalną kolację. Miałam pewne obawy, bo jak dla większości naszego społeczeństwa, sushi kojarzyło mi się z surową rybą (potrawa z surowej rybki to sashimi).

Tymczasem sushi to przede wszystkim ryż i dodatki – przeróżne: bo i ogórek, por, awokado, zielona cebulka i wędzony łosoś… plus wodorosty, czyli nori. Od pierwszego sięgnięcia pałeczkami po sushi, zamoczeniu go w sosie sojowym i odrobinie zielonego japońskiego chrzanu wasabi – zakochałam się w tym lekkim, unikatowym smaku. Jedynie co mi nie podeszło – ale to moja subiektywna opinia, bo raczej ludzie zachwycają się jego smakiem — to marynowany imbir, który powinno się przekąszać dla oczyszczania kubków smakowych. Moje kubki smakowe i bez tego pracują na najwyższych obrotach.

 Przyjemność jedzenia sushi w sushi barach nie jest tania. Oczywiście od czasu do czasu można zaszaleć, ale my wpadliśmy na o wiele ciekawszy pomysł – przyrządzamy tę potrawę w domu. Zapewniam, iż samodzielne rolowanie daje bardzo dużo satysfakcji, mnóstwo radości i co według mnie – najważniejsze, jest świetnym sposobem na spędzenie romantycznego wieczoru z mężem. Nam spodobało się to tak bardzo, że regularnie robimy sushi w domu, starając się doskonalić swoje umiejętności.

Mamy taki rytuał – wieczorem ja: idę usypiać Aleksa, a mąż: przygotowuje w tym czasie ryż. Z ryżem jest trochę zachodu – jest to specjalny ryż krótkoziarnisty (do kupienia nie tylko w sklepach z żywnością orientalną, ale w zasadzie w każdym supermarkecie), który trzeba kilka razy wypłukać, a po ugotowaniu schłodzić do odpowiedniej temperatury. Gdy tylko synek zaśnie, dołączam do najprzyjemniejszej części przyrządzania kolacji dla nas dwojga – do rolowania. I nie ma w tym żadnej filozofii – choć na początku trzeba odkryć tajemnice tej sztuki kulinarnej. Jak to zrobić? Najlepiej podpatrzeć, jak robi to mistrz kuchni w sushi barze (sushi przygotowywane jest na oczach klientów) lub można też w domowym zaciszu zobaczyć filmiki instruktażowe dostępne w Internecie. Pisząc do Was nie mam na celu podawania Wam instrukcji i przepisu. Chciałabym Was jedynie (albo aż) zainspirować samym pomysłem, a wirtualna sieć jest bogata w dokładne wskazówki.

W naszej kuchni przy nastrojowej muzyce tworzy się niepowtarzalny klimat kraju kwitnącej wiśni… Jest to zupełnie inne, od tego na co dzień, relaksujące przygotowywanie kolacji – bo bez pośpiechu, blisko, obok siebie, rozmawiamy, śmiejemy się i jednocześnie każdy robi swoje, czyli roluje. W przygotowanie tego posiłku wkładamy całe serce. Cudowna jest perspektywa, że za chwilkę usiądziemy wygodnie nad tacą pełną pysznego sushi i będziemy delektować się jedząc je pałeczkami (można też rękami, ale pałeczki mają tak niezwykły urok, że nie możemy im się oprzeć). I tak do późnej nocy… prawdziwa uczta zmysłów.

I jeszcze jedno – jesteśmy rodzicami małego smakosza i wielbiciela sushi. I nie możemy pozwolić sobie na zjedzenie wszystkiego do końca. Po kolacji kilka maków wkładamy do lodówki (na drugi dzień jest równie smaczne) dla Aleksa na drugie śniadanie. A hasło: „Mamo, lubie siusi.” – bezcenne .

A czy Wy macie przepis na romantyczny wieczór we dwoje? Podzielcie się swoją propozycją i zainspirujcie inne mamy.


