Jak być najlepszą wersją siebie?
Jak często zastanawiacie się na sobą i swoim życiem? Mnie się zdarza i to wcale nie tak rzadko. Jestem świadoma, że to jaka jestem i w jaki sposób żyję, zależy przede wszystkim ode mnie i staram się być odpowiedzialna za tę jakość. Z jednej strony chciałabym być najlepszą wersją siebie, z drugiej tyle rzeczy mi nie wychodzi, zwyczajnie nawalam.
Usiadłam dziś do komputera, by zrobić coś à la rachunek sumienia, ale by może zachęcić Was do takiej refleksji. Tak po prostu, bez powodu, ani z okazji nadejścia nowego roku, okrągłych urodzin czy wyjątkowego życiowego wydarzenia…
Punkt pierwszy – robienie dobrych rzeczy.
Uwielbiam to uczucie, gdy udało mi się komuś pomóc. Fajnie jest być potrzebnym, pomocnym, przynieść komuś radość. Nie dla chwały, oklasków, sławy, ale dla uśmiechu, błysku w oku, albo satysfakcji, że się udało, że ktoś odczuł naszą sympatię, dobry gest.
Punkt drugi – mówienie: kocham, przepraszam, dziękuję.
W stosunku do pewnych osób jest to banalnie proste, do innych – niewyobrażalnie trudne. To, co odczuwamy w stosunku do różnych osób, wpływa przede wszystkim na nas samych. Czy złość, nienawiść nie przynosi nam bólu? I to często większego nim osobie, do której to negatywne uczucie żywimy. Dlatego dobrze jest się przełamać i okazywać wdzięczność, miłość, żal, nawet gdy jest to bardzo trudne.
Punkt trzeci – systematyczność.
Systematyczność się nam opłaca – jesteśmy na bieżąco, poświęcamy mniej czasu na zrobienie czegoś, nie mamy wyrzutów sumienia, więc spokojnie. Niestety bywam niesystematyczna, moją bolączką jest zarządzanie sobą i własną pracą w czasie! O jak często szukam wymówek, przekładam, odwlekam na później, robię wszystko, żeby nie robić tego, co zrobić muszę. A nie lepiej byłoby mieć to z głowy! Bo czy to nie jest tak, że bycie systematycznym kojarzy nam się z dyscypliną, rygorem… a te mało kto lubi. Nie będę w tym miejscu radziła, by pracować nad swoją motywacją, silną wolą itd., wspomnę jedynie o czymś, co u mnie się sprawdza. By zwiększyć swoją- nazwijmy to – produktywność w danym dniu, przygotowuję sobie jego plan, czyli punktuję rzeczy, które zależy mi, by zrobić.
Punkt czwarty – radość życia.
Każdy z nas ma w życiu czas lepszy i gorszy. Ale o wiele łatwiej jest mieć oczy szeroko otwarte na wszystkie nawet maleńkie pozytywne rzeczy, zdarzenia, które się dzieją. One potrafią dobrze nastroić, odczarować pochmurny dzień. Spojrzenie też na siebie przychylnym okiem. Nie pozwalajmy, by małe szczęścia przelatywały nam przed nosem. Z tym akurat nie mam problemu, zawsze widzę szklankę do połowy pełną. Szczęśliwy człowiek to nie ten, który wszystko ma, ale ten, który cieszy się wszystkim, co ma.
Punkt piąty – niemarnowanie czasu.
Chciałoby się dodać… na głupoty. Bezmyślne oglądanie telewizji (i nie mam tu na myśli ciekawego filmu), oglądanie profilów znajomych na Facebooku, udowadnianie racji, obsesyjne sprawdzanie telefonu… Bo czy wszystko, co robimy na co dzień, jest nam potrzebne, jest dla nas ważne, czy chociaż przynosi nam radość? A może tylko zjadają czas, którego pula jest ograniczona? A to przecież od każdego z nas zależy, jak z czasu korzystamy. Ja muszę sobie od czasu do czasu przypominać, że chcę żyć tak, jakby to był ostatni dzień mojego życia. Muszę sobie uzmysławiać, że każda minuta jest ważna i by nie tracić czasu na mało istotne rzeczy.