Gdzie diabeł nie może, tam dziecko pośle
Jak większość z Was wie, jestem mamą trójki synów. Starsi już są w miarę ogarnięci i potrafią zająć się sensowną zabawą, aż miło na nich popatrzeć. Nie muszę się o nich specjalnie martwić, choć i tak profilaktycznie sprawdzam, co tam kombinują.
Inaczej jest z moim niespełna półtorarocznym synem, prawdziwym ananaskiem. Mój mały Aleksander to dziecko, które ma chyba motorek w pewnej części ciała. Gdy mam coś do zrobienia w łazience, Aleksander stoi tuż obok, zajęty wyciąganiem wagi spod wanny i waleniem nią o podłogę, albo otwiera pralkę, opcjonalnie ją włącza i wyłącza. Lubi też wyrzucać brudne ciuchy z kosza.
Gdy ja schylam się, by schować wagę, odłączam pralkę od zasilania, pakuję z powrotem ciuchy do kosza, już słyszę z boku, że moje dziecko odkręca kurki z wodą. Biegnę do tych kranów, zakręcam je, po czym odwracam się, a moje dziecko na powrót wysypuje kosz z ciuchami. Nie wytrzymuję, zabieram młodego, zamykam drzwi i idę do pokoju. Jednym okiem zerkam na Olka, drugim okiem staram się ogarnąć kolejny tekst w pracy.
No to jadę z tym koksem, ale zapada cisza i już wiem, że powinnam zacząć się martwić. Dopóki mały kręci się wokół mnie i gada, wiem co robi. Ale jak milknie za winklem, to jest to bardzo zły znak. A więc wchodzę do drugiego pokoju, patrzę, a Olek zajął się wyciąganiem rzeczy z szafek. Tak sobie myślę, że szafki to pół biedy, bo wszystko poskładam z powrotem, gorzej będzie, jak szuflada mu na nogi spadnie. Rzucam to, co robię i lecę do szafek, rozkopując jednocześnie zabawki na boki, co by nikt się o nie nie zabił. Sytuacja opanowana, wracam do zajęcia.
Po paru chwilach słyszę głuche tupanie. Patrzę, a mały stoi, a raczej skacze po stole. Jak on tam do cholery wlazł, skoro u mnie krzesła leżą lub są postawione jedno na drugim, by się po nich nie wspinał? Zdejmuję zbója, odkładam krzesła na bok (dwa są na stałe przywiązane do nóg stołu) i zadowolona idę do kuchni. Nie minęło parę minut i słyszę klikanie. Już wiem że w ruch poszedł mój laptop. Patrzę, a Olek przy stole stoi na swoim rowerku biegowym (trójkołowym) i wali w klawiaturę! No szlag by to trafił, pewnie mi w dokumentach znowu coś namiesza. A że obok laptopa postawiłam kawę, przy opcji zalania klawiatury, śmiało mogłabym sobie w łeb strzelić.
Już z lekkim ciśnieniem po raz setny odciągam Olka od brojenia i idę kończyć co zaczęłam. Jakie to szczęście, że zaraz wychodzę odebrać starszego syna ze szkoły. W przeciągu pół godziny moje dziecko-petarda jest w stanie zrobić taki – wybaczcie – burdel, który się w głowie nie mieści. Gdybym tego co dzień nie przerabiała, w życiu bym nie uwierzyła, że jedno dziecko jest w stanie uczynić, że dom wygląda jakby przeszło przez niego tornado, tsunami i armagedon w jednym. Okna mam zabezpieczone, kuchnię przed niszczycielską siłą chroni bramka. Ale reszta domu w starciu z młodym jest bez szans 😉
Kto ma tak samo jak ja?