Kiedy moja córka choruje, każę jej wyjść z domu
Byłam chorowitym dzieckiem. Właściwie non stop chodziłam zakatarzona, bez przerwy mi ciekło z nosa, nie umiałam oddychać nosem przez pierwszych dziesięć lat życia, może nawet dłużej, czujecie?? Na lekarzy do dziś mam alergię… Bo to źli lekarze byli.
Pamiętacie te zimy, gdy temperatura nad ranem spadała do – 40°C? Woda w kranie nam zamarzała, czasem na noc wyłączaliśmy hydrofor, tak było bezpieczniej. Ogrzać drewniany dom nie było łatwo, węgiel kamienny miał w sobie więcej kamienia niż węgla, dobrze, że prąd był tani, można było piecyk elektryczny włączyć. Wiele to nie dawało, bo napięcie było żałośnie niskie, grzałki, które powinny być pomarańczowe, ledwo dawały radę się rozżarzyć, no ale zawsze coś. Dom trudno było ogrzać, więc i wietrzyło się mało. Okno uchylone na kwadrans to był szczyt luksusu. Spanie przy uchylonym lufciku?? A w życiu!! Myślę, że nie podusiliśmy się całkiem tylko dlatego, że te stare drewniane okna nie były naprawdę szczelne i nic nie dawało upychanie uszczelek i waty. Za to mróz na szybach… o tak, to jedyne, co miło wspominam, mimo wszystko.
Siedziałam w domu i miałam katar. Coraz większy katar. Nieznośny katar. Czasem przyplątała się jakaś nieduża gorączka. Oczywiste jest, że w takiej sytuacji mama zabierała mnie do lekarza. Pediatry albo laryngologa dziecięcego. Nie pamiętam już, dlaczego zamiennie, pewnie czymś to było podyktowane. W każdym razie leczenie zawsze przebiegało tak samo, najpierw prześwietlenie zatok (nie wiem, ile razy mi głowę napromieniowali, ale na pewno za dużo!), a potem zastrzyki z penicyliny. No i oczywiście leżenie w łóżku. Nie wiem, co takiego zbawczego miało być w tym leżeniu, ale lekarze zgodnie się przy tym upierali. A w łóżku to ja miałam pościel wypełnioną pierzem. I było ze mną coraz gorzej. Efekt? No, jak penicylina nie działa, to zwiększymy dawkę. No więc dostawałam zastrzyki rano i wieczorem. I ciągle musiałam się kisić pod pierzyną. Jak dziś o tym myślę, to mi się ciśnienie podnosi.
To były inne czasy, o alergiach nikt nie słyszał. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, że od leżenia w łóżku można chorować! Że niewychodzenie z domu może być zabójcze! A dla mnie było. Małe złośliwe roztocza dzień po dniu fundowały mi coraz większe dolegliwości. Chociaż w sumie nie mam racji, lekarze coś tam słyszeli. Nawet sugerowali, że może to alergiczne, ale tylko może, bo jednak raczej to przewlekłe zapalenie zatok… Skierowania na testy nie dał mi nikt, no bo po co, skoro na rentgenie widać, że zatoki zapchane? A jakie niby miały być?! Ja chyba cała byłam tym katarem zapchana. Pomijam taki drobiazg, że penicylina, zamiast leczyć, skutecznie osłabiała moją odporność. Cud, że nie zapadłam na wszystkie możliwe choroby naraz.
Testy na alergię zrobiłam już w liceum. I nie, nie dlatego, że mnie nagle oświeciło. Wręcz przeciwnie. Okres dojrzewania pozwolił mi się pozbyć przynajmniej części uczuleń, tak podejrzewam, bo zaczęłam oddychać przez nos. Za to przyszedł taki czas, że po jedzeniu kichałam jak głupia za przeproszeniem. Zresztą mam tak do tej pory, głównie po przetworach mlecznych, ale nie tylko. To było nowe zjawisko i pojawiło się u mnie w latach dziewięćdziesiątych, razem z konserwantami w jedzeniu. Niestety testów na uczulenie na konserwanty nie robiło się wtedy i nie robi do tej pory. Za to przy zrobionych przy okazji testach wziewnych wyszły mi ciekawe kwiatki. Trawy, drzewa, psia sierść i oczywiście roztocza! Internista jak zobaczył wyniki, od razu przepisał mi inhalatorek i kazał wdychać trzy razy dziennie. I przypominam uprzejmie, że to było już w czasie, kiedy uporczywe katary poszły w siną dal. To jakie byłyby wyniki w dzieciństwie??? Dziś uważam, że sporo moich problemów zdrowotnych ma związek z penicyliną, którą podawano mi w naprawdę końskich dawkach.