Źródło zdjęcia: Vinicius Benedit/Unsplash
Subscribe
Powiadom o
guest

16 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anna Cekiera
12 lat temu

Moje pierwsze „siusi” w ogóle nie przypadło mi do gustu. Za drugim podejściem polubiłam bardzo! Szkoda, że ceny są tak wygórowane , ale to pewnie ze względu na fakt, ze towar musi być świeży i najwyższej jakości a wiadomo, że surowe mięso szybko się psuje.
Nigdy nie próbowałam i nie wiem jak przyrządzać sushi samodzielnie w domu i bardzo chętnie skorzystam z jakiegoś przepisu 🙂 Ale to dopiero za jakiś czas, bo w ciąży boję się smakować surowych mięs ( tęsknię również za serami pleśniowymi…)

Igor Chudy
12 lat temu
Reply to  Anna Cekiera

Ale nie trzeba od razu robić sushi w domu z rybami 😉 Na początek najlepiej potrenować zwijanie np. z ogórkiem, serkiem philadelphia czy z surimi. Jest łatwiej i dużo taniej.
Moja Żona, czyli autorka tekstu 😉 pokochała sushi przed ciążą i bardzo, ale to bardzo brakowało jej tego smaku w trakcie ciąży. Ona również bała się surowych ryb, ale teraz może to sobie odbić z nawiązką!
Przy odrobinie chęci przygotowanie dużego talerza maków z warzywami i owocami nie będzie bardzo kosztowne, a przyjemność z jedzenia – ogromna!

Agnieszka Kuśmiderska

Z moim dzieckiem trudno u nas o jakikolwiek romantyczny wieczór tylko we dwoje… bo niestety mała chodzi spać w zasadzie wtedy kiedy i my, ale gdy uda się ją położyć wcześniej, to najlepszym i najbardziej romantycznym wieczorem (takim bez wychodzenia z domu) może być wspólna kąpiel w wannie z dodatkiem pachnących olejków do kąpieli. Można sobie odpocząć, zrelaksować się i nie tylko …:D

Iwona Wajs-Gorgoń
12 lat temu

oj, oj, oj, narobiliście mi teraz chęci na to sushi. Nadal nie jadłam..a z opisów wynika, że już sama czynność przyrządzania musi być niesamowita, a co dopiero jedzenie. Jako zapalona kucharka w tworzeniu nowych smakołyków na pewno przy najbliższej wolnej sobocie – spróbuję 🙂 Mój mąż nie lubi się bawić jedzeniem, ale może taka inżynierska forma przypadnie mu do gustu – spróbuję 🙂 No i jeszcze dzidzi jakiś warzywny smakołyk jakby się udało zrobić to byłoby..pysznie 🙂 Nasze romantyczne wieczory niestety też nie należą do częstych, ale jak już się uda…to tak tradycyjnie jest winko, jakieś słodkości (bo oboje jesteśmy… Czytaj więcej »

Magda Kupis
12 lat temu

ja raz w życiu spróbowałam sushi zrobione przez kolegę. spróbowałam, bo wszyscy się zajadali. Mieli ze mnie niezły ubaw, bo nie wiedziałam jak się tego kulturalnie pozbyć z ust, a przez gardło nie chciało przejść 🙂 Romantycznych wieczorów u nas jak na lekarstwo- proza życia chciałoby się powiedzieć… Ale jak już się zdarzą to często jest jakieś wino, a co do jedzenia to różnie: czasem ja coś zrobię, czasem zamawiamy, ale najlepiej jest jak robimy coś razem. Najlepiej zapamiętałam pierogi z farszem z piersi z kurczaka, żółtym serem i szpinakiem. To były nasze pierwsze wspólne pierogi, które skończyliśmy przed północą,… Czytaj więcej »

Bombel
Bombel
12 lat temu

Noo „siusi” to ja jeszcze nie jadłam,bo tak jak pisze autorka -kojarzyło mi się ono z surową rybą 😉 😛 Teraz wiem że to coś innego 🙂 I muszę przyznać że bardzo mnie to zainspirowało… 😀

Magda Kupis
12 lat temu
Reply to  Bombel

ja niestety ryz lubię tylko w pomidorówce 😉 chyba, że jest jakiś zamiennik jak za rybę hihi

Barbara Heppa-Chudy
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

Magda no niestety (albo stety) ryż to podstawa w sushi 😉
Ale… za to jest zupełnie inny od tradycyjnego – jest nieco bardziej okrągły, a po ugotowaniu ziarenka „kleją się do siebie, zachowując swój kształt, no i jeszcze jest specjalnie płukany, gotowany i jeszcze zakwaszony zalewą składającą się z octu ryżowego i cukru. W rezultacie smakuje zupełnie inaczej niż nasz.

