Nie chcę fit papki o smaku błota. Wolę prawdziwe ciastko! (Mój punkt widzenia)
Średnio się nadaję na tę super modę z byciem fit. Owszem, lubię aktywność fizyczną i to, że wokół brzucha nie rośnie pulchna oponka. Lubię wiedzieć, co jest dobre dla mojego organizmu, a co z pewnością skróci mój byt o kilka lat. I okay, biorę to na klatę. Natomiast kiepsko się mam, gdy znów słyszę z każdej strony czego nie jeść, a po co sięgać, by z radością i błogim uśmiechem pracować na figurę godną bezdzietnej dwudziestki.
Jestem zwykłą kobietą, matką! W dodatku dobrze po 30-stce i mam prawo odstawać od kanonów nowoczesnej, superekstra wysportowanej matki. Moja babka i matka nie miały takich dylematów, a ja podzielam ich zdanie. Jeśli coś robię, robię to dla siebie. Czasem sobie pobiegam, chętnie sięgam po warzywa i kasze, ale żeby od razu mieszkać w siłowni i wykreślać ze słownika słowo “czekolada”, a później kasować się na ilość mięśnia w sześciopaku? I jeszcze gdzie się nie obrócę, tam nowe “ikony” namawiają mnie na zmiany. Ja dziękuję, naprawdę.
To nie dla mnie. Lubię ciastka z kremem, eklerki z budyniem, pączki z nadzieniem różanym. Uwielbiam ciastka z nadzieniem cytrynowym, których zamiast zaplanowanych kilku sztuk, pochłaniam na raz całe opakowanie. Nawet jak siadam do czekolady, to nie po to by ją powąchać, ale zjeść niczym batona. Bez lęku i poczucia przegranego życia. Czasem sięgam po słodycze zapchane tłuszczami oraz niezliczoną ilości cukru, przełamaną ilością soli, której pozazdrościłaby sama kopalnia w Wieliczce.
Tak, wiem, ile to ma kalorii, ale nie przesadzajmy, nie grzeszę codziennie. Wiem, że cukier mnie postarzy, zeżre moje zęby i zafunduje cukrzycę typu 2, jeśli przesadzę. Zapewne wstrętny tłuszcz rozepcha i rozwali moje tętnice, więc będę cicho dogorywała z nadgryzionym zakazanym ciastkiem w ręku pod taboretem w kuchni. Nie będę mogła swobodnie spać (nadmiar energii z cukrów prostych), sr*ć (zaparcia murowane od braku błonnika) oraz bić rekordów w biegu na 10 km (bo pewnie nogi mi się zaplączą o tę nieszczęsną oponkę). Ale bez przegięcia – każdy ma swój rozum i umiar.
Ja wiem, że nie będę fit, nie będę fun, nie zarobię fortuny na dawaniu dobrych porad oraz zamieszczaniu ponętnych zdjęć w internetach. Szkoda mi czasu na rozmyślanie, który batonik “mocy” od od jednej czy drugiej fitnesski takiego kopa mi w dupsko zasadzi, że będę fruwać na wysokości lamperii.
Dobre i świadome życie wymaga pewnych wyrzeczeń, ale skoro wyrzekam się wolnego czasu na rzecz pracy, przyjemności z nic nierobienia na rzecz codziennego zapierdalingu w domu oraz wokół niego, mogę sobie darować totalną ascezę.
Nie będę liczyć kalorii, bo nie muszę, nie będę zaczynać dnia od jogi, bo nie lubię. A zamiast modlitwy nad kęsem arcyzdrowej przekąski, wygrzebię w porywie serca z szafki coś prawdziwie słodkiego na ząb.
I najpewniej zrobię to w konspiracji przed dziećmi, bo wiadomo, ja już swoje przeżyłam to mogę ryzykować, ale o ich zdrowie zadbać muszę 😉
Uwielbiam czekoladę mleczną nussbeisera z orzechami
Moja ukochana! Orzechy najlepsze bo całe 😀
w pierwszej ciąży co noc ok godz 2 wstawałam i musiałam choć kaneczkę zjeść inaczej nie usnęłam
oczywiście lubię też szyszki, kinder country, snicers, kinder boueno, itd
Biala schogetten
Lindt pistacjowa ?Polecam!
Jestem bardzo elastyczna pod tym kątem. Lubię miśki i czekoladę i domowe ciasta i ciasteczka. Teraz królują piernikowe smaki
Ferrero Rocher 🙂