W moim domu są szczelne plastikowe okna, które otwieram przy byle okazji i bez okazji. Często robię przeciąg, nawet w zimie. Dbam o regularne odkurzanie i wycieranie kurzu. Pierze dawno zniknęło, dziś wszyscy mamy pościel antyalergiczną. Duśce dwa razy robiłam testy na alergię, skórne i z krwi. Skórne nie wykazały nic, z krwi – uczulenie na sierść konia. Mimo to co roku w sezonie wiosennym moje dziecko jest zakatarzone i zakichane. I co roku pani doktor rozkłada ręce i mówi:
– Osłuchowo czysto.
Raz czy dwa zrobiłyśmy rentgena, żeby wykluczyć bezobjawowe zapalenie płuc. Wykluczyłyśmy.
Dlatego ja wiem swoje.
Moje dziecko jak nic odziedziczyło skłonności alergiczne. Nie tylko po mamusi, ale i po tatusiu. Nie wiem czy wiecie, ale jak oboje rodzice są uczuleni na ten sam alergen, to ryzyko przekazania alergii dziecku wynosi aż 60%! A ja i mąż jesteśmy uczuleni na pyłki traw, także ten… Alergia na pyłki zbiera żniwo w kolejnym pokoleniu, psia ją mać!
Kiedy widzę, że moje dziecko chodzi po domu zakatarzone, a nie ma gorączki, natychmiast wyganiam na dwór! A w domu zarządzam generalne sprzątanie i odkurzanie. Piorę zasłony, wykładzinę traktuję mopem parowym. Wprowadzam czasowy zakaz spania z pluszakami. Późna wiosna to trudny okres, który na odmianę najłatwiej znieść w domu. I lubimy, jak pada deszcz, serio. Do dziś pamiętam, jak poszłam z małą Duśką do lekarza, nakupowałam jej leków wziewnych i… nie zdążyłam podać, bo spadł ulewny deszcz i dziecko mi w jednej chwili wyzdrowiało.
Katar i kaszel to nie choroba sama w sobie, to jedynie objawy, czasem trudno dociec czego. Bez wyraźnego powodu nie podaję żadnych leków przeciwzapalnych ani tym bardziej nie zgadzam się na antybiotyki „bo nic innego nie działa”. Leczę dziecko po staropolsku, świeżym powietrzem. Kiedy Duśka kaszle i kicha mówię:
– Ubieraj się, idziemy na spacer.
Gorzej gdy na dworze smog!
Paradoksalnie smog nie dusi tak, jak roztocza ;/
A jak jeszcze ja byłam mała to banki były zawsze
Mnie to szczęście tylko raz spotkało i źle to wspominam.
I czy jej ten spacer pomaga ? Zastanawia mnie to bo moje dzieci tez z wiosna maja to samo , katar spływa po gardle i wywołuje kaszel . Zawsze osłuchowo czysto – leczę je syropem wykrztusntm i syropem przeciw alergicznym ale unikam wychodzenia
Tak, dopóki trawa i brzozy nie wejdą w okres najwyższego pylenia spacer zawsze przynosi ulgę. Dla mnie jedynym przeciwwskazaniem do wyjścia jest gorączka.
Nasz pediatra zaleca spacery, w domu zostajemy gdy jest gorączka.
A ja w dzieciństwie uwielbiałam bańki! Stawiała mi je mama – wtedy pielęgniarka. Owijala mnie szczelnie kołdrą i z tymi bańkami zasypialam 🙂 moje dzieci baniek nie znają, ale syrop z cebuli itp. i owszem 🙂
Biedne te nasze dzieci z tymi spacerami! 🙂