Bombel
Bombel
12 lat temu
Reply to  Magda Kupis

A ja właśnie ryż bardzo lubię 🙂 Na obiad mogłabym jeść niemalże codziennie ryż z warzywami 🙂

Aldona Seemann-Gnida
12 lat temu

Cały dzisiejszy dzień myślę o tym ROMANTYZMIE…jak to u nas wygląda… Cóż, podpisać się mogę pod słowami Magdy „Romantycznych wieczorów u nas jak na lekarstwo”. Dwójka maleństw, praca zmianowa, zabieganie robi swoje- wieczorem padamy jak muchy i niestety gdzieś w tym wszystkim zapominamy o sobie, o swoich potrzebach…a przecież to jest szalenie potrzebne! Czasem jednak zdarzy się nam mieć ROMANTYCZNY wieczór. Jest to wtedy bardzo spontaniczne i z niespodzianką dla drugiej osoby. Zazwyczaj jest to wino, świece, wspólna kąpiel, która działa niesamowicie relaksująco, odprężająco ale i też pobudzająco 🙂 Niestety chwilowo nie możemy sobie pozwolić na ROMANTYZM poza domem…a szkoda…bardzo… Czytaj więcej »

Marta
Marta
12 lat temu

Swietny tekst :), a u nas dzisiaj bedzie romantycnzy wieczor, synek zostaje pod opieka cioteczke, a maz zabiera mnie i brzuszek 😉 na romantycnzy wieczor, bedzie w pubie znajomych gral na gitarze, a potem romantyczna kolacja i obowiazkowo pojdziemy na pudding bananowy… ja trafilam na wyjatkowego romantyka, wiec romantyczne wieczory to u nas czesto 🙂

Natalia Smykowska
12 lat temu

Artykuł zachęcił mnie do zagłębienia się w tę tajemną sztukę japońską…i o dziwo, nie będąc zwolennikiem jakichkolwiek morskopodobnych specjałów, mam ochotę spróbować! Ale na początek w formie wizyty w sushi-barze, co łatwe nie będzie, ponieważ w naszym miasteczku o takim miejscu można pomarzyć, a do najbliższego i tak daleko… Co do romantyzmu…od ok. 7 miesięcy nie wiem co to jest! Nie mamy na to czasu, ochoty, a przede wszystkim sposobności… Maluch jest na pierwszym miejscu i nie pozostawia nam sił na romantyczność. Czas to zmienić! Ale jak znajdziemy ten czas 🙂

Karolinamagda
Karolinamagda
12 lat temu

Na sushi namówił mnie mój mąż, któy jest jego wielkim wielbicielem. Jadłam trzy razy i nie mogę powiedzieć żebym piała z zachwytu. Najbardziej smakowało mi do tego śliwkowe wino Choya ( nie dam głowy uciąć za pisowanię ale czytaj czoj). Romantyczne wieczory – kilka razy do roku jak na lekarstwo – niestety mąż nie jest romnatykiem:(

Barbara Heppa-Chudy
12 lat temu
Reply to  Karolinamagda

Ja też lubię to japońskie winko – a najbardziej choya silver 🙂 Ale nie bardziej niż samo sushi 😉

Zabawa 3 października 2011

Z górki i pod górkę

Mieszkam w ładnym, w miarę spokojnym mieście. Jak co roku, w porze wiosenno – letniej ruszają wszelkie remonty. Począwszy od elewacji, na nowej nawierzchni jezdni kończąc. Super, przynajmniej wszystko zostanie odnowione. Jest tylko jedno “ale” – dlaczego drogowcy, tak sobie jak i innym, utrudniają przez to życie?

Chociażby zwykła wymiana chodnika. Wiadomo trochę wykopów, nasypów itp. spraw, tylko dlaczego „moi” budowlańcy układają chodnik na raty. Zaczną kawałek, ułożą… by za kilka metrów zostawić rozbabrane miejsce i zacząć za kilkaset metrów układać znów ładny, równy chodniczek.

Idąc z wózkiem muszę starać się zapamiętywać, gdzie na wytyczonej przeze mnie trasie spacerowej napotkam utrudnienia. Wkurza mnie to strasznie! Idę 300 metrów ładnym chodnikiem, gdy nagle pojawia się góra piachu. Mogłabym ją ominąć przejeżdżając po trawniku, ale tam stoi np. jakiś sprzęt i guzik z przejazdu. Muszę cofać się do najbliższego przejścia i przechodzić na drugą stronę, gdzie po iluś metrach znów spotka mnie to samo! Idę takim slalomem, skacząc od prawej do lewej. Istny tor przeszkód.

W wózku przydałby się GPS, w którym wyznaczając trasę spaceru wprowadzałabym dane o utrudnieniach w ruchu drogowym, wówczas widząc zebrę od razu bym przechodziła, a nie zadowolona szła przed siebie by później się rozczarować. Kochani drogowcy musieliby chyba wybrać się z dzieckiem w wózku na spacer, by zobaczyć, jakie to przyjemnie. Inną alternatywą na zmianę strony mogłoby być poniesienie wózka, ale dźwiganie ciężarów to nie moja dyscyplina.

