Gry i zabawy, które już zawsze będą kojarzyły mi się z dzieciństwem
Jaka ja muszę być już stara, skoro sentymenty każą mi wykopywać wspomnienia? Nie, to nie kwestia wieku, a smutnej konkluzji, że współczesne dzieciaki w większości nie będą miały takiej przyjemności z gier i zabaw, jakie były moim udziałem jakieś trzy dekady temu!
Patrzę na moich synów i uśmiecham się do siebie. Po części ze wzruszenia, a po części z tęsknoty do tego, co minęło. Dresy ortalionowe, gumy Turbo czy Donald, Kukuruku (czymkolwiek ten smakołyk był, bo przyznam, że nie mogę sobie tego przypomnieć), spotkania pod trzepakiem i zabawa nożami. Ja nie grałam w xboxa, nie miałam zdalnie sterowanych zabawek i elektronicznych psiaków, które w sposób jak najmniej zajmujący mają udawać prawdziwego przyjaciela.
Postanowiłam więc odświeżyć pamięć i przypomnieć synom te zajęcia, które mnie, jako kilkuletnią dziewczynkę pochłaniały bez reszty. Nie opisuję tu oczywistych zabaw, takich jak zabawa w klasy, chowanego, czy berka, bo to znają współczesne dzieciaki.
Byliśmy tak pochłonięci zabawą, że matki wołały nas jedynie na obiady i kolacje, nikt nie siedział w domu. Teraz jest odwrotnie, bo trudno dzieci przepędzić na dwór. Ciekawa jestem, ile z tych “przedpotopowych” zabaw było waszymi ulubionymi?
3…2…1… zaczynamy podróż do przeszłości!
- Szaleństwa na trzepaku. No kto z pokolenia lat 80 tych powie, że nie wie do czego służył trzepak? To było istne centrum dowodzenia, bo tam omawiało się plany na każdą zabawę, nie wspominając o tym, że fikaliśmy na nim lepiej, niż chińskie gimnastyczki na swoich przyrządach. Fikołki, obroty, zwisy i nie wiem co jeszcze. I nikt na nas nie krzyczał, że nie wolno bo niebezpieczne. Wyobrażacie sobie to teraz?
- Gra w grzybki. Teraz rodzice chyba by popadali na zawał, a opieka społeczna weszła z kuratorem do domu ;). Pamiętam, że szczególnie po deszczu, gdy ziemia była mokra i fajnie się po niej rysowało, graliśmy właśnie w “grzybki”. Zabawa polegała na tym, by z punktu głównego dojść kolejnymi krokami jednocześnie rzucając nożem w dany punkt na ziemi, by ten się wbił i nie upadł. Jak się udało, to rysowało się nożem grzybka i robiło się kolejny krok i wbijało nóż w następne miejsce, byle dalej.
- Podchody. Ale nie takie grzeczne wokół podwórka, o nie! Podchody wieczorami po lesie, po piwnicach i wszędzie, byle dalej od domu. Jedna grupa uciekała, znacząc po sobie ślady, a druga miała na celu namierzyć ich, zanim wrócili do tzw. bazy. Zostawianie śladów drużynie tropiącej było nie lada zabawą, a i trzeba było wykazać się sprytem i spostrzegawczością, by umieć wypatrzyć np. strzałki namalowane kredą na pniu drzewa. Aleśmy byli dotlenieni po całym dniu takiego ganiania po lesie! I nikt się nie bał.
- Guma. Szczerze mówiąc, nie spotkałam jeszcze dziewczynek, które pod blokiem grałyby w gumę… Skakanki i owszem, ale guma chyba odeszła do lamusa. A szkoda, bo to niezła gimnastyka i ćwiczenie rytmicznego poruszania się. Do zabawy gumą była potrzeba trzech osób – dwie stawały naprzeciw siebie rozciągając gumę swoimi nogami, a jedna skakała. Grę można było dowolnie modyfikować, w zależności od ilości uczestników. Skakało się na wysokości kostek, łydek, kolan a nawet i wyżej! To było wesołe szaleństwo i pozytywnie męcząca zabawa. No i można było się “kasować” na to, kto ma bardziej szałową, kolorową gumę 🙂 Wówczas królowały tzw “żarówki” i kolory tęczy.
- Kapsle. Każdy gracz miał po jednym kapslu, a na ziemi wytyczało się dwiema liniami tor z przeszkodami. Zadaniem zawodników było pstrykanie w kapsle palcami od linii startu do mety tak, aby trafić tam jak najszybciej. Jednocześnie nie wolno było wypchnąć kapsla z trasy.
- Zbijak (dwa ognie). Im więcej bawiących się, tym lepiej. Na placu lub boisku oznaczało się prostokąt podzielony na dwie równe części. Uczestnicy dzielili się na dwa zespoły, które miały na celu uderzanie piłką w osoby będące w drużynie przeciwnej, a ci musieli uniknąć uderzenia. Gracze nie mogli wychodzić poza obręb swojej części boiska. Trafiony zawodnik schodził z boiska, a przeciwnicy uzyskiwali punkt.
- Badminton (rakietki). Kiedyś to był szał! Każdy grał w badmintona, wystarczył kawałek placu i zabawa była przednia w podbijaniu lotki rakietkami. Co sprytniejsi wkładali do lotek kamyki, by dalej leciały.
Działo się, oj działo. Do tego jeszcze strzelanie pistoletami na kapiszony, gra w palanta, kolekcjonowanie i wymiana karteczek czy obrazków z gum Turbo! A w domu? A w domu prym wiodły drewniane zabawki, które znów powróciły do łask rodziców. Nie byle chiński plastik, ale wytrzymałe drewno gościło na dywanach w dziecięcych pokojach pod postacią domino czy łamigłówek oraz puzzli. W sumie teraz dzieci nie są tak bardzo pokrzywdzone, bo mają do dyspozycji te same zabawki, tylko 30 lat młodsze.
Np. taki Find the way, czyli zestaw do treningu logicznego myślenia. Dziecko musi ułożyć drogę z puzzli, tak aby jeden przyjaciel dotarł do drugiego. Gra posiada dwa warianty: pierwszy łatwiejszy – dziecko bawi się samodzielnie oraz drugi wariant – dziecko gra z dorosłym i tutaj pojawia się możliwość blokowania sobie drogi.
Inna doskonale znana zabawa to Macro Domino, czyli drewniane obrazki, które dzieci uwielbiają układać. Zadaniem dziecka jest dopasowanie dwóch identycznych obrazków na dwóch elementach. Znacie? No pewnie, że znacie! A czy bawicie się nimi z dziećmi? Mam nadzieję, że tak. Warto trzymać się tego, co dobre, nawet, jeśli pomysł jest stary jak węgiel kamienny 🙂
W podchody bawimy się do dzisiaj! Aż mi się łezka zakręciła 🙂
Mnie też, dzieciaki były dotlenione i wyganiane 🙂