Byle nie jedynki! Dwójki i trójki mogą być
Podobno rodzice wymagają od dzieci za dużo. Nieważne, czy te dzieci są zdolne, czy nie, mają się dobrze uczyć i koniec. Jakiś czas temu miałam sąsiadów, którzy uświadomili mi, że jest i druga grupa rodziców.
Sąsiedzi byli młodzi, śmiem wątpić, czy przekroczyli dwudziestkę. Nie wyglądali. Dziewczynka miała na oko półtora roku. Nie umiała mówić, ale była bardzo towarzyska. To ona pierwsza podeszła do naszej siatki i niejako zacieśniła kontakty sąsiedzkie. Duśka miała wtedy może sześć lat, więcej nie. Jeszcze nie chodziła do szkoły.
Sąsiedzkie pogaduchy dwóch matek wcześniej czy później musiały zejść na dzieci. Gadka-szmatka, od słowa do słowa i w pewnym momencie usłyszałam:
– Ja to tylko chcę, żeby jedynek nie miała, dwójki, trójki może mieć, zawodówkę musi skończyć, bo to lepsze niż co inne, a po osiemnastce niech robi, co chce, nie obchodzi mnie to.
Spytałam, czemu dwójki, przecież może się okazać, że zdolna jest, no i się dowiedziałam, że jest cwana nie zdolna. Cwana? No ma półtora roku, to ma prawo, małe dzieci takie są. Ale żeby już na tym etapie oceniać, że nie będzie się dobrze uczyć? Niby na jakiej podstawie? Nie pogadałam długo z tą panią, poszłam sobie do domu pod pretekstem przełożenia zakupów do lodówki. Niestety obawiam się, że była sąsiadka takie wychowanie wyniosła z domu. I przykro mi się zrobiło w imieniu tego małego dziecka, którego los został z góry przesądzony. Wsparcie od rodziców skończy się w momencie odebrania dowodu osobistego.
To nie jedyny taki przypadek, jaki znam. Może mam pecha, może znam nieodpowiednich ludzi, a może to nie jest tak rzadkie, jak myślałam? Może faktycznie niektórzy rodzice uważają, że jak doprowadzą dziecko do pełnoletności, to ich rola się skończy? Tylko czy to nie jest nieco przestarzały sposób myślenia? Ten sprawdzał się mniej więcej czterdzieści, może pięćdziesiąt lat temu. Mało kto wtedy kończył studia, bo i uczelni było mało, większość zadowalała się maksymalnie maturą (która miała wtedy mniej więcej taką wartość, jak dzisiejsza magisterka). Faktycznie w okolicach osiemnastki ludzie kończyli edukację, szli do pracy i zakładali rodziny. Kiedyś to szło jakoś szybciej niż teraz. Teraz zmuszać dziecko do takiego modelu życia to… właściwie nie wiem co, bo słowo niehumanitarne wydaje mi się za łagodne. Życie pisze różne scenariusze, zdarzają się i takie, nie przeczę. Ale żeby zakładać to w momencie, kiedy dziecko jeszcze z pieluch nie wyrosło, to mi się w głowie nie mieści.