Kolejnym problemem w miejskiej dżungli są podjazdy,  albo raczej ich brak. Jeśli już są, to nie dość, że wąskie, to jeszcze strome. Zjeżdżając z nich wózkiem muszę swoim ciałem robić przeciwwagę. Ciężkie to w wykonaniu, bo do masywnych nie należę i wózek ściąga mnie do przodu. Nie ja prowadzę wózek a on mnie, ja staram się jedynie nad nim zapanować. Ktoś, kto to buduje podjazdy wyznaje chyba zasadę „z górki na pazurki”. Wózek nabiera prędkości, a ja muszę hamować by kogoś nie potrącić.  Producenci powinni do wózków dodawać klakson, by mama mogą ostrzegać pieszych, aby zdążyli uciec.  Swoją drogą ciekawe, czy jakbym kogoś potrąciła to dostałabym mandat?  Zawrotnych prędkości nie osiągam, ale mogłabym spowodować uszczerbek na zdrowiu delikwenta, który znalazł by się na trasie zjazdowej.

Opisany zjazd z podjazdu to teraz całkiem z innej strony – wjazd. Wąski, stromy podjazd i szerszy do niego wózek. Pół biedy jak z boku mam trawnik. Jedno koło na podjeździe, drugie na trawniku i jedziemy. Co innego – podjazd, a po bokach ściana i schody. Wjazd metodą prób i błędów. W końcu opracowuję technikę. Jedne kółka na podjeździe, a drugie lekko uniesione muszą muskać schody tak delikatnie jak to możliwe. Nie chce by moje dziecko nabawiło się jakiejś trzęsawki.

Szczytem wszystkiego jest brak podjazdu, często w instytucjach użytku publicznego. Któregoś dnia wybrałam się do Urzędu Skarbowego (odział w którym byłam pierwszy raz),  jakież było moje zaskoczenia jak ujrzałam wysokie schody bez podjazdu. Już chciałam chwytać wózek, gdy moim oczom ukazała się sprytnie ukryta platforma dla wózków inwalidzkich. Pomyślałam: – świetnie podjedziemy bez problemu. Podchodzę, a tam brak jakiegokolwiek przycisku by sprowadzić ją w dół, tylko miejsce na kluczyk. Mina mi zrzedła. Chwila zastanowienia. Synek spał, wejście było zadaszone i zamknięte, więc postanowiłam szybko wbiec i poprosić kogoś o pomoc. W ułamku sekundy znalazłam się na parterze i złapałam portiera – ochroniarza. Pytam, w jaki sposób mogę dostać się do środka z wózkiem. Facet patrzy na mnie jak na UFO. No tak dziwne, kobieta przyszła z małym dzieckiem do Urzędu. Dzieci zapewne powinno zostawiać się w domu. Kątem oka zerkam na wózek i mówię: Czy może mi Pan uruchomić platformę, abym wjechała? Zeszliśmy razem na dół i okazało się (o zgrozo), że platforma nie działa. Pomyślałam, no to super… na szczęście Pan okazał się dżentelmenem i wniósł mi wózek.

Przygoda w Urzędzie dała mi nauczkę. Teraz zanim idę załatwić jakąś sprawę z dzieckiem sprawdzam wcześniej czy są podjazdy lub działające platformy. Staram się zaplanować sobie takie wyjścia. Licznych robót budowlanych nie przewidzę. Jedynie jadąc samochodem, gdy widzę wykopy staram się zapamiętywać, gdzie one były. Będąc na trasie z robotami (gdy to jedyna droga do celu), a daleko mam do przejścia na drugą stronę, gdy na horyzoncie widzę jakiegoś mężczyznę, to proszę by mi pomógł. Zazwyczaj znajdzie się ktoś, kto przeniesie wózek.

Nauczyłam się też jednego: zawsze trzeba poprosić, bo ludzie nie zawsze sami wyrywają się do pomocy. Drogie mamusie, nie bójcie się prosić o pomoc.  To nie boli, nic nie kosztuje a ułatwia nam życie i zaoszczędzi sporo siły. Na mamę z wózkiem czeka wiele niedogodności, często niespodziewanych, ale zdziwicie się, jakie okażecie się pomysłowe w ich pokonywaniu. W końcu „Potrzeba matką wynalazku” .

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
ivona85
ivona85
12 lat temu

Ja jestem zirytowana szczególnie autami parkującymi na drogach osiedlowych tak, że na chodniku ledwo człowiek się zmieści, a co dopiero wózek. Któregoś dnia wyszłam na spacer i miałam już dość tego ciągłego zjeżdżania na krawężnik, a potem trawnik. Postanowiłam więc przejść bokiem drogi osiedlowej, która jest tylko dojazdem do garaży, więc ruch na niej znikomy. No i jak to w Polsce bywa jakiemuś Panu, który po drodze osiedlowej jeździ z prędkością 80km/h nie spodobało się to, że idę poboczem (nie było chodnika po drugiej stronie ulicy) i wyraził swoje zdanie w bardzo wulgarny sposób. Mam tylko jedno pytanie – czy… Czytaj więcej »

Basia
Basia
12 lat temu

Kiedyś szłam do sklepu (po tej stronie ulicy, co mój dom) i w jednym miejscu chodnik rozkopany – przejścia brak. Niestety był to taki odcinek drogi, że przejście na drugą stronę ulicy – niemożliwy. Musiałam się wracać do najbliższego przejścia.
Idąc z powrotem (pół godziny później) przeszłam o wiele wcześniej na „bezproblemową” stronę – jakie było moje zdziwienie, jak okazało się, że po robotach już ani śladu. Tylko żeby dojechać do domu, znów musiałam drałować na przejście oddalone od mojego domu…

No i jeszcze małe sklepiki, z wąskimi odległościami między półkami i np. towarem rozładowanym na środku…

Magda Kupis
12 lat temu

ja na szczęście przed tym jak zostałam mamą miałam okazje zajmować się dzieckiem, i dzięki temu mogłam poznać którędy się nie chodzi i w jakich dniach (mam tu ma myśli dni targowe). nic mnie tak nie wkurza jak te nieszczęsne auta. kiedyś szłam dość szerokim chodnikiem, tak że śmiało mieścił się samochód (tzn jego dwa boczne koła) i ja z wózkiem. I tak sobie szłam i nagle jedno auto zaparkowało przede mną CZTEREMA kołami! Była to kobieta. zapytałam jej grzecznie jak ja mam teraz przejść, jest ślisko i nie będę chodziła ulicą, a ona do mnie, że zaparkowała tylko na… Czytaj więcej »

Magda
Magda
12 lat temu

Chodniki, podjazdy i inne tego typu atrakcje spacerowe doprowadzają mnie do szału. Mieszkam w pięknym mieście, jednak pod kontem spacerów z wózkiem jest ono straszne. Chodniki stare podziurawione, podjazdów brak albo za szerokie. Idąc na spacer czy zakupy robię wcześniej rozeznanie którędy najlepiej, gdzie nie ma robót drogowych albo, w którym sklepie zmieszczę się między półkami. A jakie zdziwienie mnie dopada kiedy okazuje się, że podjazd jest wybrakowany…tzn. zaczyna się i w pewnym momencie brakuje dużego kawałka powierzchni i jest piękna dziura :/ no i jak się nie zdenerwować?

Divette
Divette
12 lat temu

Święta prawda. I chyba z takich powodów jak i te nieszczęsne 10 stopni od drzwi wyjsciowych do windy ( mieszkam w wieżowcu) w ogóle zrezygnowałem z wózka. Mała ma pól roku a od 5 miesięcy wózek zbiera kurz z kilkoma wyjątkami ( dokadnie 5 wypadów). Do tego spróbujcie pojechać z wózkiem autobusem. Może wybieram złe godziny ale zawsze jak jedziemy to w autobusie jeść co najmniej jeden wózek 😉 chyba babyboom jakiś 😉

Sylwia
Sylwia
12 lat temu

Jak widzać nie jestem osamotniona w miejsckiej dżungli. Jazda wózkiem autobusem to koszmar jak kierowca prowadzi bus z taką werwą jakby wiózł worki ziemniaków. Tu nawet hamulec nie pomaga. Z całej siły dodtkowo trzeba trzymać wózek.

mamaTymona
mamaTymona
11 lat temu

Nie przesadzajmy. Też jestem mamą i też różnie się zdarza ale nie oczekuję, że nagle cały świat dostosuje się do tego, że mam dziecko. Mieszkam na 2-gim piętrze w bloku bez windy, wózek zostawiam w samochodzie, gdyby nie było takiej możliwości zostawiałabym w piwnicy i też dawałabym radę. Jeżeli w sklepie jest za wąsko, zostawiam wózek u ochroniarza, a dziecko biorę na ręce. Są niedogodności, których nie powinno być ale nie róbmy z dzieci szklanych laleczek. Z doświadczenia wiem, że moje dziecko wolało być wożone po wyboistej ziemi niż po gładziutkim chodniku, bo trochę bujało i zasypiał łatwiej. Kiedyś w… Czytaj więcej »

top-facebook top-instagram top-search top-menu go-to-top-arrow search-close